Cała sprawa wynika z polityki wielkich wytwórni filmowych. Oczywista rzecz - taki, powiedzmy Paramount prędzej zgodzi się na adaptację głośnego dzieła Phillipa K. Dicka, niż początkującego scenarzysty; nawet gdyby ten miał pomysł o niebo lepszy. Jak zwykle, gdy nie wiadomo o co chodzi, sprawa jest o kasę; tak też i tutaj: film na podstawię dzieła wspomnianego amerykańskiego pisarza ściągnie do kin tłumy jego fanów - a i inni pewnie się skuszą. Wytwórnia ma gwarancję, że wyjdzie przynajmniej na zero, albo, że w najgorszym razie straty nie będą porażające, czego nie można by powiedzieć w przypadku scenariusza jakiegoś nikomu nieznanego żółtodzioba. No i można się też wtedy wesprzeć podpisem w reklamach:"based on (i tu trzeba sobie wpisać jakieś głośne nazwisko)". A, że potem te adaptacje są jakie są, to już zupełnie inna bajka...
__________________ There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old. |