Sonia patrzyła w milczeniu na księdza, po czym wybuchła niepohamowanym, szczerym śmiechem. W jej oczach zabłysły ogniki wesołości i gdy spojrzała po raz kolejny na Jerzego, wyglądała jak mała dziewczynka, która właśnie zmyśliła psotę. Podobało mu się to wejrzenie, jakby gdzieś już je widział u innej młodej dziewczyny... Jego rozmyślania przerwał jednak nadspodziewanie twardy głos Soni.
- JesteÅ› nawiedzony ojczulku. Jak Boga kocham, jesteÅ› zdrowo szurniÄ™ty! I co tak patrzysz? Uważasz, że kalam teraz imiÄ™ Pana? – dziewczyna oparÅ‚a dÅ‚onie na stole i podciÄ…gnęła siÄ™ bliżej klechy tak, aby żadne sÅ‚owo mu nie umknęło. – Pewnie ciÄ™ to zdziwi, ale jestem wierzÄ…ca. I jeÅ›li komuÅ› Pan miaÅ‚by wskazać drogÄ™, to wÅ‚aÅ›nie mi, kiedy ocaliÅ‚ mi życie, bo zamiast do salonu, udaÅ‚am siÄ™ na modÅ‚y do koÅ›cioÅ‚a. Tymczasem tutaj... wpadÅ‚y dresy z Huty i... ktoÅ› zginÄ…Å‚. Zamiast mnie.
Na zewnątrz zaczął padać deszcz, miarowo uderzając w szyby. Sonia odetchnęła ciężko, po czym cofnęła się na swoje krzesło. Jej policzki palił rumieniec. Wzrok utkwiła w niemal wypitej już herbacie. Nie chciała widzieć zdziwienia w oczach Blanki i Jerzego, nie teraz. - Nie wiem po chuja to mówię... Może po prostu nie lubię być oceniana z góry.
__________________ Konto zawieszone. |