Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2007, 17:11   #149
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
-Mam wszystkie plany pałacu oraz lochów. Przestudiowałem je wielokrotnie i wiem jak dotrzeć to lochów. Niestety plan naszej ucieczki jest praktycznie nie możliwy do obmyślenia na tę chwilę. Będziemy uciekać kanałami, to jedyna droga ucieczki która nie niesie za sobą tak wielkiego ryzyka jak inne. Przede wszystkim jest ono nie dostępne dla smoków. Podziemia te były jednak przebudowywane tyle razy, że żadne plany nam nie pomogą tylko jeszcze bardziej namieszają. Uważam też, że każdy powinien być w pałacu. Musimy pamiętać, że jest on silnie strzeżony i obserwowany, tak więc nie unikniemy walki. Każda para rąk jest potrzebna. Natomiast jeżeli chodzi o to kto wejdzie do lochów... Na pewno ja a resztę ustalimy na miejscu. Ktoś będzie musiał pilnować wejścia. Macie jeszcze jakieś pomysły?-zapytał Corwei, a Veinsteel odrzekł.
-Plany budowli nie są mi potrzebne, żeby dotrzeć do lochów, bo to cel drugorzędny. Tak, drugorzędny, dobrze słyszycie, a teraz dlaczego taki jest?
Pewien bardzo mądry przywódca, powiedział: "Uderzajcie tam, gdzie przeciwnik się tego nie spodziewa". Czy spodziewają się odbicia Falco? Oczywiście, że tak, bo w mieście jest ruch oporu, który wykryli poprzez zamieszanie jakie się utworzyło wokół niektórych osób, a wiedzą, że jesteśmy ruchem oporu, ponieważ tylko ten może się przeciwstawić Smoczemu Panu. Aktualnie Falco będzie bardziej chroniony niż wszystkie skarby tego świata oraz bardziej niż... król
-rzekł z naciskiem na ostatnie słowo.
-Możemy upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, a widzę to tak...-zamilkł na chwilę, układając sobie w głowie plany, po czym zerwał się na nogi, mówiąc:
-Wchodzimy do pałacu i dzielimy się na dwie grupy, z której jedna pójdzie do komnat władcy i zagrozi mu śmiercią. Rozkażą mu zawołać straże, które zaalarmują zamek, odwracając uwagę od lochów, na śmierć króla, który stanie się nie potrzebny po wezwaniu żołnierzy.
Oczywiście to będzie wyglądało tak, jakby ruch oporu włamał się do zamku po to, żeby uprowadzić lub zabić króla, a ten wezwał rycerzy i dlatego zginął.
Tutaj ważna jest też synchronizacja, a więc grupa odciąga uwagę, kiedy druga będzie czekała na to wydarzenie w lochach, co powinno odciągnąć uwagę od Falco, dając większą swobodę ruchów.
Po wykonaniu zadań, należy uciekać, więc jedna grupa ucieknie szybciej niż druga, co z kolei daje szansę odbicia pozostałych w przypadku schwytania. Schodząc do kanałów, oznaczyłem drogi, które prowadzą do wyjścia, więc kierując się symbolami, można uciec z kanałów i jestem pewien, że gdzieś w środku jest właz, przez który schodzi się tam, gdzie ja byłem.
Dzięki temu moglibyśmy pozbawić miasto władcy i oswobodzić Falco.

-Jutro udaję się w miasto, żeby sprawdzić co stało się z Mallunem-rzekł, kładąc się do łóżka, słuchając wypowiedzi pozostałych i komentując je, a gdy nikt już nic nie mówił, poszedł spać.

Veinsteel obudził się w nocy, stając na warcie, na której był prawie całą noc, gdyż myślał co należy zrobić następnego dnia.
