Bez problemu udało wam się podsadzić Nijela na mur i już po chwili był on na dziedzińcu, po drugiej stronie krat. Jednak by dostac się do miejsca gdzie mógłby być kołowrót mósiałby on wejść do budynku i przejść do wieży nad bramą.
- To chyba nie najlepszy pomysł - stwierdził Morque i śladem Nijela ruszył po murze na drugą stronę. W ten sposób dosyć sprawnie i przy jedynie lekkich zadrapaniach udało wam się sforsować porośnięty bluszczem i dzikim winem rzeźbiony mur. Ukradkowe spojrzenia słane od niechcenia do tyłu nie przyniosły żadnego rezultatu. Nic poza latającymi w górze czarnymi ptakami i koronami drzew szumiącymi liśćmi na wietrze. Niebo powoli zasłaniało się dywanem ciemnych, burzowych chmur. Nijel, Ragnor: wasze doświadczenie mówi wam, że idzie burza. Solidna sądząc po silnych porywach wiatru i ciemniejącym coraz bardziej, zachmurzonym niebie.
Dziedziniec okazał się być jeszcze mniejszy niż wydawał się z zewnątrz, zza krat. Kilkunastokrokowa przestrzeń otoczona z dwóch stron kilkupiętrowym kamiennym, zieleniejącym bluszczem, budynkiem. Z dwóch pozostałych dziedziniec otacza mur. Po boku dostrzegacie zwalone ruiny czegoś na kształt szop. Drewno jednak już dawno zgniło i porosło mchem, trawą i wszechobecnym bluszczem. Jedynym wyjściem z tego dziedzińca, jeśli nie liczyć schodów na mury wiodących, są dwuskrzydłowe drewniane wrota. Uchylone. Zza których wcześniej chyba ktoś wyglądał.
- Więc? - to pytanie Morque zabrzmiało nazbyt głośno. Może dla tego, że musiał przekrzykiwać rosnący z każdą chwilą szum drzew. Na dłoniach i twarzach poczuliście pierwsze krople deszczu. |