Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2007, 18:46   #91
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Michi sano Kasuka na Eiko, Droga Słabego Echa Chwały, prowincja Sumigi, dwie godziny jazdy od granicy z prowincją Kintani, terytorium Klanu Żurawia; 13 dzień miesiąca Hidy, jesień, rok 1113 wg kalendarzy Isawa.

Droga Słabego Echa Chwały to droga nader często uczęszczana. Z wielu powodów. Po pierwsze, jest to droga cesarska, co oznacza, że jest bezpieczna i dobrze utrzymana. Po drugie, jest to droga, która łączy dwa najistotniejsze na południowych ziemiach Żurawia centra administracyjne.

Shiro sano Kakita, zamek rodziny Kakita, zwany przez niektórych Zamkiem Dojo Kakita, stolicę prowincji Sumigi, z Kosaten Shiro, Zamkiem na Rozdrożu, utrzymywaną przez Daidoji główną fortecę prowincji Kintani, której znaczenie sam Daidoji Uji określił kiedyś jako kluczowe.

Rzadkością jest, by na tej drodze choć przez godzinę podróżować samemu. Zwłaszcza jesienią, kiedy zbieranie plonów i podatków, jak również wędrówki na Zimowe Dwory czynią ruch na drogach największym w całym roku.

A jednak tak się właśnie działo: niewielki orszak Feniksów popędzał konie i wóz już ponad godzinę, nie napotykając żywej duszy.

Dla Hiroshiego i Jiyu jednak wszystko to nie miało żadnego znaczenia. Gorączkowali, obłożeni kocami, pocąc się obficie i miotając po wozie, zmuszając przytrzymującego ich heimina do sporego wysiłku.

- Konie! Konie z przeciwka!

Nagłość i nadzieja w okrzyku nieco rozluźniła zacięty wyraz twarzy woźnicy i trzymającego bredzących w malignie. Jeźdźcy z przeciwka gnali, gnali galopem, ich konie pokryte były płatami piany, i długo, długo prychały niespokojnie, zgrzane, zmęczone, kiedy obaj jeźdźcy zeskoczyli z nich pozostawiając je samopas, gramoląc się w pośpiechu na wóz. Jeden z jeźdźców miał daisho, drugi, sakwę ze zwojami. Ten właśnie nakazał natychmiastowe zatrzymanie wozu. Nie tylko to zresztą. Parę chwil później wszyscy, samurajowie i heimini - krzątali się wedle jego wskazówek.

Trzeba przy tym przyznać, że człowiek ten nie wyglądał wcale na dowódcę, nie przy swoim towarzyszu. Skromnie ubrany shugenja nie miał ani autorytetu czy aury tamtego, jego polecenia właściwie były prośbami. Wszyscy jednak starali się wypełniać je jak najszybciej i jak najlepiej.

- Co się im stało, Shiba Naritoki-dono?
- Si Xin-dono - odrzekł drugi z jeźdźców, niewysoki, w trochę za dużym pomarańczowo-złotym kimonie Feniks - na ostatnim popasie stanęliśmy nad jakimś stawem. Tam ugryzł ich ten oto wąż.

Wskazanie na podłogę wozu, niedaleko nogi shugenja, spowodowało, że ten aż odskoczył. Wąż był może odległość stopy od jego obutej w lekkie, plecione sandały jego własnej stopy. Odruchowe przerażenie sparaliżowało mężczyznę, wygrywając z równie odruchowym pragnieniem odskoku jak najdalej.

- Saiban - syknął shugenja.

Błyskawiczną śmiercią nazwano tego węża, bo nie było gada odeń bardziej jadowitego w całym Cesarstwie. Jego zielone lub czarne ubarwienie doskonale maskowało go w trawie lub ziemi. Uderzał bez ostrzeżenia, niemal zawsze śmiertelnie. Nawet małe gadziny miały jad. Ten na wozie był już niegroźny, bo rozpołowiony.

- Niepotrzebnie go zabito. Trudniej będzie ściągać jad.

Asahina nie zdawał sobie sprawy, że pomyślał na głos, dopóki charakterystycznym dla siebie drewnianym głosem Noritaki nie odrzekł:

- Mniemam, że zabito go dlatego, by nie musieć ściągać jadu.

- Mniemasz, panie? - zapytał zaintrygowany shugenja, oglądając ranę pierwszego z mężczyzn, nieco wyższego od przeciętnego Rokugańczyka mężczyzny o niewielkiej, białawej bliźnie rozcinającej prawą brew i odrobinę haczykowatym nosie.

- Mniemam. Ani mój brat, ani Shiba Jiyu, którego właśnie oglądasz, nie byli w stanie nic mi powiedzieć odkąd ich znalazłem, z rozpołowionym wężem zaraz obok.

Na słowa 'mój brat' Asahina niemal podskoczył. Szarpnąwszy głową wbił ostre spojrzenie w mówiącego, lecz ten nie był tym zupełnie poruszony.

Asahina nie wiedział, czy ma podziwiać opanowanie Shiby, który dotąd nawet się nie zająknął do kogo go prowadzi, poza ogólnym opisem dwu mężczyzn ugryzionych przez węża, czy też obawiać się jego zimnej krwi, podejrzewając totalny brak uczuć.

"Shiba Naritoki. Muszę dowiedzieć się o nim co więcej. Co tu w ogóle robi? Shimatta! Co robisz, Xin?! Jad! Trzeba działać!"


* * *

Hiroshi powoli dochodził do siebie. Pochylający się nad nim człowiek był szczupłym mężczyzną o szpakowatej bródce, noszącym chyba niebiesko-srebrne spodnie i bluzę, z nałożoną na to komigatari z okrągłym kołnierzem, zapinanym pod szyją, i rozcięciami po bokach.

- Widzę, że się ocknąłeś! Najwyższa pora. Twój towarzysz doszedł do siebie już jakiś czas temu, więc zaczynałem się nieco martwić. Jestem Asahina Si Xin, zostałeś ugryziony przez małego saibana.

"Saiban? To był saiban? Był zupełnie innej maści!" przemknęło przez głowę dochodzącego do siebie bushi, próbującego uporać się z nudnościami i fenomenem podwójnego widzenia, które nie chciało go opuścić nawet po potrząsaniu głową.

- Spokojnie. Możesz widzieć inaczej przez moment, ale jeśli zamkniesz oczy, nie uciskając ich, powinno przejść. Jak się poza tym czujesz?

Kątem oka Hiroshi dostrzegł śpiącego brata, opartego plecami o ściankę wozu, z kataną opartą o ramię, z ręką luźno wokół sayi, tuż pod tsubą. Wyrazista, jakby w granicie rzeźbiona twarz Naritokiego zastygła w doskonale znaną Hiroshiemu maskę opanowania, jakiej jego aniki nie zdejmował chyba nigdy.

Było już ciemno. Wóz się nie ruszał. Choć ustalenie tych faktów zajęło trochę Feniksowi.


Shiro Togashi, gdzieś na terytorium Klanu Smoka, 1 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna, godzina Amaterasu.

Młoda dziewczyna o chłopięcej sylwetce, burzy nieporządnie przystrzyżonych włosów i poważnych ponad jej naście lat oczach spoglądała znad bramy do zamku Togashi na widok zapierający dech w piersiach.

Góry.

Rozliczne, postrzępione szczyty, rozciągały się jak okiem sięgnąć, rozwidlały się pasma, otaczały niewidoczne dla oka doliny. Część pokryta była lasem, część powykrzywianymi od wiatru drzewkami bonsai, część zaś jedynie śniegiem, od którego wschodzące słońce odbijało swoje promienie, rażąc nieostrożnego widza.

Shiro Togashi nie darmo było zwane też Miastem Ponad Chmurami. Siedziba godna pierwszego Smoka, tego z kami, który zapragnął przede wszystkim zrozumieć siebie.

