Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2007, 19:20   #1
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
[sesja] Back to the Future!

[MEDIA]http://youtube.com/watch?v=kx0zAH47yAA[/MEDIA]


17 kwietnia 2002 roku był dniem słonecznym, ciepłym i bardzo wyczekiwanym przez całą licealną młodzież. A dokładniej rzecz biorąc - popołudnie dnia 17 kwietnia 2002 roku było bardzo wyczekiwane. Zresztą jak każde piątkowe popołudnie, oznaczające początek weekendu.
Lekcje dłużyły się okropnie, a promienie słoneczne wpadające przez okno do sal wywoływały ogromne poczucie tęsknoty za wolnością. I kiedy wydawało się, że jeszcze tylko kilkanaście minut dzieli wszystkich od upragnionych dwóch wolnych od szkolnego kieratu dni, okazało się, że nie wszyscy będą mogli cieszyć się weekendem tak samo szybko. Blondwłose dziewcze, najwyżej czternastoletnie, pukało delikatnie do czterech klas i przepraszając słodkim głosikiem nauczycieli, wyczytywała z karteczki po jednym nazwisku: Patrick Winship, Justin Blackbird, Robert O'Malley, Christopher Clydes - za każdym razem dodając tą samą formułkę

- Pan profesor Jackob Smith prosi, żebyś zgłosił się do niego po tej lekcji w bardzo ważnej sprawie. Będzie czekał w swoim laboratorium.

Można było domyśleć się co stary profesorek może chcieć od uczniów. Szczególnie, gdy wszyscy czterej wyczytani panowie doskonale zdawali sobie sprawę tego, że semestralny test z fizyki nie poszedł im tak dobrze, jak mieli nadzieję. Szczerze mówiąc - w ogóle im nie poszedł. Jeszcze nigdy Smith nie wymyślił tak pokrętnych pytań, tak beznadziejnych zadań i trudno było się dziwić, że coś mogło pójść nie tak. Szczególnie jeśli poświęca się na naukę fizyki tyle czasu, co oni... Problemem jednak nie było nauczenie się całej partii materiału i zaliczenie testu raz jeszcze. To byłoby zbyt proste! Problem stanowił sam profesor Smith i jego przedziwne metody wychowawcze, które stosował specjalnie dla uczniów, którzy w jego mniemaniu niesłusznie nie przepadali za fizyką. Wymyślał dla nich przedziwne zadania do wykonania, kazał na przykład obserwować różne normalne zjawiska z życia codziennego i każde z nich opisywać od strony fizycznej. Jazda samochodem, upadek podczas ewolucji na deskorolce, przypalenie odgrzewanej zupy... Co gorsze, kazał nieraz pisać setki esejów, szperać po bibliotece, znajdować informacje, ciekawostki, opisywać i referować publicznie problemy współczesnej fizyki. A kiedy widział, że nieszczęsny uczeń katowany i zadręczany mnóstwem zajęć, które mają mu pomóc pokochać znienawidzony przedmiot, wciąż oporny jest na wiedzę, zapraszał go do siebie i pozwalał towarzyszyć lub też pomagać przy swoich eksperymentach. Na szczęście nikt jeszcze nie zginął od żadnego wybuchu, ani eksplozji, ale opowieści o tym co profesor potrafi wymyślić i do czego zmusza biednych chłopców i dziewczęta (którzy woleliby popołudnie spędzać na randkach, spotkaniach, koncertach, w kinie lub gdziekolwiek, byle nie w domu profesorka!) są na tyle straszne i wręcz legendarne, że każdy woli przysiąść przez kilka dni i zakuwać bez opamiętania na semestralny test, niż doświadczyć tych okropieństw na własnej skórze.

Po dzwonku na przerwę żadnemu z czterech wyczytanych panów nie spieszyło się na spotkanie z nauczycielem fizyki. W końcu jednak, prędzej czy później musieli pojawić się w kanciapie profesora, zwanej chlubnie "laboratorium". Pomieszczenie znajdowało się w piwnicy, tuż pod pracownią fizyczną, z której zapleczem łączyły je metalowe schody. Pan Smith większość czasu spędzał właśnie w laboratorium, wychodząc jedynie wtedy, kiedy miał lekcje. Schody były więc bardzo praktyczne i wygodne, nie musiał bowiem wychodzić z piwnicy i przechodzić korytarzami do pracowni. Profesor należał do tego typu ludzi, którzy zazwyczaj delikatnie określani są mianem "dziwaków" (a czasem bardziej dobitnie - "wariatów"). Był już bardzo stary, skończył już siedemdziesiąt lat, nie lubił za bardzo towarzystwa, często gadał sam do siebie, chodził przeważnie w jednym i tym samym ubraniu, był roztargniony, zapominał o rzeczach istotnych dla większości ludzi, natomiast pamiętał zawsze doskonale wszystkie daty, fakty, wzory, wyliczenia i twarze. Twarzy nie zapominał nigdy, w co nieraz nie wierzyli jego uczniowie i starając się wykorzystać jego roztargnienie próbowali wyłudzić lepszą ocenę lub w jakiś sposób go oszukać. Oj biada im, biada! Bo to, co profesor Smith wziął sobie do serca najbardziej, to jego misja kształtowania młodych umysłów, szczególnie tych, które oporne były na wszelkie nauki, szczególnie fizykę i dobre wychowanie. Nie trudno więc domyślić się co robił z uczniami, którzy mu podpadli.