Ponownie trzeba będzie się przebrać i przejść się po mieście, znaleźć odpowiednie miejsce przy pałacu, gdzie będzie można spokojnie usiąść, posłuchać ludzi, ewentualnie zagadać jakieś starsze kobiety, podsłuchać strażników. Być może trzeba będzie zejść do kanałów i tam nasłuchiwać, ale to już w skrajnych wypadkach-pomyślał, czyszcząc ekwipunek, do którego doszły karwasze.
Ojciec wspominał mi kiedyś o "technikach zdobywania informacji". On nigdy nie mówił o szpiegostwie z wielu względów, ponieważ nawet ściany miały uszy, poza tym uważał to słowo za brzydkie i nieprofesjonalne, nie mające pokrycia w rzeczywistości oraz uzasadnienia językowego. Cały on. Przyczepiał się nawet do sposobu mówienia, a jak chciałem powiedzieć coś co jest niezgodne z widzimisię Smoczego Pana, to mówiłem, używając przenośni. Pamiętał szczególnie jeden dialog oparty na wiedzy oraz umiejętnemu wcielania pewnych przedmiotów oraz istot w słowa znaczące zupełnie inne słowo lub istotę.

"-Ptaki strasznie nisko latają i widzą wszystko, co jest na ziemi. Zadziwiające, że orzeł potrafi wypatrzeć tak małe stworzonko jak mysz w trawie. Potrafi zobaczyć jak myszka przenika źdźbła trawy. Jak to się dzieje?
-Mają bardzo dobry wzrok, a za ziemi borsuki chodzą.
-A jak rozpoznać borsuka?
-One właśnie mają to do siebie, że rozpoznasz je dopiero, gdy okaże się, że orzeł pikuje z góry.
-Czyli nie można temu poradzić? Bezbronne myszy nie mają szans.
-Muszą się nauczyć bycia pająkami
-Czemu pająkami?
-Muszki łapią się w lepkie pajęczyny, a pająki szybciej reagują, są bardziej przygotowane na atak orła oraz mają instynkt."

Tak, dialogi z ojcem były niezwykle interesujące i pouczające, a najdziwniejsze było to, że zawsze się rozumieliśmy stosując przenośnie.
Pamiętam, jak wtedy siedzieliśmy na polanie, gdzie startowałem na Gryfie i lądowałem z nim. Siedzieliśmy pod wielkim dębem i patrzyliśmy jak promienie słońca zatrzymują się na drzewie, rzucając cień, przesuwający się wraz z wędrówką Słońca po niebie. W południe był położony w ten sposób, że całą polanę mięli na oku i wtedy też najlepiej siedziało się i rozkoszowało chłodem w upalny dzień
-pomyślał, przypominając sobie jedne z najprzyjemniejszych chwil życia, lecz nagle wstał i wyszedł.
Ale to już koniec i nigdy nie powróci, ponieważ życia zabranego nie da się odzyskać i chociażbyśmy nie wiem jak chcieli to i tak nic z tego nie wyjdzie-pomyślał z goryczą, ucinając ostro poprzednie rozmyślania i wspomnienia.
Teraz trzeba będzie myśleć jak przeżyć kolejne dni, bo nie zapowiadają się bardzo różowo. Jutro będzie jeszcze względnie spokojnie, a potem będzie już tylko gorzej, ale zawsze musi być gorzej, żeby było lepiej.
Skoro drużyna nie zgodziła się na mój pomysł, trzeba wymyślić coś innego...
-zaczął myśleć, po czym stwierdził:
Dobrze, Corwei ułożył plany to będziemy się ich trzymać, a ja będę improwizował, lecz nie całkiem. Zależnie od sytuacji, będę starał się przewidzieć kolejny ruch przeciwnika.
Jutro trzeba będzie stworzyć małe bomby. Tak, to ważne, ale trzeba będzie przygotować się nie tylko fizycznie, ale również psychicznie, co jest znacznie ważniejsze, ponieważ człowiek nie przygotowany fizycznie, ale psychicznie tak, ma o ponad trzy czwarte więcej szans na przeżycie niż człowiek przygotowany tylko i wyłącznie fizycznie
-pomyślał, spoglądając w bezchmurne niebo.
