Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2007, 22:37   #159
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Veinsteel widział jak tarcza Tantaliona minimalnie chybia celu i głośno odbija się o ścianę za nim, a Mag zdążył dokończyć czar, który aktywował tarczę przed obrażeniami fizycznymi, co uniemożliwiało zakonnikowi oddanie ciosu, a w tym samym czasie Vein naciągnął strzałę na cięciwę i wycelował, lecz nie musiał długo czekać, gdyż bicz Aquodayro prawie zniwelował osłonę, a gdy osiągnął cel, strzała poszybowała, a za nią dwie kolejne, jedna po drugiej.
-NIEEE!!!-krzyknął Mag, ukazując obłęd w jego oczach, po czym teleportował się kawałek dalej, gdzie wymówił szybką inkantację, a w powietrzu pojawiły się małe pociski, a jeden z nich szybował wprost na serce Półelfa, który oceniając prędkość z jaką pocisk leciał, wywnioskował, że miałby szansę przebić jego zbroję i dotrzeć do serca. Szybko upuścił łuk, a przede wszystkim usunął nogi z ziemi, zaczynając spadać, zaś w locie pocisk trafił w ramię Jeźdźca i przebił je na wylot. Na domiar złego Vein wylądował właśnie na lewym ramieniu, ale szybko odepchnął się prawym i sprężyście powrócił do pozycji stojącej, wyciągając miecz oraz sztylet. Skrzywił się delikatnie, patrząc czy zbroja jest w całości, co było jego jedynym wyrazem, jaki przebiegł mu przez twarz od chwili ostatniego skrzywienia się z powodu złamanego żebra.
Mogę ruszać ręką, czyli kość nienaruszona, zbroja nieuszkodzona-pomyślał błyskawicznie i z taką też prędkością skoczył na Maga, który odepchnął go pociskiem energii i skierował w przeciwną stronę, lecz Półelf w momencie lądowania nie upadł, stając stabilnie na nogach, a mając stabilny punkt oparcia, ponownie przystąpił do ataku.
Rzucił sztyletem, po czym natychmiast pobiegł w kierunku Maga z mieczem w ręku, ale tamten znowu teleportował się kawałek dalej, a Vein złapał swoją broń w powietrzu.
Mag odpowiedział kontratakiem w postaci przywołania lin, mających zacisnąć się na Półelfie i zmiażdżyć go. Uchronił go przed tym losem przewrót w bok, w prawą stronę, ale od teraz miał dwóch przeciwników.
Nagle pomysł zaświtał w głowie Veinsteela, którzy rzucił spojrzenie na obłąkańca, lecz już po chwili zrezygnował z niego.
Nie uda mi się do niego podejść, by nasłać na niego jego własną linę, gdyż zanim do niego dotrę, zdąży zareagować, a wtedy mogę nawet zginąć. Mogłoby się udać, gdybym miał nagolenniki Tantaliona-pomyślał, wykonując salto w tył.
Kolejny pomysł nawiedził umysł Jeźdźca, który unosząc nogę, usunął się z drogi wściekłemu, nieżywemu napastnikowi i popędził do drzwi, które otworzył, wyślizgnął się, a następnie zamknął. Usłyszał jak coś z impetem huknęło w drewno, lecz nie zatrzymywał się, biegnąc tam, skąd przyszedł.
Jego towarzysze mogli to uznać jako ucieczkę, ale pomysł ten wymagał środków do wykonania go.
Szybko wbiegł na schody, podążając do wyjścia z lochów. Wtem dostrzegł ślady masakry, które zostawili za sobą, a następnie chwycił pseudo-smoka, którego zabił, przewrócił na grzbiet, wyrwał swojemu byłemu, masywnemu wrogowi, miecz półtoraręczny. Półelf wzmocnił uchwyt na rękojeści i całym ciałem, używając również magicznych karwaszów, uniósł miecz nad głowę i szybko spuścił miecz na smoka, korygując lot ostrza tak, że trafiło idealnie pośrodku stworzenia, otwierając go.
Widok małego smoka nie był fascynujący, lecz Vein widział gorsze rzeczy, więc nie sprawiło mu różnicy patrzenie na to.
Nie czekał ani chwili, schylając się nad potworkiem, któremu w rogach przeciętego siała, umieścił ciężkie tarcze strażników, a następnie jednym cięciem oddzielił narządy od skóry, po czym spojrzał na żołądek, z zadowoleniem stwierdzając, że jest nieuszkodzony.