Każdy, kto patrzyłby, jak wspomniana dziewczyna, na rozpościerający się u stóp dywan z chmur, musiałby dojść do tego samego wniosku.

"Czas ruszać."

Shiro Togashi, gdzieś na terytorium Klanu Smoka, 28 dzień miesiąca Amaterasu, wiosna, godzina Shiby, rok 1114 wg kalendarzy Isawa.

Kyoko siedziała spokojnie, czekając, aż Otomusha-sensei skończy nalewać paskudnej ziołowej herbaty, którą bez wyjątku częstował każdego swojego gościa, i która była słynna ze swego prawdziwie parszywego smaku.

- Gadzina robi to celowo - złościł się kiedyś Kodo - aby nikt nie chciał zawracać mu łysiny, to wykręca im język tą polewką.

Kyoko czekała więc ze spokojem wynikającym z dotychczasowych doświadczeń zaprawionych odrobiną rezygnacji, chcąc nie chcąc zastanawiając się, czemu ledwie dwa dni po powrocie z ostatniej wyprawy i zdaniu wyczerpującego raportu, wzywa się ją tu znowu.

- Zastanawiasz się pewnie, dziecko, czemu cię tu wezwałem.

Otomusha był starym mężczyzną. Nie podkreślał tego, ale też potrafił zapomnieć o takich drobiazgach jak dodawanie san, kiedy zwracał się do samuraja. Oczywiście, nie pomagało, kiedy samuraj wyglądał jak dziecko, a daisho zostawił na ceremonialnym stojaku, w Shiro Togashi bowiem nie noszono broni. Nigdy nie doszła ona dalej, niż do komnat gościnnych, albo do zbrojowni, gdzie broń zostawiali nieliczni spośród mnichów, którzy ją kiedykolwiek nosili.

Kyoko nie potwierdziła. Nie wydało jej się to konieczne.

- Otóż, chciałbym, byś udała się w jeszcze jedną podróż.

Otomusha wzywał w dwu przypadkach. Podróż była jednym z nich. Kwestie dyscyplinarno-organizacyjne - drugim. Nie było więc żadną rewelacją dla Kyoko czemu się tu znalazła. Ciekawiło ją natomiast czemu ona, i gdzie ma podróżować.

- Tym razem udasz się do Reihaido Shinsei. Zaniesiesz tam pewne pisma - sensei spojrzeniem wskazał stojący nieopodal dziewczyny tubus - które przekażesz Mistrzowi Ukrytej Świątyni. Przy stoliku obok wejścia znajdziesz swoje papiery podróżne. Jeśli nie masz pytań, napij się, pomodlimy się razem do Fortuny Dróg - Otomusha wskazał niewielki posążek za swoimi plecami, stawiając przed dziewczyną zieloną herbatę, a potem poproś następnego.

Dopiero teraz dziewczyna dostrzegła, że koło drzwi jest stolik, na którym leży sporo dokumentów. Wszystkie wyglądały podobnie, lecz z tej odległości ciężko było powiedzieć czy tak samo...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 11-11-2007 o 18:48. Powód: daty
Tammo jest offline  
Stary 14-11-2007, 06:28   #92
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; ołtarzyk poświęcony bogini Benten; godzina Shinjo, koniec miesiąca Hidy; zima, rok 1106.

- Kuni-san - znieciepliwiony głos kobiety przeciął chłodne powietrze - Powiedziano mi, że święcisz nową świątynię, ale chyba nie powiedziano mi jaką. Iye. Chyba źle powiedziano mi jaką. Zatem?

- Bogini Benten, Hida Sago-chui.

Kobieta wpatrywała się przez chwilę w nowego shugenja, jakby widząc go po raz pierwszy.

- Bogini Benten, jednej z Siedmiu Fortun, pani szczęśli...

- Wiem kim jest Benten-kami-sama, Kuni-san - warknęła odruchowo kobieta przerywając. Sago nie cierpiała słuchać rzeczy oczywistych. - Wydaje mi się jednak, że pomyliłeś nieco miejsca. To jest Kamisori Yoake, pole bitwy Klanu Kraba. Kraby tu walczą, krwawią i umierają. Kiedy przyszedłeś do mnie, poprosiłeś o pozwolenie na wybudowanie ołtarza, sprowadziłeś kosztowne drewno z Isawa Mori, radziłeś się Asahina co do godziny zbudowania ołtarza i pomoc w poświęceniu go, co kosztowało mój ród ożenek dobrej bushi, a teraz mówisz, że ten ołtarz poświęciłeś bogini miłości. Nie pamiętam jeszcze Kraba, który idąc do bitwy prosił właśnie to bóstwo o opiekę. Nie pamiętam takiego, co by umarł z jej imieniem na ustach. Kraby, Kuni-san, to nie cholera Żurawie. Oni modlą się do Benten. My do Osano-Wo, lub Bishamona. Oni śpiewają o miłości, układają haiku. My mamy cholerną wojnę. Co świątynia miłości robi na polu bitwy, Kuni-san, MOIM polu bitwy, i mów szybko, nim się zirytuję.

Kuni wyraźnie się zmieszał. W studiach shugenja, Benten była kami. Nikt nie kwestionował jej przydatności. Postawienie świątyni Fortunie było radosnym, wyczekiwanym wydarzeniem, nie zaś... kłopotem lub głupotą, jak ta kobieta zdawała się go czynić. Uważał, że gestem tym zjedna kobietę, która miała zostać jego dowódcą, zwłaszcza, że gdzieś w nim tkwiło współczucie dla Sago, która ze swoich dwu sióstr była jedyną bushi, jedyną, która nie miała krzty urody. Przynajmniej nie dla kogoś, kto studiował kiedyś u boku Asahina.

- Hida-san - zaczął z pobłażliwym uśmiechem, niczym tłumacząc dziecku.
- Kuni-kun - odparowała kobieta z miejsca, celową podwójną obrazą zmazując uśmiech z jego twarzy - szybko oznacza coś przeciwnego niż wolno. Ale jako, że tego nie rozumiesz, od dziś będziesz biegał wokół fortecy, aż dwu moich gunso uzna, żeś szybkobiegaczem. Możesz wybrać, którzy to gunso będą to oceniać. A teraz podaj mi choć jeden aspekt bogini Benten, jaki może pomóc oddanym mi pod komendę Krabom walczyć, krwawić i umierać?

Kuni zamilkł, czując jak mieszanina wzbierających w nim emocji czyni go niezdolnym do odpowiedzenia. Kobieta uniosła brwi, zamierzając prychnąć śmiechem, gdy Kuni wyskrzeczał:

- Uzdrowienia!

Sago zupełnie zignorowała brak odpowiedniego formalnego zwrotu, miast tego obejmując ołtarz i shugenja powątpiewającym spojrzeniem.

- Hmmmm... to ciekawe. Nigdy nie słyszałam. Ale dobrze. Masz rok, Kuni-san. Pokaż mi te uzdrowienia. Jak nie, poświęcisz tu inny ołtarz. Za rok i miesiąc. I tym razem ja wybiorę Fortunę, jaką zaprosisz. Jasne?

Shugenja patrzył na chui milcząc, bezgłośnie pracując szczękami. W końcu tylko się ukłonił.

"Czy ona się nikogo nie boi? Jak to, poświęcę nowy?! A co z tym?! W ogóle co złego jest w wybraniu Benten?!!"

Sago jednak już odeszła, skrzypiąc sandałami na śniegu, zostawiając shugenja z pustym ołtarzykiem.


Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; ołtarzyk poświęcony bogini Benten; godzina Hidy, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna, rok 1114.

- Wspomnienia?

Shugenja podskoczył, słysząc ciche pytanie. Wyrwany ze wspomnień mężczyzna z niechęcią zerknął na intruza, z niechęcią, która jedynie się zwiększyła, gdy czarnowłosy mężczyzna podszedł bliżej, by dać się poznać.