W laboratorium panował półmrok. Patrick, Justin, Robert i Christopher stanęli tuż przy wejściu, w razie gdyby musieli asekurować się taktownym wycofaniem się na z góry upatrzone pozycje, co - jak mieli nadzieję - nastąpi bardzo szybko. Niestety okazało się, że w głębi mrocznego pomieszczenia coś jednak się rusza, coś mamrota do siebie i niekiedy bardzo hałasuje. Należy jeszcze wspomnieć, że owa kanciapa zwana laboratorium, to pokój wypełniony przeróżnym, na pierwszy rzut oka, śmieciem. Buteleczki, flakony, sterta kabli, głośników, krzyżówek różnych urządzeń, starych komputerów, przyrządów niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia, narzędzi, śmieci i Bóg wie czego jeszcze! Wszystko to doprawione starymi meblami, w szczególności masą półek i regałów. A gdzieś wśród nich zawsze można było znaleźć profesora. No, prawie zawsze. Wtedy, kiedy nie musiał być w szkole, zaszywał się w swoim domu.
Po kilku chwilach z głębi pomieszczenia wyłonił się profesor Jacob Smith, trzymając w dłoni skrzypce i ciągnąc za sobą podłączoną do nich plątaninę kabli.



- Aaa, to Wy! - jego wzrok początkowo bezradnie błądził po obliczach obecnej czwórki, ale wreszcie zdołał sobie przypomnieć kim są jego goście - Nieładnie, nieładnie moje kochane chłopaczki!

Profesor znowu zniknął w czeluściach kanciapy, skąd dochodziły przez chwilę przeróżne odgłosy, wymieszane z jego własnym głosem:

- To niesamowite, zupełnie niesamowite... Ale co to ja miałem... Ach, no tak, tak, oczywiście! Nieładnie chłopaczki, tak zawodzić starego Smitha... O tutaj jesteś, a już myślałem, że diabeł ogonem przykrył, taaaak. Już do Was idę chłopaczki, bo wiecie, to zupełnie niesamowite jak wielki wpływ na pole magnetyczne mają fale dźwiękowe. Atomy tańczą, tańczą zupełnie jak ludzie!

Znowu pojawił się przed nimi z szerokim uśmiechem na ustach i rękami uniesionymi do góry, tak jakby pląsał i tańczył w ciemnościach.

- Fizyka jest taka fascynująca, tak, fascynująca! Ja Was obserwuję już od dłuższego czasu, nie myślcie sobie! Ja widzę, widzę jak traktujecie tak ważną dziedzinę naukową. Najważniejszą, bym rzekł, najważniejszą! Złamaliście mi serce... te cztery testy, Wasze testy! Najgorsze z całej szkoły! Naj-gor-sze! Powiedzcie mi chłopaczki, dlaczego nie kochacie fizyki? - profesor zrobił krótką pauzę, a oni zdążyli jedynie pomyśleć jak bardzo mają przechlapane - Fizyka Was kocha! Udowodnię Wam, że to piękna nauka, dzięki której możecie zdziałać cuda! Prawdziwe cuda! Jutro rano, o 7:30 przyjdźcie do mnie, do domu. Wiecie gdzie. Będziecie świadkami największego eksperymentu wszech czasów! Nie, nie chcę nic słyszeć, żadnych narzekań! Co z tego, że jest sobota? Każdy dzień jest dobry, aby przetestować wynalazek, który zmieni oblicze ludzkości, szczególnie sobota! Ojej, już jest tak późno, tak późno a ja muszę zrobić jeszcze tyle rzeczy! No już, sio - profesor wygonił chłopców z laboratorium i błyskawicznie zamknął drzwi - Jutro o 7:30, pamiętajcie! Nie chcemy przecież, żeby przez fizykę takie fajne chłopaczki musiały powtarzać rok. Do zobaczenia!

Profesor Jacob Smith podreptał korytarzem, wspiął się szybciutko po schodach i zniknął z oczu Patrickowi, Justinowi, Robertowi i Christopherowi. Czterej siedemnastolatkowie zostali sami ze swoimi myślami. Jak mniemam - morderczymi myślami...
 
Milly jest offline