Jeździec podniósł go do góry, chwytając własny sztylet, którym odciął spory fragment przewodu pokarmowego, wiążąc go na ciasny węzeł. To samo uczynił z drugiej strony, odcinając spory kawał grubego munduru, w który owinął żołądek, chowając go do swojego woreczka. Błyskawicznie odciął kolejny kawał munduru, którym w pewnym stopniu wysuszył skórę z krwi, po czym chwycił ją w rękę, a sztylet i swój miecz, schował, przywłaszczając sobie ciężkie ostrze półtoraręczne. Czynności te nie trwały dłużej niż minutę, a Veinsteel zbiegł jak najszybciej mógł, wlokąc za sobą solidny miecz, dzwoniący stalą podczas zeskakiwania po kilka stopni, ze schodów.
Z daleka słyszał odgłosy walki, co znaczyło, że wszyscy jeszcze żyją, co natchnęło Półelfa nowymi siłami.
Przemknął korytarzem z nadzwyczajną prędkością, zaś gdy dobiegł do drzwi, chwycił mocniej rękojeść, stanął za nimi, postawił miecz głownią do góry, utrzymując ją w pozycji pionowej, jednym palcem, a następnie gwałtownym ruchem otworzył drzwi.
Tak jak Vein myślał, lina czekała tylko na to, by otworzyć drzwi i dopaść swój cel, który magicznym sposobem wyczuwała, lecz pomyliła Jeźdźca z mieczem półtoraręcznym, oplatając się ciasno wokół niego.
Oby tylko nie puściła-pomyślał, wpadając do pomieszczenia z mieczem wroga w ręku, a następnie upuścił go.
Jak się również spodziewał, na wejściu czekał go pocisk ze strony Maga w postaci kuli ognia, przed którą się zasłonił skórą smoka.
Może i nieutwardzona, ale swoje funkcje spełnia-pomyślał, uśmiechając się podczas wyjmowania swojego ostrza.
Półelf ruszył w kierunku wroga wolnym krokiem, by nie trafić przez przypadek na jakiś niebezpieczny pocisk lub inną sztuczkę. Ceną za to były częste zasłony skórą smoka.
W stronę Veinsteela leciały rozmaite rzeczy taki jak sople lodu, lodowe igiełki, jakieś gazy, lecz nic z tego nie powstrzymało marszu śmierci w wykonaniu Mordinana, zbliżającego się nieubłaganie do Maga, który równie powoli zaczął się cofać.
Vein nie zwracał uwagi na ataki Tantaliona. Wydawało mu się nawet, że widzi Aquodayro z biczem w ręku oraz jakąś strzałę, lecz niczego pewien nie był, gdyż skupił się na czarnych oczach, czytając w nich jak w otwartej księdze. Jego logika i zdolność przewidywania kolejnych kroków przeciwnika, potwierdzały oczy swojego wroga. Co prawda nie potrafił tego robić za pomocą magii, ale polegał na najbardziej prymitywnych reakcjach odruchowych, które posiadała każda istota żywa.
Ruch gałek ocznych wskazywał gdzie przeciwnik uderzy, więc gdy przeciwnik kończył inkantację zaklęcia, osłona ze skóry smoka była już tam, gdzie miał uderzyć pocisk.
Nagle Magowi przyszło do głowy zaklęcie, którego Półelf się nie spodziewał, a mianowicie elektryczny pocisk.
Veinsteel widział, że kolejny czar zaatakuje go na wysokości serca, zaś gdy inkantacja dobiegła końca, z rąk wroga wystrzeliła szybko pędząca kula elektryczna. Oczy Półelfa rozszerzyły się, gdyż wiedział, że elektryczność bez problemu przejdzie przez skórę, przechodząc na ciało, które stanie się tylko drogą do ziemi.
Nim Jeździec zdążył zareagować, kula trafiła prosto na skórę smoka, a następnie ładunek elektryczny przeniósł się na ciało Veina, napinając boleśnie każdy mięsień i powodując niemożność ruchów. Nawet powieki nie słuchały poleceń umysłu, który również zostało porażony, lecz na szczęście po niedługiej chwili elektryczność odpuściła.
Rozluźnione mięśnie zapragnęły odpoczynku, chociażby poprzez uklęknięcie, ale siła woli Veinsteela nie pozwoliła na to, utrzymując go w pozycji stojącej. Co więcej, odrzucił skórę pseudo-smoka i wyjął sztylet, z którym ruszył już szybkim, nieco kanciastym krokiem, na Maga, którego twarz wyrażała ogromne zdumienie, co pokazywało, iż wiedział, co powinno spowodować zaklęcie.
