Venefica podeszła powoli, bardzo powoli do leżącego na ziemi Konrada. Upadła przed nim na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Burza rudych loków spłynęła kaskadą po jej ramionach, zasłaniając jej oblicze. Najwyraźniej dla półelfki było to zbyt wiele. O jedną ofiarę za dużo. Konrad był dla niej kimś więcej niż towarzyszem, kimś więcej niż przywódcą wyprawy. Gdyby nie on... z pewnością zgniłaby w Daelurii, tej śmierdzącej norze, zmuszana przez swoich zwierzchników do rzeczy, których nienawidziła z całego serca. Dzięki czarodziejowi zrozumiała, że jej umiejętności mogą nie tylko przynieść szkodę i zło, mogą też przysłużyć się czemuś wielkiemu. Odnalezieniu Kamienia Dusz. A teraz? Na co zdały jej się zdolności, skoro z tak wielu członków wyprawy pozostało ich jedynie dwoje? Co teraz? Konrad łapał ostatnie tchnienia powietrza, a stojący dookoła niego ludzie nie potrafili mu pomóc. Wreszcie z jego piersi wyrwał się ostatni oddech, a rysy powoli zaczynały mu tężeć. Zdawało się, że zamiast twarzy ma groteskową maskę - szeroko otwarte usta jakby uwiecznione w niemym krzyku, rozszerzone bólem oczy niemal wytrzeszczone, starcze pobrużdżone ręce zaciśnięte kurczowo, jedna na szacie w okolicy serca, druga na kępie trawy. Konrad nie żył. Venefica podniosła się z kolan, nie chciała, a może nie mogła patrzeć na czarodzieja. Odeszła kilka kroków, wzięła głęboki oddech aby nieco się opanować. Co robić? Co dalej? Co powinni teraz począć? Czy wtajemniczyć nowych znajomych w ich dawne plany? Czy dalej podążać w poszukiwaniu artefaktu? Jaki to ma sens, kiedy zostało ich tylko dwoje? Stara legenda mówi, że każdy, kto odważy się poszukiwać Kamienia Dusz, nie zazna spokoju, a jego szlak znaczyć będzie klęska i śmierć... zdaje się, że przepowiednia się wypełnia.
- Musimy go pochować - powiedziała wreszcie - Uratował nas. Nas wszystkich... A dopiero potem... potem zastanowimy się co dalej. Przecież nawet się nie znamy... |