- Słucham, panie - odrzekł shugenja, nie czyniąc nawet wysiłku by zamaskować tą niechęć. Nie dziś. Intruz nie mógł nie poczuć chłodu w głosie shugenja, ale nie zmienił pełnego współczucia spojrzenia. Tego rozumiejącego spojrzenia, które obejmowało ołtarz i rozgoryczonego mężczyznę. Satsumata miał ochotę trzasnąć tamtego w pysk za to. Powtórzył więc ostrzej:

- Słucham!

- Potrzebuję Twych zdolności, Kuni-san, pragnąłbym abyś dla mnie powróżył.

Ton obcego z kolei mógłby dotyczyć pogody.

- Jak wiesz, wkrótce Mirumoto Fukurou, oraz jego dwu przyjaciół wybierze się do Puszczy Stu Śmierci. Zupełnie idiotyczny ruch, jakby żaden z nich nie znał krążących o tym miejscu opowieści. Chciałbym, abyś powróżył mi jego los w tym miejscu. Wiem, że proszę o wiele, i znienacka. Zapewniam, nie zapomnę tego.

Satsumata niemalże zastrzygł uszami. Nie z powodu poważnego ostatniego zdania. Sensei, Saotome, Sai, Sentao, Czarny. Pod wieloma imionami paru ludzi tutaj znało człowieka, z którym teraz rozmawiał. Znał go Hideyori, który nazywał go przyjacielem. Znała go Sago, która ufała jego radzie i słowom. Znało go paru weteranów, którzy mówiąc o nim, mówili jak o bohaterze, przyjacielu, bracie.

Ktokolwiek go jednak znał, trzymał jego sekrety przy sobie, i podpytywanie, co Kuni poznał boleśnie na własnej skórze, było niemile widziane.

I ten właśnie człowiek potrzebował jego pomocy. Ciekawość nie umarła w shugenja, o czym ten przekonywał się właśnie czując, jak podnosi łeb. Kuni wiedział jednak, że jest zmęczony po rytuale.

- Przyjdź jutro, panie. - Odrzekł więc spokojnie, ale tamten po prostu pokręcił głową.

- Dziś. Teraz. Jeśli nie możesz, zrozumiem.

Gniew zagrał w czarowniku, który syknął do obcego:

- Wątpię. Szczerze. Dziś? Teraz? O wątpię, że rozumiesz panie, że to nienajlepsza pora, ale zadośćuczynię Twej prośbie.

Tamten nie odpowiedział. Nie zmienił nawet wyrazu twarzy, może trochę ściągnął uśmieszek z ust. Shugenja obrócił się, skłonił się ołtarzowi.

- Za mną - rzucił rozkazująco do Czarnego. Ten podążył za nim. Do przepowiadania nie potrzeba było teraz Satsumacie wiele. Kuni doskonale wiedział, że to będzie najkrótsze przepowiadanie jakie kiedykolwiek wykona, ponieważ ledwo trzymał się na nogach. Nie było zatem celu czynić żadnych wspomagających przygotowań. Należało zaufać duchom i własnemu instynktowi. A do tego starczy chwila spokoju.

Siadłszy w pierwszym lepszym pomieszczeniu Satsumata zmarszczył zirytowany brwi. Czarny bowiem najwyraźniej wiedział co robić. Usunął się pod drzwi i siadł, niczym wartownik, gotów nie wpuszczać nikogo, nim jeszcze shugenja zdołał mu to polecić.

"Wie co robię. Niemożliwe. Nie pytałby wtedy o przepowiadanie, przecież bez rytuału oczyszczenia, oraz puryfikacji samego siebie moje przepowiadanie dzisiaj jest skazane na porażkę. Czego więc chce? Wie o tym, ale jest tak zdesperowany? Nie, to głupie. Mógł pójść do taisy, ten by nie odmówił jego prośbie, a mi wydałby rozkaz przepowiadania. Czemu więc tego nie zrobił?"

Potrząsnąwszy głową, Satsumata skoncentrował się.

"Mirumoto Fukurou".

Obraz młodego Smoka dziś przy czarce herbaty. Słowa, głos, timbr tegoż. Włosy, odgarniany kosmyk. Palce. Długie, smukłe? Wszelkie detale. Nieproszona myśl, czemu on? Czemu nie Akito, lub Manji? Czemu akurat Smok? Przegnana. Przepowiadanie musi skoncentrować się na jednej osobie. W stanie Satsumaty nawet to było trudne...

Wreszcie jednak się udało. Wyraźny obraz młodego Mirumoto został ułożony w umyśle shugenja, którego oddech nieco stracił na równości. To była jednak ta łatwiejsza część.

"Shinomen Mori".

W każdym miejscu jest azyl. Schronienie. Miejsce, gdzie nikt nie szuka, chyba że musi. Tam trafiają wszyscy ci, którzy nie mogą, nie powinni, nie zdołali iść gdzie indziej. Przestępcy. Kryminaliści. W Ryoko Owari, czy Zakyo Toshi, są pewne miejsca, gdzie aby wejść i wyjść cało, należy albo mieć odpowiednie towarzystwo, albo mieć oczy dookoła głowy.

Najstraszliwsza puszcza w całym Cesarstwie. Siedlisko potworów, także tych w ludzkiej skórze. Miejsce, o którym opowiadało się najdziwniejsze bajki, klechdy i opowieści. Miejsce, gdzie światy duchów i żywych niemal stykały się ze sobą. Kuni zaczął budować obraz drzewa. Pojedynczego, wysokiego drzewa o zielonych, zdrowych liściach i szarej korze. Kiedy miał już kotwicę, począł wyobrażać sobie cały las. To było już trudne, gdyż nie mógł ani przez moment zapomnieć o Fukurou, ani o drzewie. Kiedy las zaszumiał, rozśpiewały się ptaki, zaszeleściły wskutek dotyku wiatru liście, potarły o siebie gałęzie, i wyrosły drzewa, shugenja spocił się jak mysz, ciężko dyszał, a powoli budujący się ból w nosie uświadomił mu, że bez krwotoku się nie obejdzie.

Zbyt wiele dzisiejsze czary go kosztowały. Co oznaczało, że będzie musiał znowu przyspieszyć. Zwykle w tym momencie wróżenia, umieszczało się obraz tego, dla którego się przepowiadało w miejscu, o którym się myślało, a potem zadawało mu się pytania o gwiazdy, które porównywało się z obecną ich pozycją, na podstawie różnic wnioskując o przyszłości. Zwykle przywoływało się takiego ducha jakieś pół godziny, by mieć pewność, że jego przybycie nie zirytuje go, zmieniając go w aramitamę. Taka zmiana zwykle kładła całe przepowiadanie, bo złośliwy duch celowo potrafił przekręcić prawdę. Teraz jednak Satsumata czuł, że nie ma czasu. Dlatego miast skupić się na przeniesieniu obrazu Fukurou, przeniósł się do swej wyobrażonej kotwicy, zespalając się z duchem drzewa paroma prostymi gestami i recytacją klucza:

- Kumiai, isshoundotai, setsuzoku. Kumiai, isshoundotai, setsuzoku. Kumiai, isshoundotai, setsuzoku.

Powtarzane szeptem słowa śpiewnie falowały na kumai, dźwięczały nutą rozkazy na isshoun, prośby na dotai, kończąc się szybko wypowiadanym szeregiem sylab mówionych w opadającej kadencji. Trzykrotne powtórzenie wyzwoliło czar. Shugenja znalazł się jako drzewo, patrzące w gwiazdy nocy nad Shinomen Mori.

* * *

Atak kaszlu powalił na ziemię wymizerowanego Kuni. Sensei podskoczył ku niemu, podał zawczasu przygotowaną herbatę. Nic nie pytał. Czekał. Gdy shugenja nieco odzyskał siły, wyszeptał:

- Trzy spojrzenia. Miałem tylko trzy spojrzenia. Będą zwierzyną łowną. Sieć już zastawiono. Widziałem Hhhi...

- Hige, wiem. - Wyszeptał miękko sensei, składając nieprzytomnego shugenja na ziemi. - Dziękuję, Łapaczu Ludzi. Śpij teraz. Śpij i pamiętaj, że to Twoje uzdrowienia pozwoliły pozostać tu temu ołtarzowi. Twoje uzdrowienia pozwoliły Ci dojść tak blisko niej.

* * *

Kiedy czas jakiś później sługa Satsumaty wyglądnął za drzwi po cichym do nich pukaniu, nie spodziewał się, że znajdzie tam swego pana, pogrążonego w głębokim śnie. Ale tak właśnie było.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 14-11-2007, 14:19   #93
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; godzina jazdy od Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 20 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Zdrętwiałe, lekko drżące palce Yuuki zdołały w końcu odnaleźć aiguchi.
Powoli, modląc się by rękojeść nie wyślizgnęła się z obolałych palców. wyciągnęła ostrze.
Na powrót usiadła jak wcześniej, zaczęła najciszej jak się dało przecinać swe więzy.

Fortuny, nie opuśćcie nas teraz, błagam...
Miała nadzieje, ze kłótnie Shugenja z drugim głosem potrwa jeszcze długo, że nie pilnuje ich zbyt wielu bandytów, że jakimś cudem się uda, że...że może przeżyją...

Z cichą, pełną determinacją wzięła się za przecinanie więzów Mai.

Szło jej nieco opornie, że względu na stan Mai.
Samura-ko majaczyła cicho w gorączce, jej ciałem wstrząsały niekontrolowane dreszcze, Yuuki nie chciała jej w żaden sposób dodatkowo zranić podczas oswabadzania.

Coraz bardziej bała się ciemności po lewej stronie twarzy.
Bała się dotknąć, ale..musiała wiedzieć.
Pulsujący ból nie był dobrą oznaką.

Jednak skupiła się na cieciu więzów. To teraz jest ważniejsze.
Nagle szmer przy wejściu do jaskini sprawił, że na chwile zastygła w miejscu na podobieństwo jednej z lodowych figur, w jakie zwykła czasami dla kaprysu zamieniać ludzi śnieżna pani- Yuuki-onna.
Potężny duch,a ona nosiła takie samo jak ona- Yuuki- śnieg...

Dziki Fortunom, ktoś najwyraźniej odwołał chcącego wejść do naturalnej groty strażnika.
A może to tylko podstęp...?

W końcu udało się oswobodzić przyjaciółkę z więzów.
Chyba byłą nieprzytomna...
Yuuki wpatrzyła się w twarz przyjaciółki z uwagą.
Nagle Mai, jakby na niewypowiedzianą prośbę otworzyła oczy.
Błyszczały rozgorączkowaniem w ściągniętej bólem, zakrwawionej twarzy.

-Yuuki, posłuchaj, musisz...nie, to ja muszę...muszę ci coś powiedzieć..to bardzo ważne...ważne...o Fortuny, czemu to tak boli?
Yuuki, czy to znowu trzęsienie ziemi? Wszystko wiruje...


Mai ponownie zamknęła oczy, zaciskając usta z bólu.

Yukki delikatnie ujęła dłoń przyjaciółki w swoje.
Nie wiedziała jaka może być pora dnia czy nocy, w jaskini było bardzo ciemno, słabo widziała twarz przyjaciółki.

-Mai, co takiego jest ważnego? Musimy pomyśleć o ucieczce...może komuś udało sie dotrzeć do zamku..

Sama jednocześnie wierzyła, jak i nie wierzyła w swe własne słowa.
Bo czy jej samej rannej, z prawie nieprzytomną Mai mogłoby to się udać?
Ale nie miały innego wyjścia.

Uniosła rękę do twarzy. Musiała wiedzieć co z jej okiem...
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 22-11-2007 o 19:18. Powód: uzupełnienie posta
Lhianann jest offline  
Stary 14-11-2007, 18:58   #94
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Inari Mura, prowincja Sasaryu, terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Wygadany dzieciak nie zastanawiał się ani chwili, z miejsca zaprzeczając, potrząśnięciem głowy:

- Pani, to nie Jednorożce. Jednorożce znają się na koniach, żaden z nich nie zrobiłby takiej partaniny, tylko po to, by dostarczyć Ci wiadomość. Oni dostarczyliby Ci wiadomość na drodze, Twój koń to dobre i poczciwe zwierzę, ale żaden z niego brat wiatru. Jednorożce dogoniłyby Cię bez żadnych dodatkowych sztuczek. Oni chlubią się swymi rumakami. No i gdyby to były Jednorożce, to poświęciliby koniowi choć jedno spojrzenie…

Oparta ramieniem o futrynę, Keiko potrząsnęła głową.

- Nigdy nie podejrzewałam ich o wślizgiwanie się do stajni w środku nocy. – „Nie spytałam się ich" - Nie znam ich i oni mnie nie znają. Gdyby hufnale były ich robotą, rozpoznaliby mnie dzięki koniowi, a jak sam, Panie, zauważyłeś nie poświęcili mu nawet spojrzenia. – „Nie pomyślałam o tym pytaniu. W ogóle". - Ale przybyli tu i nie mogę teraz zlekceważyć możliwości, że może to nie był przypadek, że może nieświadomie zostali wplątani w… to wszystko.- „Nie spytałam dokąd jadą".

- Kiedym udawał eee... nie rzucał się w oczy, przyjrzałem się im. Jeden był zainteresowany Tobą, drugi, by ruszyć jak najszybciej dalej. Ale już o to czy wiadomość dla Ciebie była częścią planu, to trzebaby pytać jakowego Akodo.

Keiko pochyliła głowę, udając, że poprawia poluzowany rzemyk łączący kościane netsuke z obi, by ukryć twarz nad wyrazem, której nie udało jej się zapanować. Zbyt późno jednak. Chłopak musiał wyczytać coś ze skrzywienia ust, zmarszczonych brwi, bo jego głos zmienił się, stając się cichszy, mniej podekscytowany, bardziej przejęty.

- Może zjesz pani kolację? Koń już podkuty. Możesz zjeść i ruszyć choćby zaraz. - Uśmiechnąwszy się odrobinę złośliwie dodał, znowu innym, pewnym siebie tonem - Wtedy wybaczę, żeś niemal zasugerowała, że ja, wielki Tsi Zutaka, miałbym chcieć unikać jakichś dwu nieznanych mi samurajów Jednorożca! Też mi coś...

Keiko spojrzała na chłopaka, chłopak, uśmiechając się przekornie, na Keiko. Przez dwa, trzy uderzenia serca panowała cisza, która samuraj-ko przypominała milczenie podczas ćwiczeń w dojo, gdy dwóch ćwiczących stoi naprzeciwko siebie, obserwując się wzajemnie i czekając na właściwy moment, by zadać cios. Teraz zamiast ruchu dłoni trzymającej miecz, wystarczyło otworzyć usta i pozwolić im mówić. Otworzyli oboje.
Keiko była pierwsza.

- Ależ właśnie dlatego, że Tsi Zutaka-san jest wielki, musiał „nie rzucać się w oczy" – powtórzyła słowa młodzika głosem, w którym brzmiał ton szczerej sympatii. Rozmowa z nim rzeczywiście przypominała ćwiczebny pojedynek: wymagała uwagi oraz skupienia. I tak jak on, pozwalała zapomnieć o zbędnych emocjach. Za to była synowi Tsi Wenfu wdzięczna.
Są dwa rodzaje wielkich ludzi: ludzie próżni, którzy swą chwałę cały czas noszą na wierzchu niczym najprzedniejsze kimono i ludzie mądrzy, którzy pozwalają dostrzegać swą wielkość jedynie niektórym. Dziś wielki Tsi Zutaka zaszczycił swą wielkością prostą Osę, jasnym jest więc, że dla Jednorożców… jej nie starczyło.