Gwiazdy mrugały, patrząc na świat swoimi błyszczącymi oczami i oświecając ziemię swoim srebrzystym blaskiem, ustępującym jednak srebrnemu światłu srebrnego globu, który rozświetlał noc. Teraz był on sprzymierzeńcem, ale jutro będzie najgorszym wrogiem.
-Globie srebrem obsypany, racz jutro światła dnia na noc nie znosić, by światu porządek pomóc przywrócić i pomoc obudzić-wyszeptał patrząc na jeden krater na Księżycu.
Ojciec często wylatywał na misję na Czarnym Gryfie, a one najczęściej odbywały się nocą. Jego zwyczajem było jedną noc wcześniej przychodzić na polanę i patrzeć na Księżyc napawając się jego blaskiem, zaś gdy miał odchodzić, spoglądał tylko na jeden krater, ten, na który właśnie przed chwilą patrzyłem i wypowiadał te słowa. Mówił to nawet, jeżeli globu nie było widać, a wtedy wykonywał wyliczenia matematyczne, żeby dowiedzieć się w której dokładnie pozycji jest, co umożliwiało mu mówienie wprost do Księżyca. Najdziwniejsze jednak było to, że dziwnym zbiegiem okoliczności następnej nocy niebo było pokryte chmurami, zasłaniającymi każdy kawałek nieboskłonu-pomyślał, lecz wcale nie chciał odchodzić.
Mimo, że noc piękna, niedługo będę musiał usnąć, żeby mieć siły oraz czystość umysłu-pomyślał siedząc na zimnym podłożu.
Nie bał się Smoków, ponieważ wiedział, że nie będą latały nocą przy bezchmurnym niebie, gdy Smoczy Pan wie, że w jednym z jego miast jest ruch oporu, jednakże w każdej chwili mogli przybyć żołnierze, ale ludzie mięli słabszy wzrok od Półelfa, więc miał kilka sekund na dostrzeżenie ich i schowanie się co wbrew pozorom było całkiem sporą ilością czasu, ale trzeba przyjąć również poprawkę na to, że trzeba poruszać się wolno, ponieważ kątem oka można dostrzec nierzadko więcej niż patrząc bezpośrednio na cel, ale odnosi się to tylko do pory nocnej, a rzadziej dziennej.
Gdy księżyc był po przeciwnej połowie nocnego nieboskłonu, Veinsteel wszedł do szopy, poszedł do kryjówki za szafą i zasunął ją za sobą, po czym podszedł do łóżka na którym spał Peredhil i ukucnął, szepcząc:
-Peredhilu, nocy nie zostało wiele, więc dwie warty powinny wystarczyć. Obudź potem Tantaliona-rzekł, wstając, po czym podszedł do własnego łóżka, gdzie położył się i zasnął natychmiast.

Veinsteel wstał rano, gdyż chciał zdobyć wszystkie potrzebne informacje najwcześniej jak mógł, ponieważ chciał się jeszcze przespać przed misją. Gdy wstał, zobaczył Tantaliona, któremu skinął głową, po czym podszedł do niego i wyszeptał:
-Idę dowiedzieć się czegoś o Mallunie, ale nie jestem w stanie przewidzieć kiedy wrócę, ale stanie się to najpóźniej koło godziny siedemnastej i jeżeli do tej pory nie wrócę, to znaczy, że coś się stało. Módl się, żeby właśnie tak się stało, bo wtedy uwaga od Falco zostanie odciągnięta-rzekł zabierając dwie puste butelki, po czym odsunął szafę, wyszedł i zasunął ją, a następnie wyjął z szafy jedne z łachmanów, które założył na siebie, wychodząc.
