- Prawdę mówiąc, być może i to, i to. W najbliższej okolicy nie ma zbyt wiele zwierza – mruknęła Jadarit, po czym spokojnym krokiem skierowała się w stronę wąskiej ścieżynki.
- Pan wybaczy, panie magu – powiedziała cierpko, zręcznie wymijając Thalmira, dzielnie tłumiąc w sobie dreszcz rozbudzony magiczną aurą mężczyzny – Ale lepiej, żebym to ja prowadziła, nieprawdaż? Wielką stratą by było, gdyby taki zacny towarzysz przez przypadek potknął się o jakąś drobną, ledwo zauważalną przeszkodę, i połamał nieco na ostrych skałach tego wąwozu. Niezmierny żal wstąpiłby z nasze serca, co z kolei niezwykle uprzykrzyłoby dalszą wędrówkę.
Nie czekając na odpowiedź, drobnym kroczkiem ześlizgnęła się kilka metrów w dół, jak najbardziej oddalając się od maga.
Rzeka płynąca wzdłuż wąwozu mrugała do niej co chwilę srebrzystym refleksem słońca. Jadarit dobrze pamiętała tą rzekę – pamiętała, w którym miejscu jest płytsza, w którym głębsza, w którym co bardziej kapryśna i rwąca. Mało kto podróżował Zapomnianymi Szlakami, wnioskowała więc, że niewiele zdążyło się zmienić od czasu jej ostatniej przeprawy przez te bystre wody.
Obejrzała się za siebie – Thalmir spokojnym krokiem podążał za nią, w oddalającej się zieleni krzaków i drzew wciąż mogła rozróżnić zarysy Roda, Lothara i Iondhena. Nie widziała tylko Kerende. Zapewne siedział gdzieś głębiej w lesie, nie mogąc się zdecydować, czy pójść już w dół wąwozu, czy raczej poczekać na górze.
W sumie, nieważne.
Zgrabnie przeskoczyła niewielki korzeń wystający na jej drodze, kopnęła mały kamyczek, posyłając go w przepaść. Wbrew samej sobie, przestała na chwilę przeliczać w myślach złoto, które może zarobić na tej wyprawie, ani wyobrażać sobie liczne sposoby zupełnie przypadkowego uśmiercenia magów. Teraz oddała się cichej melancholii rzeki, wsłuchując w jej odległy, rytmiczny szum.
__________________ Tyger! Tyger! burning bright
In the forests of the night
What immortal hand or eye
Could frame thy fearful symmetry? |