Płynność ruchów była odzyskiwana z każdym krokiem, a jego czarne, zimne oczy porażały tak bardzo, ze niemożliwością zdawała się jakakolwiek Elfia krew płynąca w nim.
Czarownik cofał się, a Półelf widział z boku Tantaliona wraz ze swoją kataną oraz Aquodayro i Peredhila. Być może Adrila stała z tyłu z napiętym łukiem, czekając na czystą pozycję strzelecką.
Veinsteel widział delikatne ślady zmęczenia, spowodowane rzucaniem wielu zaklęć, lecz bez wątpienia dalej był zdolny do obrony, więc trzeba było szybko go unicestwić.
Nagle Jeździec zauważył leżącego Corweia, więc przyspieszył, chcąc by tamten cofał się trochę szybciej, ale również nie za szybko, ponieważ ludzkim odruchem jest wtedy spojrzenie do tyłu, chcąc uniknąć ewentualnych przeszkód.
Należało trafić w odpowiednią prędkość, by czarodziej nie zdążył otrząsnąć się z szoku, zmęczenia i innych odczuć powodujących niemożność rzucenia czaru obronnego, ale również, by nie patrzył pod nogi, cofając się.
W tym samym czasie Półelf starał się choć trochę odpocząć, ponieważ przebite na wylot, krwawiące ramię ujmowało mu sił, a także było powodem bólu, powiększonego przez pocisk elektryczny.
Nie mniej jednak z twarzy nie pokazującej emocjo oraz zimnych oczu nie dało się niczego wyczytać. Swoboda ruchów, ich płynność oraz sposób poruszania się, nie wskazywał na choćby najmniejszy ból, nie zdradzały zmęczenia ani niczego, co mógłby wykorzystać lub uzyskać przez to przewagę.
Oddech był spokojny oraz regularny, co sprawiało wrażenie, że Vein jest wypoczęty.
Serce biło naturalnym rytmem, co również nie pokazywało najmniejszej utraty sił.
Dzięki chwili, w której nikt nie walczył, mógł wyłączyć swój mózg na ból, pozwolić go zignorować i nie dopuszczać poprzez koncentrację na czymś innym.
Mordinan szedł dalej płynnym, szybkim krokiem, mając nadzieję, że pozostali zrobią to samo. Kątem oka obserwował zbliżające się nogi nieprzytomnego Corweia, lecz nie dał tego po sobie poznać.
Nagle Mag potknął się i upadł. Wszystko to trwało zaledwie chwilę nie dłuższą niż pięć sekund. Gdyby wszystko działo się dłużej, czarownik "oprzytomniałby", lecz coś jeszcze było nie tak.
Uszu Półelfa dobiegł dźwięk rozwiązywanego węzła i brzęk stali o kamienną podłogę, a Vein wiedział co to znaczyło, nie musząc patrzeć do tyłu. Lina rozwiązała się z miecza i poszybowała z ogromną prędkością w kierunku Veinsteela, który tylko nasłuchiwał, zaś gdy była już tak blisko, że prawie dotykała jego pleców, postawił krok prawą nogą tak, że stał obecnie bokiem do tego, do czego przed chwilą stał tyłem, a lina uderzyła w ścianę opadając na nogi czarownika, którego natychmiast oplotła całego.
-No proszę, jednak wytrzymała-powiedział z uznaniem, widząc niezdrową, czerwoną barwę na twarzy Maga, ale tamten nie zamierzał się poddawać i wypowiedział inkantację kolejnego czaru, który rozerwał linę na strzępy.
Veinsteel niestety dla czarodzieja, przygotował się na taką ewentualność już podczas, gdy pierwsze słowa czaru wypłynęły z ust wroga, zaś gdy sznur zniknął, Vein przykucnął, zatapiając miecz w brzuchu przeciwnika, a następnie płynnym ruchem przeciągając w kierunku głowy i otwierając ciało.
Przebity żołądek sprawił, że kwas będący w nim rozlał się, paląc wnętrze wroga. Kość klatki piersiowej była całkowicie odsłonięta.
Na odchodne, Mag wrzeszczał porażające obietnice, lecz Półelf spojrzał tylko na niego z politowaniem i szybkim ruchem rąk sprawił, że miecz zatoczył pełne koło, ucinając głowę obłąkańcowi.