Gdy otworzył drzwi, owionął go chłodny, orzeźwiający, poranny wiaterek, który z radością przyjmował na swojej twarzy zaraz po zamknięciu drzwi szopy. Nie mniej jednak nie mógł się nim długo nacieszyć, ponieważ być może w lochach oprócz Falco, czeka również Mallun, oczekując na uwolnienie. Być może stracił nadzieję, a być może jeszcze ją ma, lecz Vein był pewien, że jeśli jeszcze żyje, to nie powiedział ani słowa.
Ruszył więc kierując się w boczną uliczkę, którą podążył na główną ulicę przy pałacu, a tam zatrzymał się i usiadł razem z innymi żebrakami, ale również siedząc na uboczu, żeby bez podejrzeń mógł wstać i ruszyć za źródłem informacji.
Półelf usiadł na nogach, żeby nie pokazywać jego drogich, skórzanych, czarnych butów, po czym zaczął się kiwać to do przodu, to do tyłu, ze spuszczoną, lecz cały czas obserwował przechodzących ludzi.
Widział przechodniów opływających w bogactwo i nawet nie spoglądających na żebraków, byli też ci, którzy reprezentowali średnią warstwę społeczną, którzy omietli go spojrzeniem, dalej rozprawiając o swych problemach, a najwięcej uwagi poświęcali im najbiedniejsi. Veinsteel odróżniał ich po wielu cechach takich jak ubiór, czystość, ton głosu, styl mowy oraz słowa jakie używają, lecz żaden nie mówił o Krasnoludzie.
Godziną później Vein poczuł jak mu nogi zaczynają drętwieć, ale nie przestawił nóg, gdyż nie chciał się ujawniać.
Kolejną godzinę później poczuł ból, lecz siedział dalej, ponieważ zmiana siedzenia sposobu ułożenia nóg spowodowałaby ujawnienie, a wstanie, koniec siedzenia w tym miejscu, a tu właśnie była największa szansa, że dowie się czegoś. Tak więc nie pozostało mu nic innego jak podjęcie próby siły woli, na jaką został wystawiony.
Jeszcze jedną godzinę później ból stał się tak duży, że Półelf ledwo to wytrzymywał, ale nie dał tego po sobie poznać oprócz tego, że zagryzł wargę. Na jego szczęście nie dane mu było długo czekać, ponieważ tak jak fala rozchodzi się w kierunku brzegu, tak od strony pałacu napływały informacje.
-...Krasnolud z ruchu oporu...-rzekła jakaś kobieta do mężczyzny i już Vein miał wstać, gdy usłyszał kolejną informację:
-...Krasnolud został schwytany przez...-powiedział jakiś mężczyzna.
A jednak żyje. Ci Magowie wcale nie są tacy głupi-pomyślał, po czym usłyszał:
-...został schwytany, a potem zabity...-usłyszał od kogoś.
-...poległ w siedzibie bractwa...
-...zostanie wystawiony jako przestroga dla buntowników...
-...jego trup będzie wystawiony na widok publiczny...
Nastąpiła prawdziwa eksplozja informacji, które wielokrotnie powtarzały się w innych formach, lecz znaczyły dokładnie to samo, więc Półelf wstał i skierował się do ciemnych uliczek, którymi począł wracać do kryjówki. Całkowicie zapomniał o bólu nóg, więc nie miał problemu z chodzeniem.
Przez cały czas myślał czy to jest prawda, lecz doszedł do wniosku, że to jednak prawda.
Taka eksplozja informacji nie może być bezpodstawna, a powtarzanie tego przez wszystkich wyklucza możliwość pomyłki. Oczywiście może to być prowokacja oraz staranie się wyprowadzić z równowagi kolejnych członków grupy, ale to nie ma sensu. Jeżeli chcą grać w ten sposób, to znaczy, że nie żyje, ponieważ ogłaszając taką informację, zamykają sobie drogę do innej taktyki niż ta. Mogą pozbyć się Malluna, przestrzec ludność, wyprowadzić z równowagi członków drużyny, spróbować zmusić ich do zemsty, sprowokować. W ten sposób szybko zgarnia wiele kart, lecz to było głupie zagranie, bo to nie jest wyścig. Więcej kart zgarnąłby w okresie długoterminowym, ale ryzyko również jest większe. Jednakże szanse na powodzenie zagrania z żywym Krasnoludem oceniam na jakieś 75%.
