Wątek: Tacy jak ty 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2007, 19:03   #1010
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Grzebanie w kabelkach to to, co Genginkazzon Von Armeshplaust lubi i potrafi!;D Wystarczy, że rzuci okiem na kształt końcówki kabelka i wie już, gdzie on pasuje. A kabli są setki, otworków również. Spawanie cienkiej metalowej płytki zakończyło się pełnym sukcesem! nikt z drużyny nie zrobiłby tego lepiej!
„Więc nie umiałeś rozbroić bomby – gnom usłyszał niezidentyfikowany głos. - I co z tego? Czy ktoś inny umiał? Czy ktoś inny miał odwagę wcisnąć jakikolwiek guzik? Życie nie jest łatwe, piękne i przyjemne. Życie to loteria. Czasem biel, czasem fiolet, a czasami inny kolor. Nikt nie jest w stanie nad tym zapanować. Nikt nie jest idealny. Życie to walka. Może nie zawsze wygrywasz, ale przynajmniej nie boisz się walczyć. Przeciętny śmiertelnik Taki Jak Ty nawet nie zdaje sobie sprawy, ile wszelakich bytów czyha na okazję, by zrujnować jego starania. Oczywiście, pewne rzeczy udają się lepiej, inne gorzej – czasem masz szczęście i małym nakładem energii uzyskujesz nagrodę, czasem masz pecha i mimo wysiłku nie osiągasz celu. Warto się starać. Warto choćby dlatego, że siły, które są naszym „pechem”, nienawidzą tych, którzy nie tracą nadziei i woli walki, hm?;3 Niepotrzebnie zadręczasz się drobnymi niepowodzeniami. Ideał nie istnieje, w żadnym wymiarze, w żadnym planie astralnym. Nawet demony popełniają błędy. Nawet archanioły. Kto wie, czy i Światło nie popełnia czasem błędów. Kto wie, czy wszystko co stworzyło Światło, czy wszystko co istnieje, nie jest jedną wielką pomyłką...;3”
W czasie, gdy Genghi majstrował, reszta czuwała nad bezpieczeństwem, teoretycznie przynajmniej. Może i Waldorff nie jest już najmłodszy... Wysoki nigdy nie był, a sylwetką, jak mawiali złośliwi, przypominał bardziej baryłkę ukochanego trunku niż umięśnionego mocarza, przed którym drżeliby wrogowie, a panny mdlały z zauroczenia. Jedno zaś jest pewne – kto raz ujrzał, co dwarf potrafi zdziałać swoim bojowym młotem, ten po trzykroć poważnie się zastanowi, nim zechce drażnić starego, poczciwego krasnoluda. No i zaczęło się.
Obrót z młotem w dłoniach; rosły gado-człowiek, który wystrzelił do podwładnego Komandora Genghiego, znalazł się tuż przed dwarfem. Ze zdumieniem spojrzał w dół, na krasnoluda. Waldorff nie zdążył nawet dobrze się mu przyjrzeć – gnany siłą jego rąk, młot, już nie do powstrzymania, z głuchym łomotem huknął o kamizelkę osłaniająca pierś wroga. Impet ciosu potrząsnął stworem jak wypchaną sianem kukła treningową – wypuścił swoją dziwną ‘kuszę’, z ramionami wyciągnięty do przodu, jakby chciał schwycić się czegoś, pofrunął do tyłu, wpadając na towarzyszów pchających się drzwiami. Powpadali jeden na drugiego, padło ich z pięciu, a ten u góry, raniony, podrygiwał, nie mogąc złapać powietrza. Reszta, stojąca z tyłu, zawahała się na moment.
Tylko ślepy i sparaliżowany mógłby nie trafić z łuku w dwarfa, stojąc kilka metrów od niego – słynne powiedzonko złośliwych elfów....

Kiedy demon przenosił się w czarną pustkę pełną lśniących punkcików, nie sądził, że jest w niej tak zimno i nieprzyjemnie. Nigdy nie był w podobnym miejscu. teraz jednak jest za późno – wroga masz na wyciągnięcie ręki i głupio byłoby nie podjąć próby dopadnięcia go, skoro już tu jesteś. Póki dasz radę, bronisz się jak umiesz przed złymi warunkami otoczenia. A nie jest łatwo – zimno, silny prąd powietrza. Oczy wilka w dole tak kusząco błyszczą zdumieniem i strachem, że nie potrafisz sobie odpuścić.
Facet stojący na kokpicie nad Sathemem stanowczo nie podoba się wilkowi. Nawet jak na halucynację jest strasznie upierdliwy. Sathem odpala dodatkowe silniki – maszyna gwałtownie przyspiesza.
To się nazywa stracić grunt pod nogami –maszyna, na której stał Astaroth, przyspieszyła raptownie, a demon, nie przygotowany zbytnio na taką niespodziankę, stracił równowagę na śliskiej szybie, pośliznął się i z hukiem upadł na kokpit.

