Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2007, 21:39   #95
Wellin
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 12 dzień miesiąca Psa

IYEE! – Zduszony okrzyk odbił się od ścian kwater gościnnych Kosaten Shiro, gdy Hiroshi poderwał się gwałtownie z posłania. Otępiałe snem, rozbiegane spojrzenie przesuwało się tępo po mozaice światła i cienia, jaką promienie księżycowego światła malowały na białym papierze ścian pokoju.

- To tylko sen... – wyszeptał mrugając wilgotnymi oczami i starając się przełknąć dławiące gardło uczucie smutku i porażki. Mający odganiać koszmary senne rysunek baku, zawieszony na ścianie, szczerzył zakrzywione kły, szydząc z dreszczy, potu i strachu bushi uśmiechem upodobnionym przez mdłą poświatę do szyderczego grymasu oni. Szydził tak już po raz piąty w tym tygodniu.

- Mata moya. Kolejny raz – ocierając twarz z potu, Hiroshi opadł ciężko z powrotem na przemoczone potem posłanie. Było zimne i mokre, nie nadawało się do snu. On sam zresztą też nie. - Dojo. Może to pomoże. – zdecydował po chwili bezmyślnego wpatrywania się w belki sufitu..

* * *

„Amaterasu-omikami! Jakże chciałbym być podobny do mego brata!” – pomyślał. Podnosząc ułożone obok posłania daisho, Hiroshi widział w myślach spokojną twarz Naritoki-dono, twarz człowieka opanowanego i niezachwianego niezależnie od okoliczności. Twarz, która stała się dla Hiroshi symbolem niepokonanych umiejętności i żelaznej samokontroli.

W porównaniu z Naritoki-aniki, Hiroshi czuł się słaby, niezdarny i rozkojarzony. Samuraj nie powinien przegrywać ze snem. Po prostu nie powinien, niezależnie od tego, czego ów dotyczył. Naritoki-aniki gardził słabością. Hiroshi powinien naśladować swojego brata. Ale po prostu nie miał już sił.

Papierowe drzwi zaszeleściły cicho pod ręką Hiroshi, gdy ten wychodził z kwatery, trzymając w prawej dłoni nagamaki. Zamek o tej godzinie nocy był cichy, pusty i ciemny. Oświetlony raczej zimnym światłem księżyca niż złotawym blaskiem nielicznych, rozpalonych wciąż lampionów. Starając się stawiać kroki możliwie bezgłośnie, Hiroshi czuł się niemal jak złodziej, skradający się po komnatach władcy w poszukiwaniu łupu.

- Jak mogę służyć Panie? – dobiegło go z boku. Półczłowiek stojący w mijanym korytarzu, zgięty był w głębokim pokłonie.

„Kuso! Wyskoczył jak spod ziemi. Jak to dobrze, że Naritoki-aniki tego nie widzi! Przecież był trzy kroki ode mnie!”

Niezwyczajna sprawa, aby osoba niższego statusu odzywała się nie pytana. Zwłaszcza do gościa. Ale trzeba było przyznać, Hiroshi nie zauważył by go, gdyby nie dał znać o swojej obecności.

- Zmień pościel. Przygotuj kąpiel. Tym, którzy będą się pytać, przekaż moje przeprosiny za zakłócenie Wa tego domu i poinformuj, że jestem w dojo.

Słysząc ton głosu bushi, służący odbiegł pośpiesznie, aby jak najszybciej wykonać polecenia. Hiroshi zwiesił głowę. Kolejna oznaka utraty kontroli. W normalnej sytuacji byłby bardziej uprzejmy i bardziej wymowny. Nawet jeśli służący odezwał się tam, gdzie powinien zachować milczenie. Ale teraz z zaskoczenia, po takiej nocy...

Nie było sensu szukać samousprawiedliwień.