Tak, niestety Mallun nie żyje. Gdyby żył, a ogłosiliby, że nie żyje to nie zyskaliby nic więcej, a straciliby jedną kartę, więc postanowili go zabić, ale równie dobrze to Magowie mogli głupio postąpić zabijając go. Jedno jest wiadome, kto zabił Malluna, zapłaci za to głową, a Smoczy Pan musiał ratować sytuację i doskonale wybrnął z problemu. Punkt dla niego, ale niedługo ten punkt odbierzemy, zgarniając więcej kart niż on
-pomyślał.
Od jakiegoś czasu walkę między Smoczym Władcą, a nim zaczął odbierać jako prywatny pojedynek. Smoczy Pan planował o kilka kroków do przodu, Veinsteel też, co traktował jako osobiste wyzwania i problem. Zaczął to odbierać jako starcie kto przewidzi więcej i trafniej. Podszedł do beczki z deszczówką i nabrał dwie pełne butle wody, po czym skierował się do szopy.
Z posępną miną wszedł do szopy, gdzie zostawił przebranie, odsunął szafę, wszedł i zasunął ją za sobą.
-Myliłem się. Malllun jednak nie żyje. Skąd to wiem? Wszyscy ludzie o tym gadają. A skąd wiem, że mówią prawdę? Otóż wielu ludzi mówi to samo innymi słowami, co wyklucza możliwość pomyłki w przekazie. Przez jakiś czas informacji nie było w ogóle i tu nagle każdy o tym zaczyna mówić. To pokazuje, że informacja wypłynęła niedawno oraz potwierdza niejako prawdziwość owych informacji.
Oczywiście to może być prowokacja i Mallun może żyć, ale nie sądzę. Zapewne zabili go ci bezmyślni Magowie i tą głupotę przypłacą własnymi głowami, ale tego już nie powiedzą. Dlaczego uważam, że to nie było zamierzone? Dlatego, że nie zabijając Krasnoluda mógł długoterminowo zyskać więcej niż krótkoterminowo mniej, a to nie jest wyścig, lecz prawdziwa walka, która nie będzie krótka i nie myślę wcale, że zakończy się ona szybko. Zapewne tak samo myśli Smoczy Władca.
Zabicie Malluna było kosztownym błędem w sztuce, a Smoczy Pan musiał ratować sytuację i zrobił to doskonale, jeżeli naprawdę ratował sytuację, bo jeśli to na jego polecenie, to postąpił niezwykle nierozsądnie i głupio
-rzekł odpowiadając na ewentualne pytania i komentując wypowiedzi, po czym położył się spać.

Obudził się jakiś czas przed misją i wyciągnął ten sam płaszcz, z którego zrobił prowizoryczną sakiewkę. Wyciął kolejny materiał, który nasączył spirytusem i odstawił do wyschnięcia. Odciął również kawałek materiału, którym miał związać materiał, a jednocześnie miał służyć za lont.
Vein odczekał chwilę tak, że prowizoryczne bomby były lekko wilgotne i wsypał tam pełno prochu, po czym związał je sznurkiem, który w miejscu wiązania zmoczył spirytusem.
Odstawił bomby i wyciął malutkie sakieweczki, do których rozdzielił rubid. Te też związał, ale nie namaczał, gdyż nie chciał eksplodować.

Jakiś czas później trzeba było wyruszyć na misję, więc wziął swoje sakiewki i schował, by wykorzystać je w pałacu.
Wyruszyli do pałacu, a gdy dotarli na miejsce Corwei rzekł:
-A więc zaczynamy. Aquodayro kiedy my będziemy już w środku, rzuć czar lewitacji na siebie i Adrille i dołącz do nas.
Corwei zarzucił linę z kotwiczką na balustradę, sprawdził czy jest dobrze zaczepiona.
