Rothais wepchnęła Maritkę do namiotu ojca. Nie miała zamiaru sama narażać się na jego gniew, za to ona powinna odpokutować za swoje i wyśpiewać wszystko, jak wczoraj było! Jeśli może spotykać się potajemnie na schadzkach, to może teraz do wszystkiego się przyznać. Rothais nie robiła tego bynajmniej złośliwie. Działała przecież w słusznej sprawie, a Maricie przyda się przecież lekcja dobrego wychowania. Gwałtownie odwróciła się w stronę Torwaldo, który już miał wchodzić do namiotu, ale dziewczyna powstrzymała go ostrym wzrokiem i gestem dłoni.
- Ty nigdzie nie wchodzisz! Dla Ciebie mam już inne zadanie - po jej ustach przebiegł dziwny uśmiech... Marita bladła i czerwieniała na przemian. Zgięła się w ukłonie i nie śmiała podnosić oczu na pana de Remacourt. Zapomniała nawet płakać, zesztywniała ze strachu i wyglądała jakby czekała na ścięcie. Włosy miała w nieładzie, twarz brudną od kurzu, poznaczoną licznymi śladami łez, na pierwszy rzut oka widać było, że dziewczyna cierpi niewypowiedziane katusze. Jakże inna była od Rothais! Choć urodziły się w jednym roku, tej dziecinie bliżej było do kruchej istotki, którą trzeba otoczyć opieką, wziąć pod swoje skrzydła, inaczej okrucieństwo tego świata przygniotłoby ją i zmiażdżyło. Natomiast córce hrabiego nie brakowało tupetu, siły i uporu, poradziłaby sobie pewnie nawet, gdyby zostawić ją samą pośrodku pogańskiego miasta (a taki pomysł coraz częściej przychodził do głowy jej udręczonemu ojcu).
Wreszcie Reinfrid zwrócił swoją uwagę ku Maricie i przywołał ją do siebie. Dziewczyna nadal nie śmiała podnieść na niego wzroku, jej policzki płonęły ze wstydu. Upadła przed nim na kolana i wybuchnęła płaczem tak ściskającym za serce, że niejedną twardą duszę skruszyłby w pył.
- Panie, błagam... w imię Twej przyjaźni z mym zmarłym ojcem pomóż mi!d'Arboleda nie żyje! Jeszcze wczoraj... rozmawiałam z nim, widziałam go... Oni powiedzieli, że grzebią ciała zmarłych w bitwie, ale to nieprawda! Ja opatrywałam jego ranę, jakże więc mógł umrzeć na bitwie?! Nie chcieli mnie słuchać! On nie mógł umrzeć, nie mógł! - szlochała - Mój... mój... ukochany pan - padła do stóp swego opiekuna omdlewając z rozpaczy i bólu.
Tymczasem przed namiotem Reinfrida Rothais zatrzymała Torwaldo i nie pozwoliła mu wejść do środka.
- Dla Ciebie mam już inne zadanie. Chcesz udowodnić, że godny jesteś przebywania w towarzystwie panny Marity? - po jej ustach błądził dziwny uśmiech, zupełnie niezrozumiały dla prostego chłopaka, "prawie rycerza" - Masz gorące serce i rwiesz się do pomagania damom w potrzebie, ja zatem dam Ci możliwość wykazania się. Zeszłej nocy ktoś zamordował narzeczonego Marity, szlachetnego pana d'Arboledę. Niektórzy twierdzą, że został zabity przez poganina w czasie potyczki. Ale obie widziałyśmy go wczoraj całego i zdrowego. Dziś jednak nie żyje. Znajdź tego, kto to zrobił, a zyskasz dozgonną wdzięczność Marity i poważanie w oczach mego ojca. Jeśli zaś boisz się i nie chcesz tego dokonać... nie jesteś wart tego, by nawet otwierać usta w towarzystwie Marity! |