* * *

Noc była zimna, zdolna niemal pokryć warstewką lodu kałuże pozostawione przez wieczorną ulewę. Przenikliwy, północny wiatr przenikał kimono jakby go nie było. Pan Księżyc ukazywał światu swoje pełne oblicze, nieprzesłonięte welonem chmur, oświetlając połyskującą srebrzyście mozaikę pól widoczna ponad murami Kosaten Shito

Oby tylko Ekibyogami była łaskawa.

Żałując pozostawionego w pokoju haori, Hiroshi przyśpieszył kroku, starając się możliwie szybko dotrzeć do mrocznej bryły dojo. Ozdobny szyld rodziny Kakita był ledwie widoczny w ciemności, podobnie jak wygasłe lampiony i płaskorzeźby otaczające drzwi. Piękno i subtelność zdobień były zaledwie cieniem zagubionym w mroku.

Był sam. O tej porze dojo było ciche i puste. Wypełnione tym specyficznym zapachem, jaki znaleźć można tylko w pomieszczeniu, w którym przez lata wielu bushi wypacało siódme poty, aby przełamać własne ograniczenia. Zapach drewna i wysiłku. Oddawszy szacunek im oraz kami, młody Feniks wyszedł na parkiet.

Stając w centrum pomieszczenia, Hiroshi powoli, uważnie, nieomal ceremonialnie przyjął pozycję takagasumi. Celowo bez pośpiechu, ignorując wywołane zimnem dreszcze. Nagamaki uniesione ponad głowę, ciężar rozmieszczony równo na obu stopach, ostrze tnące ustawione ku górze, przedłużenie ostrza skierowane wprost w oczy przeciwnika w... W pustą, złożoną z wypolerowanych setkami stóp powierzchnię podłogi.

Hiroshi zamknął oczy.

Nagamaki ponad głową, zaciśnięte w zgrabiałych rękach. Głęboki wdech podnoszący punkt ciężkości ciała. Ostrze skierowane w oczy wroga, odzianego w ciemnozielone kimono, noszącego dumnie samurajski kok oraz rzucającego pogardliwe spojrzenie. Smok. Szybki i drapieżny. Takagasum no kamae - pozycja dominacji, groźby i samokontroli. Gotowej do wyzwolenia energii. Czubek ostrza drga lekko. Źle.

Przeciwnik wyciąga miecz. Nagamaki tnie powietrze. Nepai. Dwadzieścia osiem uderzeń. Kata mające doskonalić szybkość i siłę ciosów - a także wyciskać z szermierza możliwie dużo wysiłku. Wypad do przodu, ręce pchają ostrze w stronę oczu przeciwnika, szybko, jak atak jadowitego węża. Ciężar ciała przesunięty w tył na lewą nogę. Raz. Wróg zbija ostrze w lewo, uśmiechając się szyderczo. Wąż cofa się. O dłoń w tył, by wyjść z zasięgu. Cofnięta nagamaki zaczyna zataczać łuk. Wykrok do przodu, opuszczenie środka ciężkości, wydech. Szerokie cięcie pod kątem w dół. Powinno być płynne. Źle. Strojny zielenią przeciwnik odsuwa się poza zasięg broni. Dwa. Obrócenie ostrza w dłoniach, wyhamowanie ciosu zanim ostrze smoka zbliży się do odsłoniętego boku. Szybkość to wszystko w nepai. Szeroki cios na wysokości pępka wyprowadzony w górę. Zmniejszone napięcie, wykrok do przodu. Wdech. Trzy. Kolejne cięcie. Szybciej! Przeciwnik nie będzie czekał. Już wysuwa swoje ostrze. Trzeba zdążyć zanim uderzy. Szybciej...

* * *

Kilka minut później dyszący ciężko bushi siedział wygodnie na zimnej podłodze nieoświetlonego dojo, obserwując rzeźbione ornamenty okna i plamy jasności księżycowego światła na deskach podłogi. Krzywy, autoironiczny uśmiech dobrze kwitował jego nastrój.