Veinsteel wstał, chwytając trupa za nogi i odciągając go pod przeciwległą ścianę, a głowę kopał butem. Spojrzał jeszcze raz w otwarte wnętrzności, patrząc jak dzieła zniszczenia dopełnia własny organizm nieboszczyka, a konkretnie kwas żołądkowy, po czym podszedł do Corweia i usiadł przy nim, chowając ostrza.
-Tak. To była walka właściwa, ale specjalnie trudne to to nie było. Smoczy Pan musi się bardziej postarać, żeby mnie zabić-powiedział obojętnym tonem wkładając i wyjmując palec z własnej rany, którą się zaczął bawić.
Nagle podszedł do niego Tantalion, kładąc jedną dłoń na czole Półelfa, a druga na ramieniu. Zakonnik zamknął oczy, mamrocząc jakąś formułkę, a Vein czuł jak mu się wszystko zaczyna zrastać, a siły wracały.
Po zakończonym zaklęciu, Łowca wstał, a "pacjent" powiedział tylko:
-Dziękuję.
Po chwili Corwei zaczął się ruszać, co wskazywało na to, iż za moment się obudzi, a tak też się stało. Człowiek wstał, rozejrzał się i już wiedział, że walka przebiegła pomyślnie.
-Dobrze się spisaliście, gratuluję. Teraz musimy znaleźć Falco, według mnie gdzieś w tej celi jest ukryte przejście przez które do niego dotrzemy-rzekł, gdy w pełni oprzytomniał, rozglądając się po celi.
Nagle krzyki rozległy się, jak oceniło ucho Półelfa, przy schodach na piętro.
-Ustawić się w szyki, przygotować się. Mamy do czynienia z wyszkolonymi przestępcami. Nie okazywać im litości, chcę widzieć ich głowy pod moimi stopami w przeciągu 20 minut!!!-wrzeszczał głos, a Vein zaśmiał się lodowato.
-No cóż, trochę się pomylą-powiedział mroźnym głosem, wstając.
-Veinsteelu, jeżeli możesz walczyć, idź z Tantalionem i odpierajcie ich najdłużej jak się da, powoli przesuwajcie się do tyłu. Daj mi tylko proszek do teleportacji. Jeżeli twoja ręka nie jest w najlepszym stanie, Perendhil pójdzie za ciebie-polecił Corwei.
-Oczywiście, że mogę walczyć. Nawet sam-powiedział, wyjmując tobołek z woreczka przy pasie, a następnie szybko położył na ziemi, rozwijając go. W środku, na kawale munduru, zabarwionym krwią od środka, leżał żołądek małego smoka.
Spojrzał na wszystkich, a oni patrzyli na jego zdobycz, na co Veinsteel zareagował bezwyrazowym uśmiechem.
Błyskawicznym ruchem wyjął sztylet i naciął głęboko powłokę tak, że prawie przebił się do środka, po czym ponownie schował ostrze.
-Teraz nie dotykajcie się do tego-powiedział, wynosząc delikatnie organ na zewnątrz, gdyż wiedział, iż mały wstrząs może przerwać, cienką teraz powłokę ochronną.
Łowca wyszedł za nim, chwytając katanę.
-Schowaj broń i chwyć lepiej pochodnię-powiedział odkładając żołądek, a następnie wyjął dwie bombki "domowej roboty", odłożył je, włożył rękę do woreczka i wyjął garść proszku, rozsypując go w kupce kawałek dalej. Następną dokonaną przez niego czynnością, było chwycenie butelki z wodą i rozlanie jej na podłogę, po czym zakręcił butelkę i schował ją. Wziął do rąk ponownie bombki, które jeszcze raz odłożył, by pospiesznie zacząć gasić wszystkie pochodnie jakie były, oprócz jednej, tej, którą trzymał zakonnik, a następnie ponownie wziął bomby. Pochodnie zgasił po to, by ewentualne jednostki strzelające musiały działać na oślep, co zmniejszało szansę trafienia, a wąski, niezbyt wysoki korytarz jeszcze bardziej utrudniał zadanie. Ogień mógłby też ujawnić kałużę, co obróciłoby część planu wniwecz, lecz Vein tak go skonstruował, ze gdyby jeden element zawiódł, zawsze pozostanie dalsza część, przebiegająca bez zakłóceń.
-Radzę się wam pospieszyć!-powiedział do towarzyszy.
-Tantalionie, stań za mną z pochodnią. Bądź gotów przypalić lont na mój znak. Nie mów nic, ja się wszystkim zajmę-mruknął, obserwując ruchy na końcu korytarza. W głowie Półelfa właśnie wykrystalizował się cały, misternie ułożony plan.