Zutaka wyszczerzył się szeroko i parsknął śmiechem lepiej od niejednego konia. Zakrztusił się przy tym tak, że Keiko zaczęła się zastanawiać czy solidne walnięcie w plecy nie pomoże mu dojść do siebie. Może Zutaka wyczytał jej intencje, ale uniósł dłoń uspokajająco, kaszlnął parę jeszcze razy i rzekł, nadal nieco nieswoim głosem:

- Żaden zamach na me życie nie był tak skuteczny, pani – Keiko zmarszczyła leciutko brwi. - Będę wystrzegał się Twego języka, bo moja wielkość może nie dożyć swego przeznaczenia. Choć umrzeć ze śmiechu wcale nie brzmi źle, to jednak mam wrażenie, że mój ojciec nie byłby ze mnie wtedy zadowolony. - Chłopak uśmiechnął się spokojniej już, z lekko zawilgotniałymi od kaszlenia oczyma. Zaczerpnął oddechu, uspokoił głos. - Jednorożce. Skąd wiedziały. - Głos jeszcze się załamał na moment, więc Zutaka pokręcił z rozbawieniem przemieszanym z irytacją głową, odetchnął parę razy, i dopiero wtedy zaczął, już spokojnym głosem.
- Mój ojciec pani, to mistrz kowalski wielkiego formatu i sławy. Nie pierwsi to samuraje, co o nim wiedzą. Ma też mój ojciec doświadczenie w sprawach ludzi wielkich, jakiego ja dopiero nabywam. Rozmowa z nim przy kolacji może Ci coś pani odsłonić.

Tylko głupiec odrzuca wyciągniętą dłoń, tylko głupiec lub człowiek pełen ufności we własne siły. Szczególnie, gdy dłoń ofiarowywana jest dobrowolnie, bez większego namysłu tak, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na ziemi. Nieufność, drgająca gdzieś w środku struna spleciona ze strachu, bólu i gniewu, której dźwięk przypomina, żeby mieć się na baczności, by uważać, gdyż świat spraw wielkich ludzi utkany jest z pozorów i sztyletów skrytych za uśmiechami, kalają ten gest. Lecz Keiko nie chce go zbrukać, nawet jeśli jej oczy są czujne a w nerwowym tańcu dłoni widać niepokój.

- Twój ojciec miał rację, panie – pokręciła lekko głową. – Nie wiem co powiedzieć. Oprócz tego, że będzie to dla mnie zaszczyt. I oprócz kolejnego dziękuję, które jest szczere, wierz mi.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 15-11-2007 o 22:48.
obce jest offline  
Stary 14-11-2007, 21:39   #95
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 12 dzień miesiąca Psa

IYEE! – Zduszony okrzyk odbił się od ścian kwater gościnnych Kosaten Shiro, gdy Hiroshi poderwał się gwałtownie z posłania. Otępiałe snem, rozbiegane spojrzenie przesuwało się tępo po mozaice światła i cienia, jaką promienie księżycowego światła malowały na białym papierze ścian pokoju.

- To tylko sen... – wyszeptał mrugając wilgotnymi oczami i starając się przełknąć dławiące gardło uczucie smutku i porażki. Mający odganiać koszmary senne rysunek baku, zawieszony na ścianie, szczerzył zakrzywione kły, szydząc z dreszczy, potu i strachu bushi uśmiechem upodobnionym przez mdłą poświatę do szyderczego grymasu oni. Szydził tak już po raz piąty w tym tygodniu.

- Mata moya. Kolejny raz – ocierając twarz z potu, Hiroshi opadł ciężko z powrotem na przemoczone potem posłanie. Było zimne i mokre, nie nadawało się do snu. On sam zresztą też nie. - Dojo. Może to pomoże. – zdecydował po chwili bezmyślnego wpatrywania się w belki sufitu..

* * *

„Amaterasu-omikami! Jakże chciałbym być podobny do mego brata!” – pomyślał. Podnosząc ułożone obok posłania daisho, Hiroshi widział w myślach spokojną twarz Naritoki-dono, twarz człowieka opanowanego i niezachwianego niezależnie od okoliczności. Twarz, która stała się dla Hiroshi symbolem niepokonanych umiejętności i żelaznej samokontroli.

W porównaniu z Naritoki-aniki, Hiroshi czuł się słaby, niezdarny i rozkojarzony. Samuraj nie powinien przegrywać ze snem. Po prostu nie powinien, niezależnie od tego, czego ów dotyczył. Naritoki-aniki gardził słabością. Hiroshi powinien naśladować swojego brata. Ale po prostu nie miał już sił.

Papierowe drzwi zaszeleściły cicho pod ręką Hiroshi, gdy ten wychodził z kwatery, trzymając w prawej dłoni nagamaki. Zamek o tej godzinie nocy był cichy, pusty i ciemny. Oświetlony raczej zimnym światłem księżyca niż złotawym blaskiem nielicznych, rozpalonych wciąż lampionów. Starając się stawiać kroki możliwie bezgłośnie, Hiroshi czuł się niemal jak złodziej, skradający się po komnatach władcy w poszukiwaniu łupu.

- Jak mogę służyć Panie? – dobiegło go z boku. Półczłowiek stojący w mijanym korytarzu, zgięty był w głębokim pokłonie.

„Kuso! Wyskoczył jak spod ziemi. Jak to dobrze, że Naritoki-aniki tego nie widzi! Przecież był trzy kroki ode mnie!”

Niezwyczajna sprawa, aby osoba niższego statusu odzywała się nie pytana. Zwłaszcza do gościa. Ale trzeba było przyznać, Hiroshi nie zauważył by go, gdyby nie dał znać o swojej obecności.

- Zmień pościel. Przygotuj kąpiel. Tym, którzy będą się pytać, przekaż moje przeprosiny za zakłócenie Wa tego domu i poinformuj, że jestem w dojo.

Słysząc ton głosu bushi, służący odbiegł pośpiesznie, aby jak najszybciej wykonać polecenia. Hiroshi zwiesił głowę. Kolejna oznaka utraty kontroli. W normalnej sytuacji byłby bardziej uprzejmy i bardziej wymowny. Nawet jeśli służący odezwał się tam, gdzie powinien zachować milczenie. Ale teraz z zaskoczenia, po takiej nocy...

Nie było sensu szukać samousprawiedliwień.

* * *

Noc była zimna, zdolna niemal pokryć warstewką lodu kałuże pozostawione przez wieczorną ulewę. Przenikliwy, północny wiatr przenikał kimono jakby go nie było. Pan Księżyc ukazywał światu swoje pełne oblicze, nieprzesłonięte welonem chmur, oświetlając połyskującą srebrzyście mozaikę pól widoczna ponad murami Kosaten Shito

Oby tylko Ekibyogami była łaskawa.

Żałując pozostawionego w pokoju haori, Hiroshi przyśpieszył kroku, starając się możliwie szybko dotrzeć do mrocznej bryły dojo. Ozdobny szyld rodziny Kakita był ledwie widoczny w ciemności, podobnie jak wygasłe lampiony i płaskorzeźby otaczające drzwi. Piękno i subtelność zdobień były zaledwie cieniem zagubionym w mroku.

Był sam. O tej porze dojo było ciche i puste. Wypełnione tym specyficznym zapachem, jaki znaleźć można tylko w pomieszczeniu, w którym przez lata wielu bushi wypacało siódme poty, aby przełamać własne ograniczenia. Zapach drewna i wysiłku. Oddawszy szacunek im oraz kami, młody Feniks wyszedł na parkiet.