Kilkakrotne wykonanie nepai pomogło, pobudzając krew i rozpraszając znużenie i frustrację, wywołaną przez kolejną niechcianą pobudkę. Złośliwa autoironia wynikała natomiast ze sposobu zakończenia kata. Przy dziewiątej powtórce, wyobrażony przeciwnik zauważył potknięcie Hiroshi i przeszył go ostrzem katany. Sam Hiroshi omal nie przewrócił się z wrażenia, ponownie wdzięczny za nieobecność brata.

Jednym słowem, wykonanie nepai można było uznać za fatalne. Nie, żeby wykonanie go w sposób perfekcyjny było naprawdę możliwe - sensei powiedział kiedyś Hiroshi, że nie będzie mógł uznać nepai za opanowaną, dopóki każdemu uderzeniu serca nie będzie odpowiadać jedno uderzenie ostrza. Pytanie, w jaki to właściwie cudowny sposób bushi winien tego dokonać w sytuacji, gdy zwiększenie szybkości uderzeń powoduje zwiększony wysiłek, a co za tym idzie przyspieszone bicie serca, było obecne w myślach chyba wszystkich uczniów Shiba Fudo-dono.

Krążący między uczniami dowcip wspominał coś o dojo, gejszy i martwym samuraju.

Teraz, odzyskawszy częściowo spokój myśli, Hiroshi mógł spojrzeć na sytuację nieco bardziej trzeźwo. Będzie musiał przeprosić za zakłócanie Wa domu. Najbardziej prawdopodobnym powodem, dla którego służący znajdował się w tym miejscu i o tym czasie był fakt, że złe sny Hiroshi były znane. A więc musiały być także dość głośne, aby słyszeli je nie tylko usługujący półludzie, ale też inni goście Doji Yasuhiku-dono. W tym także Naritoki-aniki. A nieuprzejmością byłoby otwarte wspominanie o tym.

Biorąc głęboki oddech zimnego, świeżego powietrza Hiroshi zdecydował, że Doji Yasuhiku-dono jednak doskonale dobierał służących.

„Pora na coś lżejszego.”

Ura hasso no kamae. Pozycja defensywna. Nagamaki trzymane luźno w dłoni, gotowe zarówno do ataku jak i zbijania ostrza przeciwnika. Ostrze skierowane ku dołowi, odrzucone na bok. Tnąca krawędź ostrza skierowana ku górze. Wdech i wydech. Płynnie i bez napięcia.

Zamknąć oczy.

Przeciwnik stoi pięć kroków dalej, ubrany w ciemnoniebieskie kimono z monem Żurawia. Treningowa naginata w starczej, pokrytej żyłami dłoni. Poorana zmarszczkami twarz z lekkim uśmiechem na ustach. Koniec ostrza naginaty zatacza półkola.

Przeciwnik atakuje. Uniknąć. Perchurin. Sto nieprzerwanych kroków. Kata powietrza, unik, zejście z linii ciosu. Ciężar ciała przenoszony lekko z jednej stopy na drugą, przesuwane stopy nieustannie zmieniające pozycję. Zbijane ostrze. Defensywa bez ataku. Brak napięcia.

Hiroshi lubił to kata, w odróżnieniu od nepai, za którą zwyczajnie nie przepadał. Perchurin wymagało precyzji, spokojnych ruchów, koncentracji na sobie raczej niż na broni czy przeciwniku. W przeciwieństwie do prawdziwej walki, to kata można było wykonywać w stanie rozluźnienia. Perchurin ćwiczyć miało zręczność, równowagę i grację ruchów. Walka spojrzeń, starcie chi z chi, woli z wolą obecne w iaijutsu, nie miało tu miejsca.