Vriess odwrócił się na moment, odrywając wzrok od konsoli. Atak wrogów, odezwa Waldorffa. Dwarf mocarnym ciosem powalił paru przeciwników, ale w głębi korytarza paru gadzich panów celowało w Waldorffa z karabinów. Biorąc sprawy w swe nekromanckie ręce, Vriess wykrzykuje zaklęcie. Sześcioma gadami zatrzęsło, ich podrygujące ciała zaczęły się kurczyć – ubiory stały się nagle za duże na posiadaczy. A potem nastąpiła transformacja szkieletów wewnętrznych na szkielety zewnętrzne. Gady przypominały wieszaki z obnażonych kości, na których dyndały kamizelki, portki i rozciągnięta skóra. Drzwi zasunęły się, ale Vriess widział oczami wyobraźni tu kurczące się ciała, zasysane przez niewidzialne, wewnętrzne wiry.
Tylko ślepy i sparaliżowany mógłby nie trafić z łuku w dwarfa, stojąc kilka metrów od niego – słynne powiedzonko złośliwych elfów. Jakże trudno zaś drżącymi łapkami unieść broń i wycelować w niskie, krępe, niezidentyfikowane stworzenie z pokaźną brodą, kiedy to z bojowym wrzaskiem rzuca się ku tobie, wywijając ogromnym młotem, zdolnym najwyraźniej jednym błahym ciosem powalić pół oddziału! Im bliżej Waldorff podchodził, tym bardziej rósł w ich oczach na pożywce strachu – nie był krasnalem, nie był dwarfem, a olbrzymem, tytanem! Staranowany gad poturlał się po podłodze, kolejny umknął obuchowi ale trafił na blokadę w postaci trzonu młota, który go zmiótł, zawirował nim i puszczając odrzucił daleko, daleko, bum o ścianę. Cios z pięści, gad zwinął się w kłębek, pchnięty z bara pokoziołkował jak piłka. Kilka pocisków zaiskrzyło o ścianę obok dwarfa. Młot kreślił rozmazane łuki w powietrzu nad rozpędzonym krasnoludem, wrogowie cofali się przed nim. Wreszcie zgodnie zawrócili i rzucili się do ucieczki.
Zrobione! Gnomi inżynier otrzepał ręce. Zamyka płytkę przysłaniającą otwór prowadzący do wnętrza konsoli teleportu. Vriess coś tam jeszcze wystukuje na klawiszach panelu.
Z korytarza dobiegają wrzaski, jęki i głośne huki. Wreszcie, wszystko cichnie, a drzwi otwierają się, w progu staje Waldorff z młotem opartym na ramieniu.
To byłby prawdziwy cud, gdyby jeszcze któryś gadzi pan miał odwagę was dziś niepokoic! Dwarf wraca zwycięsko – Genghi skończył zaś naprawę teleportu. Charlotte z kolei siedzi na podłodze, lamentując i pojękując. Dwarf sądzi, że wizyta gadzich panów tak na nią zadziałała, po chwili jednak odkrywa coś, czego nie zauważył zajęty majsterkowaniem Genghi; na prawym podudziu sukkuby jest pełno krwi! [bez skojarzeń -_-]