Stając w centrum pomieszczenia, Hiroshi powoli, uważnie, nieomal ceremonialnie przyjął pozycję takagasumi. Celowo bez pośpiechu, ignorując wywołane zimnem dreszcze. Nagamaki uniesione ponad głowę, ciężar rozmieszczony równo na obu stopach, ostrze tnące ustawione ku górze, przedłużenie ostrza skierowane wprost w oczy przeciwnika w... W pustą, złożoną z wypolerowanych setkami stóp powierzchnię podłogi.

Hiroshi zamknął oczy.

Nagamaki ponad głową, zaciśnięte w zgrabiałych rękach. Głęboki wdech podnoszący punkt ciężkości ciała. Ostrze skierowane w oczy wroga, odzianego w ciemnozielone kimono, noszącego dumnie samurajski kok oraz rzucającego pogardliwe spojrzenie. Smok. Szybki i drapieżny. Takagasum no kamae - pozycja dominacji, groźby i samokontroli. Gotowej do wyzwolenia energii. Czubek ostrza drga lekko. Źle.

Przeciwnik wyciąga miecz. Nagamaki tnie powietrze. Nepai. Dwadzieścia osiem uderzeń. Kata mające doskonalić szybkość i siłę ciosów - a także wyciskać z szermierza możliwie dużo wysiłku. Wypad do przodu, ręce pchają ostrze w stronę oczu przeciwnika, szybko, jak atak jadowitego węża. Ciężar ciała przesunięty w tył na lewą nogę. Raz. Wróg zbija ostrze w lewo, uśmiechając się szyderczo. Wąż cofa się. O dłoń w tył, by wyjść z zasięgu. Cofnięta nagamaki zaczyna zataczać łuk. Wykrok do przodu, opuszczenie środka ciężkości, wydech. Szerokie cięcie pod kątem w dół. Powinno być płynne. Źle. Strojny zielenią przeciwnik odsuwa się poza zasięg broni. Dwa. Obrócenie ostrza w dłoniach, wyhamowanie ciosu zanim ostrze smoka zbliży się do odsłoniętego boku. Szybkość to wszystko w nepai. Szeroki cios na wysokości pępka wyprowadzony w górę. Zmniejszone napięcie, wykrok do przodu. Wdech. Trzy. Kolejne cięcie. Szybciej! Przeciwnik nie będzie czekał. Już wysuwa swoje ostrze. Trzeba zdążyć zanim uderzy. Szybciej...

* * *

Kilka minut później dyszący ciężko bushi siedział wygodnie na zimnej podłodze nieoświetlonego dojo, obserwując rzeźbione ornamenty okna i plamy jasności księżycowego światła na deskach podłogi. Krzywy, autoironiczny uśmiech dobrze kwitował jego nastrój.

Kilkakrotne wykonanie nepai pomogło, pobudzając krew i rozpraszając znużenie i frustrację, wywołaną przez kolejną niechcianą pobudkę. Złośliwa autoironia wynikała natomiast ze sposobu zakończenia kata. Przy dziewiątej powtórce, wyobrażony przeciwnik zauważył potknięcie Hiroshi i przeszył go ostrzem katany. Sam Hiroshi omal nie przewrócił się z wrażenia, ponownie wdzięczny za nieobecność brata.

Jednym słowem, wykonanie nepai można było uznać za fatalne. Nie, żeby wykonanie go w sposób perfekcyjny było naprawdę możliwe - sensei powiedział kiedyś Hiroshi, że nie będzie mógł uznać nepai za opanowaną, dopóki każdemu uderzeniu serca nie będzie odpowiadać jedno uderzenie ostrza. Pytanie, w jaki to właściwie cudowny sposób bushi winien tego dokonać w sytuacji, gdy zwiększenie szybkości uderzeń powoduje zwiększony wysiłek, a co za tym idzie przyspieszone bicie serca, było obecne w myślach chyba wszystkich uczniów Shiba Fudo-dono.

Krążący między uczniami dowcip wspominał coś o dojo, gejszy i martwym samuraju.

Teraz, odzyskawszy częściowo spokój myśli, Hiroshi mógł spojrzeć na sytuację nieco bardziej trzeźwo. Będzie musiał przeprosić za zakłócanie Wa domu. Najbardziej prawdopodobnym powodem, dla którego służący znajdował się w tym miejscu i o tym czasie był fakt, że złe sny Hiroshi były znane. A więc musiały być także dość głośne, aby słyszeli je nie tylko usługujący półludzie, ale też inni goście Doji Yasuhiku-dono. W tym także Naritoki-aniki. A nieuprzejmością byłoby otwarte wspominanie o tym.

Biorąc głęboki oddech zimnego, świeżego powietrza Hiroshi zdecydował, że Doji Yasuhiku-dono jednak doskonale dobierał służących.

„Pora na coś lżejszego.”

Ura hasso no kamae. Pozycja defensywna. Nagamaki trzymane luźno w dłoni, gotowe zarówno do ataku jak i zbijania ostrza przeciwnika. Ostrze skierowane ku dołowi, odrzucone na bok. Tnąca krawędź ostrza skierowana ku górze. Wdech i wydech. Płynnie i bez napięcia.

Zamknąć oczy.

Przeciwnik stoi pięć kroków dalej, ubrany w ciemnoniebieskie kimono z monem Żurawia. Treningowa naginata w starczej, pokrytej żyłami dłoni. Poorana zmarszczkami twarz z lekkim uśmiechem na ustach. Koniec ostrza naginaty zatacza półkola.

Przeciwnik atakuje. Uniknąć. Perchurin. Sto nieprzerwanych kroków. Kata powietrza, unik, zejście z linii ciosu. Ciężar ciała przenoszony lekko z jednej stopy na drugą, przesuwane stopy nieustannie zmieniające pozycję. Zbijane ostrze. Defensywa bez ataku. Brak napięcia.

Hiroshi lubił to kata, w odróżnieniu od nepai, za którą zwyczajnie nie przepadał. Perchurin wymagało precyzji, spokojnych ruchów, koncentracji na sobie raczej niż na broni czy przeciwniku. W przeciwieństwie do prawdziwej walki, to kata można było wykonywać w stanie rozluźnienia. Perchurin ćwiczyć miało zręczność, równowagę i grację ruchów. Walka spojrzeń, starcie chi z chi, woli z wolą obecne w iaijutsu, nie miało tu miejsca.

Hiroshi znał to kata dobrze. Było jednym z pierwszych, jakie poznał, jednym z pierwszych, jakie uczący go podstaw Naritoki-aniki, wybrał dla niego. Teraz, po latach, było opanowane dostatecznie dobrze, aby wykonanie go było naturalne, nie wymagające koncentracji. Było po prostu sposobem na rozluźnienie się, uspokojenie i oczyszczenie myśli. Czasami niemal równie dobrym jak parzenie herbaty.

Przez długą chwilę, ciszę przerwało jedynie szuranie stóp po podłodze.

Uśmiechając się lekko, Hiroshi zaczął precyzować wyobrażenie partnera stojącego po przeciwnej stronie ostrza. Lubił czasami to robić, pomimo, iż nie współgrało to dobrze z pełną dyscypliną umysłu, będącej nieodłączną cechą stylu, jakiego był uczony. Może nie powinien tego robić ale... niebieskie oczy, twarz z ostrym, haczykowatym nosem. Skoncentrowane spojrzenie i rzadka, biała broda. Sandały stukają po podłodze. Za zimno na chodzenie boso. Głęboka blizna znacząca wargę, wykrzywiająca lekko łagodny uśmiech. Stanowczy ruch ręką wskazujący na źle rozłożony ciężar stóp Hiroshi...

Tańcząc w rytmie wyznaczonym przez układ kata, Hiroshi pozwolił myślom dryfować.

* * *

- Feniks-san? – cichy głos dobiegający od strony wejścia do dojo, wyrwał Hiroshi z koncentracji. Stary Żuraw wykorzystał tą okazję, aby przedostać się przez gardę i przenieść owinięty materiałem czubek ćwiczebnej naginaty w bezpośrednie pobliże gardła Hiroshi. Kiwając smętnie głową nad łatwością, z jaką byle odgłos był w stanie rozproszyć koncentrację, starzec skłonił się lekko, ukazując pokrytą starymi bliznami czaszkę.

Hiroshi z trudem powstrzymał się przed oddaniem ukłonu. Otworzył oczy.

Mówiącym był bushi, z wyglądu sądząc rówieśnik Hiroshi, wpatrujący się w niego z niezbyt dobrze ukrytą mieszanką zmieszania i prośby.

- Hai, Żuraw-san? – Hiroshi zapytał, tłumiąc irytację.

- Czy mógłbym mieć honor wspólnego ćwiczenia? Noc jest zimna, kończyłem właśnie straż, kiedy zauważyłem, że ktoś korzysta z dojo. Naturalnie, wiedziony ciekawością zajrzałem... Gomen za przerwanie, ale zawsze chciałem porównać moje umiejętności z Feniksem!

Samuraj wydawał się być szczery i pełen zapału. Wraz z uniesionym tembrem głosu, wyprostowaną sylwetką i ramionami skulonymi dziecinnym jeszcze nawykiem, prezentował przykładowy niemal obraz tłumionego entuzjazmu i oczekiwania. Haibane także czasami wyglądała podobnie. Pierwszymi słowami, jakie padały wtedy z jej ust było: „Hiroshi, no chodźmy już, chodźmy! Proszę? Proszę?”

Jednym słowem: wydawał się młodszy niż był w rzeczywistości. I bardzo niedoświadczony. Hiroshi mimo woli czuł, że mógłby polubić tego młodego bushi.

- Oczywiście Żuraw-san. Czy mogę znać Twoje imię.

- Ah, gomen! Watashi-wa Kakita Dai desu – pochylona bardziej niż przyjęte głowa młodzieńca, miała zapewne ukryć wypływający na policzki rumieniec.

- Watashi-wa Shiba Hiroshi desu. – Hiroshi oddał ukłon. - Pozwól mi tylko proszę wziąć treningowe nagamaki. Wiele słyszałem o umiejętnościach szermierczych bushi Kakita. Ja również czekałem na okazję, aby sprawdzić prawdziwość opowieści.

Uśmiech na ustach obu bushi był niemal identyczny. Różne natury, różne usposobienia, różne przeszłości. A mimo to – iskierka sympatii.
 
Wellin jest offline  
Stary 15-11-2007, 00:07   #96
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Inari Mura, prowincja Sasaryu, terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Bayushi.

Młodzieniec miał umysł bystry nad swój wiek. Jego słowa wychwalające ojca nie brzmiały na cokolwiek innego niż zwyczajne stwierdzenie faktu.

Poznawszy rozumowanie chłopaka Keiko sama dostrzegła na planszy gambity już utracone. Cóż. Strzała nie zawraca, podobnie nie zawraca czas, niezależnie jak bardzo byśmy tego pragnęli.

Usłyszawszy płynną i bardzo pochlebną wypowiedź dziewczyny Zutaka wyszczerzył się w zadowoleniu, podrapał się po potylicy w zakłopotaniu a potem klasnął cztery razy w dłonie.

- Dalejże, sam tu który! - Krzyknął, i niewiele później czterech służących w różnym wieku stanęło w stajni, by odebrać rozkazy.

- Słuchajcie, słudzy mego ojca. Oto gość, którego on sam zaprosił na kolację. Samurai-ko Osy, nazwiskiem Akodo, nosząca szmaragdowe barwy. Persona. W tym domu ma się poczuć swobodnie. Kąpiel, świeży ubiór, powiedziałbym, że macie się zająć koniem i jej bronią, ale pierwsze już zrobiłem za was, a jeśliby kto z was tknął jej łuk, to znając ją, ręce poucina całej waszej najbliższej rodzinie.

Keiko na moment zamarła, widząc reakcję heiminów, a Zutaka roześmiał się widząc to i dodał:

- Żartowałem. Nie poprzestanie na najbliższej rodzinie! Z odwagą właściwą jemu samemu, mój ojciec zaprasza tę straszliwą kobietę do nas w gości, ona zaś chce się przygotować do kolacji i być na nią gotowa. Nie wiem kiedy jest kolacja, ale mam nadzieję, że o wszystko zadbacie. Hai?

Słudzy w milczeniu pokiwali głowami, zaś Zutaka uśmiechnął się sympatycznie do Keiko:

- Mniemam, że wszystko będzie w porządku?

Dziewczyna wcale nie była pewna, czy bystry nad wiek chłopak nie próbuje znowu z niej delikatnie zakpić. Był pewien błysk w jego oczach... który niestety mógł być tylko odblaskiem jakiegoś zabłąkanego aż tutaj promienia słońca.


Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 12 dzień miesiąca Psa, godzina Togashi.

Kiedy kończyła się kolejna nocna godzina, młody Shiba dotarł do swego pokoju. Rozluźniony długim wykonywaniem kata oraz treningiem, za sobą mając koszmary, przynajmniej te dzisiejsze Hiroshi dostrzegł siedzącą za drzwiami sylwetkę sługi.

- Słucham - rzekł głosem znacznie bardziej opanowanym niż ostatnio
- Shiba-sama przesyła list, panie.

Żołądek młodego bushi wywinął koziołka i napełnił się czymś ciężkim na samą myśl o obserwującym go bracie. Heimin patrzył w dół, za co Hiroshi był wdzięczny Fortunom, ciepło na policzkach bowiem niekoniecznie pochodziło od ćwiczeń.

Wziął list, sługa zaś rzekł cicho:

- Kiedy pytałem, czy mam zaczekać na odpowiedź, powiedział, że zupełnie wystarczy mu, jeśli wyspany pojawisz się na śniadaniu, a jako że wcześnie rano razem z moim panem wyjeżdżają na przejażdżkę, śniadanie jest przesunięte na godzinę Hantei panie.

Skłoniwszy się, sługa wycofał się czekając na ewentualną odpowiedź, by wreszcie zniknąć w mroku korytarza.

Hiroshi rozłożył kartkę. Ozdobione osobistą pieczęcią pewne ruchy pędzla zaczęły składać się w znaki:

Hiroshi-otouto,

Widząc ostatnio Twoje nepai, uznałem, że dobrze będzie je doszlifować. Założyłem się z panem Doji o to, że będziesz w stanie wykonać je bezbłędnie dziewięc razy pod rząd zanim stąd wyjedziemy. Planowałem wyjazd za tydzień, lecz jeśli Jiyu będzie wymagał pewnej opieki, pewnie przedłużymy pobyt. I tak po tej stronie Gór Środka Świata nie dogonimy pana Kuni, potrzebujemy statku.

Trenuj dalej w dojo spokojnie, i nie troskaj się, że Twoje głośne okrzyki bojowe, budzą kogokolwiek. Doji Yasuhiku-dono osobiście był pod wrażeniem tego, że trenujesz co noc, tak długo, i tak intensywnie, zwłaszcza, gdy powiedziałem, że nie lubisz pokazywać niedoskonałych uderzeń czy kata, więc trenujesz nocą. Z miejsca rozmówił się ze swoim yojimbo, panem Kakita Dai. Mniemam, że może on zechcieć Cię poznać, obaj bardzo dopytali się o Ciebie.

Twój brat.
PS. Śniadanie jutro jest później, Doji Ameiko-dono wiele dobrych rzeczy mówiła mi o porannych przejażdżkach po okolicy. Obiecałem jej jutro towarzyszyć, a zapewne bez córki Yasuhiko-dono nie zechce zacząć śniadania.


Hiroshi uniósł wzrok znad listu, wprost na szyderczo szczerzące się oblicze baku.

