Czy to naprawdę stolica Islandii? Przecież jest tu tak cicho, tak spokojnie...
Zabudowa miasta była stosunkowo niska, ale też zadbana. W chwili obecnej ulice wyglądały na zupełnie wyludnione, jak to o poranku, kiedy poszły już spać strachy nocy, a porządni ludzie jeszcze wylegiwali się w łóżkach, zażywając ostatnich dawek błogosławionego snu.
Mimo to na postoju taksówek znajdowało się kilka samochodów, w tym nieduży, biały van, przystosowany do przewozu większej liczby osób. Specyfiką islandzkich pojazdów zdawały się być dość wysokie podwozia i terenowe przeróbki w autach. No tak, wyspa była w swoim centrum wciąż dzika i jeśli ktoś chciał wybrać się na wycieczkę, musiał się odpowiednio przygotować. Na kamienne pustynie i lodowiec pewnie nie dociera pomoc drogowa.
Wskazany przez starców z Camarilli hotel znajdował się stosunkowo blisko lotniska. Podróżni dotarli tam w ciągu zaledwie kilkunastu minut. Tutaj też milczący
książę Aligarii bez szemrania uregulował rachunek z taksówkarzem, po czym spojrzał na swych „poddanych” zmęczonym wzrokiem, jakby sprawdzając czy wszystko jest we właściwym porządku. Osłabionej
Malkaviance przyglądał się zresztą nieco dłużej. Kąciki jego ust zadrgały i przy odrobinie wyobraźni można było dostrzec na stężonym obliczu cień uśmiechu. Może ów
Ventrue był po prostu nadopiekuńczy a nie nadgorliwy? Trudno to teraz ocenić. Największą wszak bolączkę wszystkich stanowiło to, że się nie znali, nie mogli wiec sobie wzajemnie ufać.
O ile sam Reykjavik nie zrobił na przyjezdnych wielkiego wrażenia swoja architekturą, o tyle musieli przyznać, że sieć hotelowa miasta jest naprawdę dobrze rozwinięta.
Borg Hotel, gdzie zostali skierowani, zaprawdę wyglądał majętnie, a przecież nie był wcale najlepszą placówką w stolicy, choć zapewne musiał znajdować się w czołówce.
Kiedy Kainici weszli do środka budynku przez wahadłowe drzwi, na moment oślepił ich blask bijący od ogromnych, kryształowych żyrandoli.
-
Dzień dobry państwu, w czym można pomóc? – odezwał się z boku uprzejmy kobiecy głos w języku angielskim.
Dopiero, gdy oczy istot nocy przywykły do ostrego świata, zauważali zdobiony, machoniowy blat z lewej strony, a za nim dwie, uśmiechające się miło recepcjonistki.
Stańczyk podszedł do kobiet lekko kulejącym krokiem. Ku ich wyraźnemu zdziwieniu odezwał się doń w ich rodzimym języku – islandzkim. Dialog nie trwał długo. Jedna z pań zaczęła szukać czegoś w komputerze, zaś druga chwyciła za słuchawkę telefonu. Po kilku minutach
Robert załatwił wszelkie formalności i wpisał się w księgę gości. Ledwie podszedł do pozostałych Kainitów, gdy tuż obok wyrósł przystojny, odrobinę tylko zaspany boy hotelowy.
- Witam szanownych państwa w Borg Hotel. – powiedział się nienaganną angielszczyzną. -
Proszę teraz za mną, zaprowadzę państwa do apartamentu. O ile mi wiadomo rzeczy już tam są.
Chłopak skierował się do windy, która, jak się okazało, była tak obszerna, że mogła zmieścić i 16 osób. Wysiedli na 3 piętrze. Tu ich przewodnik skierował się w lewo i otworzył kluczami dębowe, dwuczęściowe drzwi. Przepuścił Kainitów, po czym wszedł za nimi do przepastnego salonu z barkiem, kompletem sof, a nawet małą fontanną.
-
Oto państwa apartament. Za każdymi z tych drzwi, znajduje się sypialnia z łazienką, TV i telefonem do dyspozycji każdego z państwa. Na drzwiach umieściliśmy plakietki z nazwiskami, którymi były oznaczone dane walizki. Oczywiście mogą się państwo zamieniać pokojami. Starczy to tylko zgłosić w recepcji, a ktoś pomoże przenieść rzeczy. Numer do recepcji z tutejszych telefonów to po prostu „0”. Czy czegoś sobie państwo teraz życzą?
Czekając na odpowiedź, rozdał wszystkim nieduże kompleciki kluczy. W rekach został mu tylko jeden, który po chwili wahania podał
Robertowi.
- To dla tego szóstego pana.