-Pójdę pierwszy-rzekł i zrobił to w celach taktycznych, ponieważ ma lepszy wzrok oraz muskulaturę, której nie powstydziłby się człowiek, a także nadludzką szybkość potęgowaną przez karwasze.
Półelf również sprawdził czy jest dobrze zaczepiona, po czym skoczył, rozłożył nogi, żeby mu nie przeszkadzały w szybkiej wspinaczce i użył magii swojego ekwipunku. Już po chwili był na górze ze sztyletem w ręku. Po jakimś czasie na górze byli już wszyscy, a Aquodayro użył zaklęcia lewitacji na Adrili i na sobie i już po chwili dołączyli do tych, którzy byli na górze.
Gdy Veinsteel wszedł do środka i jego oczom ukazała się wielka, bogato zdobiona sala. Po prawej stronie znajdowały się duże drzwi, przy których spał strażnik.
Półelf domyślał się, że prowadziły do sali tronowej.
Po przeciwnej stronie sali, były schody, a na ich szczycie, zamknięte drzwi.
Naprzeciwko znajdowały się masywne, zaryglowane drzwi, a obok nich, schody prowadzące w dół.
-Sprawdźmy pomieszczenia i zabijmy strażnika. Może nam przysporzyć kłopotów-szepnął do Corweia, lecz tamten stwierdził, że nie ma na to czasu i poprowadził grupę na dół, gdzie wyjrzał zza rogu wielkiego holu na parterze.
-Cholera! Około 15 strażników. Nie uda nam się przemknąć...-wypowiedź Corweia przerwał krzyk dobiegający z tyłu.
-Intruzi! Intruzi! Do broni! Intruzi przy schodach!-krzyknął strażnik, a do niego dołączył drugi, który przed chwilą drzemał.
-Mówiłem, żeby przeszukać pomieszczenia i zabić strażnika-warknął do Corweia, ale nie czas na wyrzuty.
Szlag, szkoda, że nie znam rozkładu pomieszczeń, bo to by znacząco pomogło...-pomyślał, patrząc jak piętnastu żołnierzy z holu ustawiło się w formacji i powoli zbliżało do nich. Dwóch strażników z tyłu zaatakowało Tantaliona i Peredhila, ale natychmiast zginęli.
W tym samym czasie, Vein założył ręce z tyłu i z pogardą patrzył na żołnierzy, ale były to tylko pozory. Jedną ręką z tyłu wyjmował nasączony spirytusem woreczek z prochem, służący za prowizoryczną bombę.
Potrząsnął nią z tyłu, dając czarodziejowi znak, żeby przypalił lont, a chwilę późnij usłyszał jak tamten wymruczał kilka słów. Półelf sprawdził palcem czy się pali, a czując ciepło, poznał, że się pali. Odczekał chwilę stojąc w bezruchu i kontrolując poziom spalania lontu, palcem, a gdy tamten był już przy wiązaniu, rzucił bombą w żołnierzy.
Kontrolował to tak, żeby tamci ewentualnie łapiąc, nie zdążyli odrzucić oraz, żeby podczas rzutu nie wybuchło mu w ręku.
Wcześniej proch był odmierzony tak, że powinien spowodować duży wybuch, który teoretycznie powinien bez problemu rozsadzić strażników, ale na wszelki wypadek rzucał w środek formacji.
W czasie rzutu druga ręka wyjęła błyskawicznie sztylet i pięć strzał z kołczanu, zaś gdy bomba była rzucona, ściągnął łuk, włożył cztery strzały w zęby, a jedną naciągnął na cięciwę, trzymając jednocześnie strzałę i sztylet.
Był gotowy do wystrzelenia strzały oraz naciągnięcia i wystrzelenia kolejnej. Był również gotowy do błyskawicznego schowania strzał, założenia łuku i wyciągnięcia miecza, którym mógł w każdej chwili zaatakować.
 
Alaron Elessedil jest offline