Tuż po pierwszych prowokacjach jakie z ust Pana Żelichowskiego padły i tuż po gromkim śmiechu towarzyszy jego, Mariusz nie czekając na reakcję i nie chcąc dać przeciwnikowi przewagi, okrzyknął zza taboru – twarz swą śmiało wychylając aby zbój wiedział, iż się go Mariusz Leszczyński nie obawia. - To jest ten Żelichowski bandzior i zbój ?! Błaha ha ha –zaśmiał się na głos Mariusz Leszczyński. - Przecież tylko cham z chamów może tak godności szlacheckiej urągać. Kwiczesz i rzęzisz niczym zarzynana świnia, którą będziesz Żelichowski niedługo! Czyżbyś tak bał się przeciwnika, abyś z równowagi musiał go wybijać?! Ot całe tchórzostwo i prymitywizm z Ciebie wschodzi, lecz nie martwiaj się tak, jeśli jakim cudem pojedynek przeżyjesz to i ze mną zatańczysz psi synu jeden. Za swe chamstwo i mordę, na którą patrzeć nie mogę i wielu ludzi odciążę gdy nań spoglądać nie będą musieli – mówił głośno i donośnie. Wyraźnie cedził każde słowo nie wahał się i gestami ciała Żelichowskiego z równowagi wyprowadzić.
Chciał towarzyszowi swemu pomóc nieco, nie zaszkodzi jak ktoś z fantazyją słowami druha swego wesprze, niechaj widzi ten Żolichowski, że jęzorem za wiele nie zawojuje kiedy Leszczyński po drugiej stronie stoi. Zajęty wyprowadzaniem Żolichowskiego z równowagi nie zauważył zrazu, iż sam Pan Ligęza wyszedł.
Ostatnio edytowane przez Eliasz : 18-10-2007 o 13:07.
|