Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2007, 16:45   #8
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Po powrocie ze szkoły do domu Robert wiedział, że nie ma dużo czasu a sporo rzeczy jest do roboty. Po pierwsze szkolny plecak wylądował w kącie pokoju, aby nie być ruszonym w najbliższym czasie. Oprócz tej wizyty u „szalonego” doktorka w sobotę, nie musiał się martwić szkołą. W poniedziałek, znów obciąży swoje plecy ciężarem książek i zeszytów (a właściwie dwóch zeszytów. Z czego jeden był prawie pusty, a drugi przeznaczony na lubiane przez Bobbyego przedmioty), ale do tego momentu pozostało wiele czasu.

Zaczął zbierać swoje rzeczy, niedługo miał rozpocząć się koncert. Niby nic wielkiego, ale pierwszy raz mieli grać jako suport, zespołu z większego miasta. Ciekawe jak odbierze ich publiczność? Czy im się spodoba? Zdenerwowanie i tym podobne myśli nie opuszczały go przez cały wieczór. Ich kulminacją był moment, wejścia na scenę. Tłumek ludzi był większy niż zazwyczaj. O’Malley wolno podszedł do mikrofonu i ujął go w rękę. Zapomniał o swoich problemach, teraz była muzyka.

-Witaj Paradise Gate! Jesteśmy The Ravens i postaramy się rozruszać was! –

Odpowiedziały mu oklaski z sali. Wokalista odwrócił się do swojego zespołu:

– Gotowi? – po chwili znów patrzył w stronę publiczności – Zaczniemy od naszej własnej kompozycji „Old American Blues” - Muzyka zaczęła powoli płynąć, Robert podniósł swoją gitarę stojącą na stojaku, powrócił do mikrofonu, uderzył w struny i zaczął śpiewać.

Nawet nie wiedział, kiedy minęło tyle czasu. Zagrali bis! Dzięki temu, że gwiazdy się spóźniły. A ludzie skakali, tańczyli, klaskali. Bawili się. Bawili się dzięki muzyce jego zespołu! Był zadowolony z siebie, jak nigdy dotychczas. Granie sprawiało mu prawdziwą przyjemność. Oto cel życia, ba oto życie, muzyka. Gdy „otulała” go, nic więcej się nie liczyło. Jednak wszystko co dobre, dobiega końca. Musieli już kończyć. Odłożył swoją gitarę, jak przy innych piosenkach, do których tylko śpiewał.

– Słuchajcie kochanie, byliście wspaniali – wypowiedź przerwała mu salwa oklasków i okrzyków, kiedy trochę ucichło odezwał się znowu –Musimy już kończyć … dlatego chcieliśmy zagrać naszą aranżację „Like a Rolling Stone” Boba Dylana. Dobranoc, bawcie się dobrze i do zobaczenia –

***
Ranek był okropny. Szczególnie ten ból głowy. Powinien się porządnie wyspać, a nie łazić do fizyka. Wpatrywał się w sufit, ciągle leżąc w łóżku. Chociaż pozostanie w nim było bardzo nęcące, nie był to też najlepszy pomysł. Jeżeli wyrzucą go ze szkoły, będzie miał problemy w domu, a wtedy i z grania mogą być nici. Niechętnie podniósł się i ruszył do łazienki. Dlaczego, dlaczego musiała być to tak nieludzka godzina. Dla rozbudzenia postanowił wykąpać się w lodowatej wodzie. Inaczej zaśnie na stojąco.

Ubrany zaczął skradać się do garażu. Z wieszaka zabrał swoją nieodłączną skórzaną kurtkę. Zamierzał zresztą dostać się do domu profesora motorem. Był to najszybszy sposób. Nie będzie cisnął się w żadnym razie w jakieś komunikacji publicznej a spacer o tej porze i samemu nie należał do przyjemnych.

Kiedy tylko wymknął się na ulicę wsiadł na motor i odpalił go. Jechał bez kasku, jak zresztą czynił najczęściej. Jasne można było mu za to dać mandat, ale wiatr we włosach był czymś najwspanialszym na świecie. Jazda na motorze i muzyka, wtedy czuł się naprawdę wolny. Przyspieszył umyślnie łamiąc przepisy. Lubił to robić, ten dreszczyk emocji. Chociaż, kto miał go złapać? W mieście nie było wielu policjantów, a znając ich o tej godzinie pewnie smacznie spali.

Zaparkował swój motor niedaleko domu profesora, zabezpieczył „kto go tutaj ukradnie, Paradise Gate to taka dziura, że nawet złodzieje omijają ją z daleka” pomyślał, wykonując te czynności. Kiedy skończył ruszył w stronę „Zamku Frankenstein” jak zdążył go już nazwać w myślach. Wszedł do środka i rozejrzał się. Dom wyglądał jak stacja kosmiczna, ale astronauty nigdzie nie było widać. Wyszedł na podwórko i w końcu usłyszał dobiegające z garażu dziwne odgłosy. Niechętnie ruszył w tamtą stronę, lepiej mieć to już za sobą i wrócić do przyjemniejszych spraw.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline