Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2007, 20:18   #50
Lukadepailuka
 
Lukadepailuka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znany
Rytuał został dopełniony...

Błysnęło światło i na moment wszystko zadrżało, wprost na Ivor'a i Mellior'a wpadły duchy. Wszystkie po kolei zaczęły wnikać w ciała elfów. Rozległ się grzmot.

Rytuał został dopełniony...

Bailey nareszcie od kilku dni odczuł satysfakcje. Wprost cudowne było uczucie zemsty po tym co mroczny elf mu uczynił. Ze zgrozą poczuł euforie gdy przebijał mieczem ciało mrocznego elfa, który stał najbliżej. Powoli zaczął popadać w panikę. Co się z nim działo? Tyle radości dała mu śmierć kogoś innego? Na dalsze rozważania nie było jednak teraz czasu. Rozległ się grzmot i z martwej powłoki powylatywały duchy. Cienie zawodziły głucho i pouciekały w las.
Jeden z elfów złapał Niziołka za rękę ze sztyletem i rzucił nim o drzewo. Hambutt poczuł niesamowity ból w lewym barku. Chyba został zwichnięty. Nie pozwolił sobie jednak na krzyk i rzucił się na tego, który mu to zrobił. Sztyletem rozciął mu policzek, co najpewniej wywołałoby podziw u reszty kompani, gdyby nie byli zajęci własnymi walkami. Elf był jednak bardzo szybki i wyszarpnął ramie z uchwytu Hambutta, który nieszczęśnie upadł na ziemie i aż odebrało mu tchu.
Brzmiało to paradoksalnie, ale faktycznie było to dla niego dobre...
Innym bądź razem mógłby go trafić pocisk od Vaneysha, który właśnie trafił mrocznego elfa w prawe ramie. Nieszczęśnikowi urwało całą rękę i tamten jęcząc z bólu pognał w las.
Bailey w tym czasie walczył z kolejnym elfem. Ostrze uderzało o ostrze w zajadłej walce dwóch wojowników. Oboje byli równie szybcy.
Ostatni z czwórki mrocznych elfów skoczył na druida, który już pozbył się duchów i biegł na pomoc przyjaciołom. Elf przygniótł go do ziemi i zaczęli zmagać się w cichej walce.
W tym czasie na przedstawiciela Starszego Ludu, skoczyli dwaj nowi przeciwnicy. Ściślej Mellior i Ivor, owładnięci magią tego lasu. Mellior kopnął z wyskoku Vaneysha i upadł na plecy. Z szybkością myśli przeturlał się i równie szybko wstał na równe nogi. Ivor w tym czasie dobył broni i szedł powoli na Vana, który podnosił się z ziemi. Przeraźliwie bolało go po kopnięciu, wstał jednak i strzelił wiązką błyskawic w mrocznego elfa, który niegdyś był jego kompanem. Tamten oberwał i upadł na plecy, tarzał się w torsjach.
Las zawył...
Wszystkie mroczne elfy momentalnie poderwały się i zaczęły uciekać między drzewa. Nie było po nich nawet śladu.
Druid sapiąc obejrzał kolegów.
-Wszystko z wami porządku? Chyba Niziołek jest w najgorszym stanie. Swoją drogą mężnie walczyłeś- po czym podszedł do Hambutta i pomógł mu wstać. Niziołka bolały wszystkie kości, a szczególnie bark.
-Ruszajmy zanim przyjdą nowi.- Kolejny jęk lasu. Aż ciarki was przeszły.
Nie zwlekając długo ruszyliście przed siebie. Nie było czasu na pogrzeb Mord-Sith nie było czasu pomodlić się za dusze Melliora i Ivora. Nie było czasu uleczyć Niziołka. Był tylko czas uciekać.
Bailey wziął Hambutta na barki. Między wami zapadła cisza. Czas refleksji przerwał jednak Druid.
-Skontaktowałem się z królem. A raczej z jego magiem... Ma zorganizować posiłki i przysłać je do nas. Spotkać się mamy za mrocznym lasem. O ile tam dotrzemy...- Ostatnie zdanie mruknął już sam do siebie pod nosem. Dobrym słuchaczom jednak ono nie uciekło. Biegliście ile sił w nogach. Staneliście jednak po jakiś pietnastu minutach.
-Musimy odsapnąć. Słyszałem, że niedaleko jest bezpieczna jama w, której możemy przenocować. I tak dzisiaj nie dojdziemy do końca lasu. Poczekajcie tutaj chwile, zaraz wrócę z zwiadu i powiem gdzie ona jest, tylko -zawahał się druid- uważajcie na siebie.
Po czym zamienił się w czarnego wilczura i umknął wam sprzed oczu.
Mgła uniosła się już do brody Baileya. Niziołka w ogóle nie było widać gdy usiadł na ziemi pod drzewem. W walce i tak póki co nie przydałby się. W duchu Humbott przeklinał swoją nieroztropność. Po jakie licho pchał się na tą szaleńczą wyprawę?
A w około cisza...
A w około strach...
 

Ostatnio edytowane przez Lukadepailuka : 27-10-2007 o 20:25.
Lukadepailuka jest offline