Hiroshi znał to kata dobrze. Było jednym z pierwszych, jakie poznał, jednym z pierwszych, jakie uczący go podstaw Naritoki-aniki, wybrał dla niego. Teraz, po latach, było opanowane dostatecznie dobrze, aby wykonanie go było naturalne, nie wymagające koncentracji. Było po prostu sposobem na rozluźnienie się, uspokojenie i oczyszczenie myśli. Czasami niemal równie dobrym jak parzenie herbaty.

Przez długą chwilę, ciszę przerwało jedynie szuranie stóp po podłodze.

Uśmiechając się lekko, Hiroshi zaczął precyzować wyobrażenie partnera stojącego po przeciwnej stronie ostrza. Lubił czasami to robić, pomimo, iż nie współgrało to dobrze z pełną dyscypliną umysłu, będącej nieodłączną cechą stylu, jakiego był uczony. Może nie powinien tego robić ale... niebieskie oczy, twarz z ostrym, haczykowatym nosem. Skoncentrowane spojrzenie i rzadka, biała broda. Sandały stukają po podłodze. Za zimno na chodzenie boso. Głęboka blizna znacząca wargę, wykrzywiająca lekko łagodny uśmiech. Stanowczy ruch ręką wskazujący na źle rozłożony ciężar stóp Hiroshi...

Tańcząc w rytmie wyznaczonym przez układ kata, Hiroshi pozwolił myślom dryfować.

* * *

- Feniks-san? – cichy głos dobiegający od strony wejścia do dojo, wyrwał Hiroshi z koncentracji. Stary Żuraw wykorzystał tą okazję, aby przedostać się przez gardę i przenieść owinięty materiałem czubek ćwiczebnej naginaty w bezpośrednie pobliże gardła Hiroshi. Kiwając smętnie głową nad łatwością, z jaką byle odgłos był w stanie rozproszyć koncentrację, starzec skłonił się lekko, ukazując pokrytą starymi bliznami czaszkę.

Hiroshi z trudem powstrzymał się przed oddaniem ukłonu. Otworzył oczy.

Mówiącym był bushi, z wyglądu sądząc rówieśnik Hiroshi, wpatrujący się w niego z niezbyt dobrze ukrytą mieszanką zmieszania i prośby.

- Hai, Żuraw-san? – Hiroshi zapytał, tłumiąc irytację.

- Czy mógłbym mieć honor wspólnego ćwiczenia? Noc jest zimna, kończyłem właśnie straż, kiedy zauważyłem, że ktoś korzysta z dojo. Naturalnie, wiedziony ciekawością zajrzałem... Gomen za przerwanie, ale zawsze chciałem porównać moje umiejętności z Feniksem!

Samuraj wydawał się być szczery i pełen zapału. Wraz z uniesionym tembrem głosu, wyprostowaną sylwetką i ramionami skulonymi dziecinnym jeszcze nawykiem, prezentował przykładowy niemal obraz tłumionego entuzjazmu i oczekiwania. Haibane także czasami wyglądała podobnie. Pierwszymi słowami, jakie padały wtedy z jej ust było: „Hiroshi, no chodźmy już, chodźmy! Proszę? Proszę?”

Jednym słowem: wydawał się młodszy niż był w rzeczywistości. I bardzo niedoświadczony. Hiroshi mimo woli czuł, że mógłby polubić tego młodego bushi.

- Oczywiście Żuraw-san. Czy mogę znać Twoje imię.

- Ah, gomen! Watashi-wa Kakita Dai desu – pochylona bardziej niż przyjęte głowa młodzieńca, miała zapewne ukryć wypływający na policzki rumieniec.

- Watashi-wa Shiba Hiroshi desu. – Hiroshi oddał ukłon. - Pozwól mi tylko proszę wziąć treningowe nagamaki. Wiele słyszałem o umiejętnościach szermierczych bushi Kakita. Ja również czekałem na okazję, aby sprawdzić prawdziwość opowieści.

Uśmiech na ustach obu bushi był niemal identyczny. Różne natury, różne usposobienia, różne przeszłości. A mimo to – iskierka sympatii.
 
Wellin jest offline