Sathem podskoczył cały, kiedy czerwono-żółta halucynacja z szablami w dłoniach z hukiem rozbiła się na kokpicie. Wilczek widział teraz wyraźnie jego twarz dotykającą policzkiem do szyby – straszne oczy o wielkich tęczówkach. Sathem porusza prędko sterem, chcąc...
COŚNARAZŁAPIEGOZALEWERAMIĘ!!!!! O__O
Zdezorientowany, szarpie sterem, zmusza maszynę, by stała się świderkiem kręcącym szalone beczki. Szybko odkrywa, iż są one na tyle szalone, że nad nimi nie panuje, gdyż jest bardziej zajęty wymachiwaniem rękoma i próbą uwolnienia się ze stalowego uścisku, niż pilotowaniem XD
Maszyna na której podróżuje demon zaczyna obracać się w szalonym tempie, kręcąc bączki i piruety, nurkując w dół i znów wyrywając w górę. Szarpie Astarothem, potrząsa, raz po raz demon uderza z hukiem o kokpit – to plecami, to piersią. Ponieważ ramię wewnątrz pojazdu jest materialne, a łokieć przenikający przez szybę kokpitu niematerialnie łączy je z resztą demonicznego jestestwa, chwyt nie jest najsilniejszy. Nie połamie kości, nie uszkodzi futrzaka. Astaroth mimo wszystko błogosławi demoniczną ‘anatomię’, gdyby miał normalne ‘stawy’ i ‘ścięgna’, już dawno połamałoby i urwało mu rękę, którą schwycił się najbliższego uchwytu w okolicy. Pilota. Właściwie, chciał zrobić mu krzywdę, a nie stworzyć z niego funkcjonalny, jak się okazało, uchwyt, ale dobre i to. Gwałtowne i niemiłe zderzenia twarzą z twardą szybą kokpitu zaczynają go jednak denerwować, a maszyna nie chce się uspokoić, wciąż się kreci, wiruje...
Obrazy z całego życia migają Sathemowi przed oczami. Coś trzyma jego ramię, ale wilczek ma wrażenie, że to coś zaraz zaciśnie się na jego gardle. Gorąca krew szumi mu w głowie, gotuje się wręcz, bulgocze, a samolot wciąż kręci się w szaleńczych beczkach i obrotach....

Ałaaaaaaa! ;( Zanim dwarf zaszarżował na wrogów, paru z nich zdążyło wystrzelić ze swoich dziwnych świecących pukawek. Jeden ustrzelił podwładnego „Komandora”, Charlotte pamiętała ten moment, niczym w zwolnionym tempie widziała, jak facet wywinął niemal kozła i padł na wznak, podrygując jeszcze. W tej właśnie chwili poczuła rwący ból w nodze i chwyciwszy się za kończynę ujrzała coś na kształt wrzecionowatego poparzenia. Był to dziwny ból, paraliżujący, otumaniający, nie miała ochoty krzyczeć, nie miała na to siły. Noga wygląda na przestrzeloną na wylot!

Bach! – Astaroth znów łupnął z impetem o kokpit. Zdenerwowany, próbuje zaczepić się jakoś wolną ręką o powłokę statku, lecz te szalone obroty samolotu i beczki, ta gładka szyba, nie pozwalają na to. Demon nie może znaleźć oparcia dla ręki ani nóg. Szarpany na prawo i lewo, zdołał wreszcie dobyć schowanej uprzednio szabli...
To zimne, silne coś, nadal trzyma Sathema! HAVOC koziołkuje w niekontrolowanych piruetach, wróg raz po raz uderza o szybę kokpitu – wilczek nie wie, jaka jest gruba i wytrzymała, z przerażeniem zdaje sobie sprawę, iż ta osłona może w końcu pęknąć... Szarpie za stery, stara się chwilowo powrócić do kontrolowanego lotu. Zerka w górę; pan w czerwonym szlacheckim żupanie, o starganych, długich czarnych włosach, marszczy gniewnie brwi, błyskawicznie wyszarpując z pochwy długą, lśniącą szablę. Serce podskoczyło Sathemowi do gardła. Rozpalił na dłoni niewielki płomyczek i chciał popieścić nim trzymającą go rękę...
Z takiej pozycji, leżąc na kokpicie, ciężko zadać cios długą szablą, odkrył niezadowolony Astaroth. Gdy tylko demon dobywa broni, wilk broni się, próbując podpalić jego rękę. Demon prowizorycznie puszcza go, chwytając się brzegu fotela pilota. Nie pilnowane stery pojazdu wprawiają znów maszynę w ruch obrotowy. Sathem chybił, zdążył jednak zgasić płomyki nim z zamachu klepnął dłonią o ścianę samolotu. Nie czuje już... to coś puściło jego ramię! Ostrze szabli z brzdękiem ześliznęło się po wypukłej szybie, pasażerem na gapę targnęły znów turbulencje wariującego samolotu. Sathem stara się zapanować nad swoimi powywracanymi wnętrznościami, nudnościami, i sterami HAVOCa. Maszyna koziołkuje jeszcze chwilę, wreszcie wilczek zdołał uspokoić ją i leci po linii prostej [przynajmniej tak mu się wydajeXD] Niemiłosiernie kręci mu się w głowie, ale poza tym nic mu nie jest. Halucynacja zniknęła!