-Nie świeć pochodnią na wodę-dodał, wyjmując dwa malutkie zawiniątka z rubidem. Jego elfie oczy widziały dokładnie, gdzie jest woda, ocenił odległość, wagę pakunków i doszedł do wniosków, z jaką siłą oraz prędkością powinien wyrzucić je, by trafiły celu.
Nagle dostrzegł ruch na końcu korytarzu. Żołnierze szybko zbliżali się do nich, ale Veinsteel nie był pewny czy nie mają łuczników lub kuszników w swoich szeregach, więc powiedział z daleka.
-Poddajemy się!!! Nie atakujcie, poddajemy się!!!-krzyknął ponownie, a w ciemnym korytarzu dostrzegł zaskoczone twarze.
-Poddajemy się!!! Nie chcemy ginąć, a zbyt wielkich szans nie mamy. Szczerze mówiąc, żadnych szans nie mamy, więc nie zabijajcie nas!-powiedział głośno, widząc jak strażnicy idą coraz wolniej, aż w końcu zatrzymali się z podejrzliwymi minami.
-Zabiliśmy już oddział strażników, maga i jesteśmy zmęczeni, ranni, mieliśmy tylko jedną bombę, brak nam strzał, miecze nam ciążą, a Falco dalej nie ma i przybyliście wy-powiedział zrozpaczonym tonem.
-Mam już dosyć-zakończył łamiącym się głosem, spuszczając głowę, ale tak, by nie stracić niczego z oczu.
-Mądrze, mądrze-powiedział dowódca, zbliżając się wraz z pozostałymi, a Półelf, widząc to, poklepał sakiewki palcami, dając znak do podpalenia, co też Łowca zrozumiał i wykonał, a Veinsteel wyciągnął jedną malutką sakieweczkę z rubidem.
Nagle, bez ostrzeżenia, rzucił pakuneczkiem, z wymierzoną siłą i prędkością, prosto w wodę, co spowodowało pięć razy większy wybuch niż jedna bomba prochowa.
Lonty spaliły się już w ponad trzech czwartych długości, więc Jeździec rozpoczął rzucanie na większy dystans, po jednej, a każda, upadając wybuchała zabijając wielu na raz, a gdy wyrzucił trzecią, przyszła kolej na żołądek, który chwycił powoli i delikatnie.
W tym czasie nadbiegali kolejni strażnicy, w których rzucił organem pseudo-smoka.
Każdy wiedział, że w żołądku znajduje się silnie żrący kwas żołądkowy, będący rozcieńczonym kwasem solnym, ale smoki mają jeszcze bardziej żrącą substancję, dlatego też korzystał z tego teraz.
Organ poszybował, wyrzucony w powietrze, odpowiednim sposobem, by nie rozleciał się od razu, lecz dopiero po chwili, co też się stało, zalewając pierwsze szeregi substancją z żołądka małego smoka.
-Adrilo, weź moje strzały!!! Leżą tuż przy ścianie przeciwległej do drzwi!!!-krzyknął do dziewczyny, chwytając pochodnię od Tantaliona, a następnie podbiegając do proszku i podpalając go.
Dało to gęsty, duszący dym, w którym prawie dało się pływać. Nawet Elfie oczy nie widziały co jest za nim, a tym bardziej, że panowały tam ciemności.
-Tantalionie! Chodźcie, uciekamy!-zawołał Corwei, a Półelf rzucił pochodnią, trafiając w coś metalowego i pędząc do kręgu, w który praktycznie wskoczył, gdy człowiek wypowiadał ostatnie słowo zaklęcia.
Nagle wszystko stało się ciemne, a w nozdrza uderzył przykry, znajomy zapach ścieku, w którym kiedyś był.
-Mamy teraz dwie drogi. W górę-powiedział, pokazując drabinę prowadzącą do wyjścia ze ścieków.
-Prowadzi ona niedaleko pałacu, w pobliżu którego znajdują się ciemne alejki-objaśnił.
-Oraz w przeciwnym kierunku, wgłąb kanałów-rzekł, po czym dodał:
-Ja osobiście wybrałbym zapuszczenie się dalej, gdyż jest tam więcej wyjść oraz labirynty, w których można zgubić ewentualny pościg. Pierwsze wyjście prowadzi przez studzienkę, do której prowadzi spływ wodny. Około metr wysokości i szerokości, jednakże Tantalion może mieć problemy z wygięciem się przy wyjściu, przez co stanowi ostatnią drogę ucieczki. Dalej, po labiryncie, jest droga ucieczki z miasta. Tunel prowadzi poza jego mury. Jest tam też trzecia droga, prowadząca do pałacu i czwarta, prowadząca jeszcze niżej, gdzie znajduje się kręty labirynt-odkąd znaleźli się w kanałach, mówił tak cicho, że musieli się nachylać, by cokolwiek usłyszeć. Nawet echo potęgujące słowa Półelfa, nie było w stanie sprawić, by dał się usłyszeć najlżejszy szmer.
Nagle poczuł coś dziwnego. Było to coś, czego wybitnie nie lubił, gdyż nie wróżyło niczego dobrego.
-Musimy poruszać się i mówić wybitnie cicho, gdyż czuję, że coś jest nie tak. To może być nawet borsuk i nie podoba mi się to-mówił jeszcze ciszej, rzucając oczami w każdy ciemny kąt.
-Peredhilu, tutaj najbardziej liczę na ciebie. Jako, że jesteś Półelfem, masz wzrok i słuch równy mojemu i mocniejsze niż pozostali. Nie wolno wywoływać światła. Teraz kolejność. Ja prowadzę, ponieważ już tutaj byłem i tylko ja znam moje oznaczenia, ponieważ nie dość, że są w języku elfów, to jeszcze są literami. Za mną pójdzie Adrila z łukiem, za nią Tantalion, osłaniający Falco, który pójdzie za nim. Kolejny Corwei osłania go od tyłu, Aquodayro z magią, a na końcu Peredhil, jako, że potrafi dostrzec więcej. Czarodzieju, wiem, że wysiliłeś się już dzisiaj wystarczająco, ale będziesz nieocenioną pomocą.
Bardzie, jeżeli ewentualny atak nadejdzie z tyłu, będziesz musiał go przyjąć na siebie i tutaj właśnie, Aquodayro, byłbyś najbardziej przydatny, gdyż osłaniasz Peredhila i Corweia. Jeżeli jednak atak nadejdzie z przodu, ja przyjmę na siebie cały impet, a osłaniać mnie i Tantaliona będzie Adrila, strzelając z łuku. Falco wyłączony z bitwy, gdyż jest zbyt słaby. Corweiu, Tantalionie, właśnie wam przypadnie w udziale ochrona Falco.
Peredhilu, uważaj na wszystko, co dzieje się z tyłu. Adrilo, dziękuję za przyniesienie strzał. Aquodayro, bądź gotów do rzucenia niewidzialności w każdej chwili, jeżeli dasz radę
-mówił cicho, a na końcu odebrał strzały od dziewczyny, wkładając do kołczanu.
-Mówcie, gdzie chcecie iść. Ja proponuję zagłębić się w kanały-mruknął wcale nie głośniej niż miały ton poprzednie wypowiedzi.
Jeżeli zdecydują się mimo wszystko wyjść bliższym wejściem, Veinsteel, spojrzy przez otwory, a jeżeli nikogo nie będzie, poprosi cicho starca o rzucenie niewidzialności na wszystkich, po czym delikatnie odsunie właz, wyglądając, już jako niewidzialny, czy nie ma szpiegów, strażników lub innych przeszkód, jeżeli nie ma, pyta Corweia gdzie iść i tam właśnie podąża najciemniejszymi uliczkami.
Jeżeli jednak wybiorą zagłębienie się w kanały i wyjście pierwsze, wczołga się tam i sprawdzi czy nikogo nie ma. Jeśli nikogo nie będzie, wyjrzy i wyjdzie jako niewidzialny.
Jeżeli wybiorą drogę za miasto, poprowadzi ich tam, a następnie jako niewidzialny wyjrzy i jeśli nikogo nie ma, wyjdzie.
Cały czas miał zamiar uważać najbardziej jak potrafi i mieć oczy dookoła głowy, wyłapywać każdy dźwięk, wyczuwać ewentualnych przeciwników nosem i przeczuciami.
Jeżeli będą ich ścigali, zaprowadzi drużynę do pierwszego labiryntu z wyjściem, a jeżeli tam nie uda się zgubić ewentualnego pościgu, poprowadzi ich na poziom niżej, gdzie przejdą przez labirynt, a następnie wyjdą, przejdą ponownie przez pierwszy do wyjścia, gdzie jeśli będą strażnicy, poprosi starca o rzucenie niewidzialności i wyjdą.
 
Alaron Elessedil jest offline