Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2007, 15:36   #346
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
A więc wyruszyli.

Od Mergott dzieliły ich mniej więcej cztery dni zdrowego marszu. Kierowali się najpierw na północ, w kierunku Gór Szarych, a gdy znaleźli się u ich podnóża odbili na zachód. Unikali głębokiej puszczy i czających się tam niebezpieczeństw. Nadłożyli trochę drogi, ale za to poruszali się bezpieczną drogą. Po drodze nie mijali zbyt wiele ludzkich siedzib. Podróż nie była łatwa, stracili sporo ekwipunku, konie, a także racje żywnościowe. Sporo czasu zeszło im na uzupełnianiu zapasów, poszukiwaniu wody, polowaniu. Choć jedzenia nie było dużo, ich pięcioosobowa grupa nie cierpiała głodu. Bardziej dało im się we znaki chłodne, górskie powietrze, a potem morskie wiatry. Dzielili się tym co mieli, nic więc dziwnego, że dość szybko zdążyli się zaprzyjaźnić i przyzwyczaić do siebie.

Nassair zwykle trzymał się na uboczu, a mimo to udzielał się również dla całej grupy. Polował i pomagał, choć sam nie chciał, aby i jemu pomagano. Nie oddał nikomu swoich noszy, najwyraźniej uważał, że tylko on jest odpowiednią osobą do transportu martwego czarodzieja.
Johann otwarcie i szczerze podchodził do każdego. No może poza Wyszemirem, ale to jedynie z uwagi na to, że miał wrodzoną niechęć do wszystkiego, co wiąże się z magią. Nie okazywał bynajmniej swojej niechęci, po prostu zachowywał uprzejmy dystans. Szczególnie zaprzyjaźnił się z Venefiką, której ofiarował swoje ciepłe, skórzane rękawiczki.
Calistan miał początkowo problemy z poruszaniem się. Poparzenia, jakich doznał w zamku czarownicy dały mu się we znaki, na szczęście eliksiry pomogły mu wrócić do pełnej sprawności. Brakowało mu jedynie jego dzielnego rumaka, który musiał przepaść gdzieś razem z tym przeklętym magicznym zamkiem.
Venefica dobrze rozumiała Barona. Ona również straciła swojego wierzchowca (no dobrze, może raczej "tragarza"), a do tego w zamkowej komnacie zostawiła właściwie wszystkie swoje rzeczy oraz ciepłe ubrania, których teraz jej brakowało.
Wyszemir - najstarszy z całej grupy - dzielnie dotrzymywał młodym kroku, jednak nie był tak sprawny i silny. Częstsze postoje były niezbędne, tym bardziej, że upolowane jedzenie strasznie szybko się kończyło. Podróż z trzema wojownikami wymagała sporych racji żywnościowych.

Wreszcie po pięciu długich dniach podróży stanęli na szczycie wzgórza i mogli podziwiać leżące poniżej miasto - Mergott:


Widok na Mergott od strony morza


Pokonanie ostatniego odcinka drogi przyszło im już bardzo łatwo. Im bardziej zbliżali się do miasta, tym bardziej uderzał ich zapach... zgnilizny, rozkładu, fekaliów i przeróżnej maści smrodów. Potężne mury okalające miasto otoczone wręcz było hałdami odchodów i odpadków. Mergott znane było z nowoczesnego systemu usuwania śmieci - specjalne otwory w murach pozwalały na masowe oczyszczanie całego miasta. Ulice w bogatszej części były dzięki temu czyste, za to teren je otaczający zdawał się być jednym wielkim śmieciowiskiem, a ponad to był siedliszczem Koczowników.
Koczownikami nazywani byli najbiedniejsi i najbardziej dzicy ludzie zamieszkujący wysypisko śmieci. Początkowo było ich niewielu, żywili się tym, co znaleźli w odpadkach, wciąż mając nadzieję, że kiedyś uda im się znaleźć swoje szczęście w Mergott. Z biegiem czasu na wysypisku zaczęły rodzić się dzieci, Koczowników przybywało, przybywało też odpadów. Teraz stanowili liczny klan rządzący się własnymi prawami, posiadający własną hierarchię a nawet tradycję! Na terenie wysypiska znaleźć można było namioty i lepianki, bawiące się dzieci, kobiety, mężczyzn i starców. Prawdziwa odpadkowa wioska.

Nasi bohaterowie zbliżając się do miasta byli świadkami ciekawego zdarzenia. Traktem w stronę Mergott podążał pewien kupiec razem ze swoją potężną matroną i dobytkiem wiezionym w sporym wozie. Nagle na drogę wybiegła banda wstrętnych, brudnych dzieciaków nieokreślonej rasy, otoczyła wóz i szarpiąc kupca razem z matroną domagały się czegoś piszcząc w sobie znanym języku. Żebrzące dzieci nie chciały się uspokoić, kupiec zapewniał, że nie ma ani pieniędzy ani jadła, a gdy ta szopka trwała już dobry kwadrans i żadna ze stron nie chciała popuścić, dzieci wpadły w istną furię. Dwójka z nich wskoczyła na wóz porywając coś ze środka, a wściekły kupiec chwycił za kuszę i klnąc na czym świat stoi próbował wycelować do któregoś z ruchliwych złodziei. Dzieci rozproszyły się a w ich rękach natychmiast pojawiły się kamienie. Korzystając z chwili, kiedy trakt znowu stał się przejezdny, kupiec pognał swoje konie i rozpędził się na krótkim odcinku tak bardzo, że ledwo zdołał zatrzymać się przed miejską bramą. Odprowadzały go piskliwe krzyki i grad kamieni.

Podążając dokładnie tą samą drogą piątka podróżnych miała pewne obawy co do ataku małych Koczowników. Na szczęście wygląd kroczącego przodem Nassaira, a także broń przy pasie wojowników oraz poważnie wyglądający czarodziej - to wszystko sprawiło, że zza zwałów śmieci i przydrożnych krzaków błyskały jedynie złowrogie dziecięce ślepia. Nikt nie odważył się zaczepić piątki zbrojnych.

Przed bramą przywitał ich strażnik - pryszczaty młokos widać na wielkim kacu. Trzymał nogi na drewnianym stole, na czole położył brudną, mokrą szmatę, a w ręce trzymał wielki dzban sfermentowanego mleka. Najwyraźniej nie był w najlepszym nastroju. Łypnął przekrwionym okiem na przybyszy i od razu zwrócił uwagę na Nassaira i jego pakunek.

- Wy - zaskrzeczał wskazując na resztę - Wpisać się do księgi! Ty - wskazał na Nassaira - Coś Ty za jeden i co to jest?
 
Milly jest offline