Maszyna rzucała Astarothem i tłukła jego biednym jestestwem o twardą powlokę samolotu. Pomimo prób nie mógł dopaść gagatka za sterami drugą ręką, ani też dobrze wycelować, by przenieść się do wnętrza statku. Poturbowany i zziębnięty, stwierdził, że nie ma sensu marnować dłużej życiodajnej energii. Nie wiedział właściwie, co to za maszyna, do czego jest zdolna. Nie tędy droga. Lepiej się wycofać i zaatakować w inny sposób. Niestety, próba teleportacji z powrotem na pokład statku kosmicznego nie powiodła się. Astaroth zachowuje zimną ‘krew’, lecz zaczyna podejrzewać, iż po walce z warunkami panującymi w kosmosie brakuje mu energii na ten manewr.
„Locked...”
Cel Tevenrela był dokładnie w centrum ekranu, w zielonym kółku. Upierdliwy komar. Zdychaj... Phoenix sypnął iskierkami i zostawiając za sobą ognisty ogon pomknął ku wrogiemu pojazdowi.
Thomas nadal czuł się bardzo nieswojo w tym dziwnym pojeździe. Cieszył się, że to nie on kierował tym czymś. Dziwny monitor zaczął pikać.
- Poruczniku, namierzył nas! – powiadomił pilot.
Anioł tymczasem ma iście Boski plan. Planuje stworzyć tunel w przestrzeni kosmicznej, tunel z magicznych barier, i uwięzić w nim pojazd wroga. Jak i swój własny. Wpływ zbyt długiego przybywania w towarzystwie demona – rzekłby ktoś.
Tevonrel właśnie miał wdusić ładny, czerwony guziczek, i posłać rakiety na spotkanie ze złośliwym wrogim latadlem, kiedy ni stąd ni zowąd niedaleko przed nim pojawiła się błękitnawa, półprzezroczysta, lewitująca ściana. Potem druga i trzecia. Tevonrel jest zdumiony, ale nie ma zamiaru rezygnować. Odpala Phoenixa.
Zgodnie z rozkazem Porucznika, fighterSW3 wykonuje unik i kręcąc się w beczkach zrywa tzw. „missle lock”;D
- O Boże, odpalił Phoenixa! – zaalarmował pilot.
Bóg jest jednak bliżej niż pilot może się spodziewac;D Fighter wykonując korkociąg umyka w dół, ale samonaprowadzające rakiety podążają za nim, zataczając elipsę.



Tevonrel obserwuje radośnie wybuch, krążąc nieopodal. O komara mniej. Osłony dużego statku zaczynają migać i gasną na sekundę, lecz znów się pojawiają. Takie anomalie dobrze wróżą, stwierdza Tevonrel. Niespodziewanie zatrzęsło jego HAVOCiem. To już zła wróżba, definitywnie. Zdumiony tygrys odkrywa, że chyba...coś go atakuje.
Astaroth obserwował z daleka, jak dwa dziwne, latające pojazdy krążą wokół siebie, wirując, ostrzeliwując się nawzajem przez moment. W otchłani pojawiły się znane mu, magiczne bariery. Wyczuł, że w jednym ze statków siedział Anioł.

Fighter SW3 w samą porę wzbija się wyżej i mijając magiczne bariery zawieszone w przestrzeni kosmicznej wykorzystuje je jako osłonę. Phoenix nie ma podobnej opcji omijania magicznych barier, na szczęście. Rakiety rozbijają się o bariery w efektownej eksplozji, kula ognia zasłania Tevonrelowi widok na wrogi statek. Ten zaś powraca, i kręcąc się w spiralach naciera, ostrzeliwując statek rakszasy salwą z blasterów. HAVOC przyspiesza, co raz to zmieniając tor ruchu i umykając całkiem żywotnemu komarowi. Kilka pocisków blasterowych zarysowało powłokę HAVOCa, lecz nie wyrządziło mu większej szkody.

We wnętrzu dużego statku, Vriess ostatni raz zerka na konsolę teleportu. Jedyne koordynaty teleportacji jakie posiada, pochodzą z zapisu pamięci maszyny, i mogą wysłać użytkownika teleportu na statek, z którego przybył tutaj ostatni z poprzednich użytkowników urządzenia. Vriess nie ma pojęcia, gdzie jest miejsce docelowe i jak wygląda. Wybór między teleportacją a pozostaniem na statku, który zaraz wybuchnie, to trudny wybór...
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline