Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2007, 15:56   #333
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Konrad obrzucił spojrzeniem Wyszemira, ale nie zareagował - póki mają wspólny cel lepiej go zrealizować, zamiast wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Pędzili więc przed siebie co tchu, minęli zmasakrowane zwłoki i kiedy przebiegli przez zakręt w perspektywie mieli już schody do górnej części zamku. Ściany zatrzęsły się, a z sufitu posypał się pył przez chwilę przysłaniając im drogę rozświetlaną nikłym światłem laski. U podnóża schodów czarodziej zatrzymał swoich towarzyszy.

- Ciii! Słyszycie? - powiedział i przez chwilę wszyscy znieruchomieli nasłuchując.

- Konradzie! - gdzieś z głębi korytarza dało się usłyszeć wołanie - Konradzie! Nassairze!

***

Venefica błyskawicznie zbiegała po schodach, przeskakując po dwa-trzy stopnie w dół. Wreszcie dopadła Johanna, który zatrzymał się w połowie schodów i podnosił się na równe nogi. Półelfka pomogła mu, nie było jednak czasu na opatrywanie ran i sprawdzanie, czy wszystko jest na swoim miejscu. Wieża zaczęła się trząść, z dołu dolatywały ich dziwne niezrozumiałe odgłosy, a z góry potworny wrzask. Gdy dobiegli na dół oba odgłosy skumulowały się, a ich oczom ukazał się niesamowity widok. Lilli, mała czarodziejka, unosiła się kilkanaście centymetrów nad ziemią, odrzuciła głowę w tył a ręce rozłożyła w takim geście, jakby chciała objąć całe pomieszczenie. Jej oczy świeciły białym światłem, całe ciało promieniowało, a z gardła wydobywał się nienaturalny głos inkantujący jakieś zaklęcie. Kilka metrów dalej, tuż za rozbitymi kolumnami podtrzymującymi strop, poruszał się kokon, w którym coś było zamknięte. Coś bardzo złego, bardzo wrzeszczącego i rozwścieczonego. Fasady zamku trzęsły się, z góry spadały kamienie, wszędzie unosił się kurz. Widok ten przez chwilę zaszokował Veneficę i Johanna, jednak zdrowe zmysły przywrócił im tubalny ryk i jego właściciel, zbiegający właśnie z impetem z wieży.

- Uciekajmy stąd! - przytomnie zaproponowała Venefica, kiedy i Baron dojrzał lewitującą dziewczynkę i rozwścieczoną wiedźmę spętaną siecią. Trzymając się jak najbliżej ścian trójka uciekinierów biegła do korytarza, którym zdołali tutaj dotrzeć. Ciemności natychmiast ich pochłonęły, jednak biegli dalej, potykając się i na oślep macając ściany. Pył dusił ich gardła, kamienie i piach spadały na ich głowy. Nagle Johann dostrzegł w oddali jakiś blask, nikłe światełko.

- Widzicie to? - wskazał dłonią w ciemności tak, jakby Venefica i Calistan mogli to dostrzec i podążyć za jego wzrokiem - Światło, rusza się!

- To Konrad! - pisnęła półelfka krztusząc się pyłem, a potem wrzasnęła tak głośno, jak tylko było ją stać - Konradzie! Konradzie!! Nassairze!!

***

Wyczulony słuch Nassaira doskonale wyłapał i rozpoznał dźwięki w ciemności. Venefica biegła za nimi i wołała, żeby się zatrzymali, poczekali na nią. Ciemnoskóry wojownik bardzo szybko i bardzo racjonalnie oceniał sytuację. Stali już u podnóża schodów, bardzo długich i bardzo ostrych schodów. Jeśli teraz wrócą po półelfkę i dopiero wtedy zaczną pokonywać schody, nie zdążą zanim zamek się nie rozpadnie. Już teraz trudno było przewidzieć co dzieje się na górze i czy uda im się uciec z zamku.

- To Venefica - Konrad dopiero teraz rozpoznał głos dziewczyny - Biegnie za nami. Nassairze, co robisz? - zapytał kiedy zobaczył, że wojownik nie zamierza wrócić po towarzyszkę, za to zmierza w kierunku schodów - Uważaj!

W ostatniej chwili wyczulone zmysły ostrzegły Nassaira przed zlatującą z góry kupą kamienia i gruzu. Uskoczył w bok i schylił się, wyglądał jak zwierze gotowe do ataku. Nie miał jednak z kim walczyć - walący się zamek nie był przeciwnikiem godnym walki. Walący się i... znikający! Nassair próbował jeszcze doskoczyć do schodów i wspiąć się po nich, ale stopnie rozpływały się w powietrzu, ściany falowały, a powietrze robiło się coraz bardziej gęste.

- Bariera pęka! Zamek przestaje istnieć, a my zostaniemy pogrzebani żywcem! - wychrypiał Konrad, widać, że staruszek z trudem zachowuje zimną krew - Szybko, biegiem do Venefiki! Wyciągnę nas stąd!

Serafin uśmiechnął się krzywo. Tak samo jak Wyszemir wiedział jak ryzykowna jest próba wydostania się stąd na własną rękę, a co dopiero próba uratowania kilkorga osób. Jeśli zamek się rozpłynie, a oni w tej chwili znajdują się pod ziemią, po prostu zostaną zmiażdżeni. Bariera pęka, jedyną więc szansą na wydostanie się na powierzchnię była teleportacja. A ten głupiec chciał ją rzucić na ich wszystkich razem! Cóż, Serafin sam mógłby się teleportować, zostawiając ich tutaj. Postanowił jednak jeszcze chwilę poczekać, jeśli temu staremu durniowi się nie uda, zawsze zdąży to zrobić sam.

***

Światełko zaczęło się przybliżać, Konrad musiał usłyszeć wołanie! Coś jednak dziwnego zaczęło dziać się dookoła - powietrze falowało, ściany momentami stawały się miękkie i dłonie wtapiały się w nie. Wreszcie przyjaciele znowu się złączyli, spotykając się tuż nad ciałem tragicznie zmarłego Hosse. Nikt jednak nie zwracał już na niego uwagi. Konrad był blady, Nassair nieprzenikniony, a po twarzy Wyszemira błądził dziwny uśmieszek.

- Zamek zaczyna znikać, bariera między umysłem czarownicy a rzeczywistością zanika. Jeśli się stąd nie teleportujemy, to będziemy pogrzebani żywcem pod ziemią - oświadczył rzeczowo czarodziej - Musimy się pospieszyć, po prostu chwyćcie sie za ręce i stwórzmy okrąg, potrzebuję też Waszej mocy, inaczej zginiemy!

***



***

Świadomość wracała bardzo powoli. Najpierw poczucie własnego istnienia, następnie poczucie, że każdy z nich leży gdzieś, na twardej powierzchni. A potem deszcz, krople uderzające o czubek nosa, spadające na spękane usta, powoli przeciekające przez materiał, aż do skóry. Powoli otwierane oczy, ból w całym ciele i wreszcie powracający zmysł słuchu. Szum deszczu, jęki i stęknięcia, czyjś przyspieszony, świszczący oddech. Widok jakby skądś już znajomy - zielona równina, w oddali majaczące szczyty gór, trochę bliżej ciemna ściana lasu. I cała szóstka rozsypana po soczystej, mokrej trawie. Każdy powoli zbierał się, każdy wstawał i próbował orientować się w sytuacji. Każdy, prócz Konrada. Czarodziej leżał na ziemi z szeroko rozrzuconymi nogami, prawą rękę kurczowo przyciskał do piersi, lewą orał palcami ziemię, zaciskał je na kępie trawy. Jego oczy z bólu niemal wychodziły z orbit, a płuca próbowały łapczywie łapać oddech, nadaremnie jednak...
 
Milly jest offline