"Poszerzył mu się uśmiech. Mógłbym przysiąc."
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 15-11-2007 o 00:10. Powód: Zjedzone zdanie
Tammo jest offline  
Stary 18-11-2007, 18:39   #97
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; łaźnia; godzina Hida, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.


Gdy Akito zaczynał szykować się do wyjścia, Manji również postanowił zakończyć kąpiel. A poza tym woda stawała się już coraz chłodniejsza.
Wdział swoje szaty podróżne, a na nie ubrał lekką zbroję. Przypasał daisho do lewego boku, a Ai no Atae przewiesił przez plecy.
Zbroja Skorpiona wyglądała na znacznie lżejszą niż zbroja Smoka. Wydawała się być delikatną i cienką, barwy ciemnej czerwieni stanowiącej tło przemieszanej z czernią tworzącą pasy, powierzchnia ze specjalnie przygotowanej i matowanej laki wyglądała niemal jak materiał. Mempo również różniło się nieco konstrukcją, była tak wykonana, że można było dostrzec jedynie oczy. Było to możliwe dzięki wgłębieniu maski w oczodołach, nie ograniczało to pola widzenia równocześnie dając większą ochronę oczom użytkownika. Na związane włosy w tradycyjnym koku, Manji nałożył trzcinowy kapelusz, mający metalowe wzmocnienia wewnątrz.
Wychodząc powiedział jeszcze:
- Muszę spotkać się z shugenja, jeśli pamiętacie poprosił mnie o to kwatermistrz, więc proszę poczekajcie na mnie, aż Kuni-san mnie przyjmie. Postaram się pojawić na głównym placu, gotowy do drogi najszybciej jak to możliwe.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 18-11-2007 o 22:25.
Manji jest offline  
Stary 18-11-2007, 21:56   #98
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; łaźnia; godzina Hidy, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Akito wchodząc do balii dostrzegł skrzywienie malujące się na twarzy Skorpiona. Nie wiedział, o co dokładnie chodzi Manjiemu, dlatego też tak szczerze nie lubił rokugańskiej szczerości. Gdyby sytuacja nie dotyczyła jego przyjaciela z pewnością zwróciłby się doń, wprost pytając o przyczynę skrzywienia. W przypadku Skorpiona wolał jednak nie ciągnąć go za język, gdyż być może usłyszałby coś, za co musiałby mu go odciąć. Krab odwzajemnił się Skorpionowi wyraźnym zmarszczeniem brwi i spojrzeniem, którego inni samurajowie, znający Akito zapewne by się zlękli.

Po chwili grymas złagodniał a Akito, siedząc w ciepłej i kojącej wodzie się rozluźnił.

- Nie widziałem nikogo na zewnątrz, kiedy tu wchodziłem.

"Choć nie ręczę za to, że i w tym momencie nikogo tam nie ma" – skwitował w myślach, dziwiąc się takiej ostrożności i podejrzliwości Manjiego. Nie była to jednak jedna z tych myśli, którymi należało się dzielić z tym ostatnim. Był jego towarzyszem, czasem nawet myślał o nim jak o przyjacielu, jednak dobrze wiedział, że niezależnie od więzi Manji wciąż jest samurajem, a taką uwagę mógłby odebrać jako kpinę z własnych działań.

Zapytany o Shinomen Mori Akito zamyślił się już głębiej próbując przypomnieć sobie jedną z wielu historii jakie słyszał o tym miejscu. Największa puszcza Rokuganu, kryjówka wielu różnych istot, miejsce akcji wielu mrożących krew w żyłach opowieści. Las ten chyba graniczył z wieloma Pomniejszymi Klanami, ale kiedy Akito spróbował przypomnieć sobie jakikolwiek, stanął na jednej nazwie: Klan Sokoła. Zanim zdążył zresztą cokolwiek powiedzieć, Manji zapytał się o gwizdki.

- Na placu boju, którym według mędrców nie musi być jedynie miejsce bitwy, Kraby od dawna stosowały taktykę i strategię wojenną, starając się minimalizować straty własne, przy jednoczesnym osiągnięciu zamierzonych celów. Nie kierowali się podstępami czy niehonorowymi uczynkami; przemyślana strategia wcale nie musiała ujmować honorowi samuraja, wręcz przeciwnie. Jeżeli ma nam to pomóc w wypełnieniu misji to nie widzę powodu, aby tego nie stosować. Zdobędę gwizdki. Wystarczy klasnąć i kazać je przynieść służbie. - Olbrzym wzruszył ramionami, złożył dłonie jak do klaśnięcia po czym mruknął z niesmakiem i wywrócił oczyma przypominając sobie skąd brak służby. - Ale jeżeli Manji - czy ktokolwiek inny - miałby dać nam sygnał do odwrotu czy natarcia w zależności od sił przeciwnika, to lepiej, aby uczynił to nie za pomocą gwizdka ale wachlarza i gestu dłoni, choć i tak lepszy gwizdek niż by sygnalizował wrzeszcząc.

Obu mężczyzn uderzyła trafność słów Kraba. Istniały przecież wachlarze, którymi można było po cichu przekazać wiadomość. Gwizdki i bębny owszem, grały istotną rolę, podobnie sygnalizacyjne strzały meiteki, czy chorągwie, ale znakomita większość sygnałów przekazywana była wachlarzami.

Krab wyraził też własne zdanie, gdy Fukurou poruszył kwestię wart:

- Jestem gotowy nie spać nawet kilka dni pod rząd, jeśli zajdzie taka potrzeba, więc dostosuję się do każdego rodzaju wart i wypoczynku, na jaki i Wy będziecie gotowi.

Powiedział to dyplomatycznie, ale nie bez pewnej dumy w głosie. Dobrze wiedział, że jego klan kładzie szczególny nacisk na wytrzymałość fizyczną i tam gdzie inni samurajowie nie wytrzymują już wysiłku, tam Krab wytrwa najdłużej.

Poproszony o nie ujawnianie łączących go z towarzyszami więzi, odparł tuż po Smoku:

- Hai, ja również mogę to uczynić Bayushi Manji-san.

* * *

Gdy Akito zaczynał szykować się do wyjścia, Manji również postanowił zakończyć kąpiel. A poza tym woda stawała się już coraz chłodniejsza.
Wdział swoje szaty podróżne, a na nie ubrał lekką zbroję. Przypasał daisho do lewego boku, a Ai no Atae przewiesił przez plecy.
Zbroja Skorpiona wyglądała na znacznie lżejszą niż zbroja Smoka. Wydawała się być delikatną i cienką, barwy ciemnej czerwieni stanowiącej tło przemieszanej z czernią tworzącą pasy, powierzchnia ze specjalnie przygotowanej i matowanej laki wyglądała niemal jak materiał. Mempo również różniło się nieco konstrukcją, była tak wykonana, że można było dostrzec jedynie oczy. Było to możliwe dzięki wgłębieniu maski w oczodołach, nie ograniczało to pola widzenia równocześnie dając większą ochronę oczom użytkownika. Na związane włosy w tradycyjnym koku, Manji nałożył trzcinowy kapelusz, mający metalowe wzmocnienia wewnątrz.

Wychodząc powiedział jeszcze:
- Muszę spotkać się z shugenja, jeśli pamiętacie poprosił mnie o to kwatermistrz, więc proszę poczekajcie na mnie, aż Kuni-san mnie przyjmie. Postaram się pojawić na głównym placu, gotowy do drogi najszybciej jak to możliwe.

- Czyżbyś uważał, Manji-san, że dziś Ci się nie uda doń dostać? Tak czy inaczej, czy teraz też idziesz jeszcze odwiedzić Kuni Satsumata-san, czy też masz zamiar robić to rano? Jeżeli tak to z chęcią udam się do niego wraz z Tobą, mam do shugenja osobistą sprawę a niestety nie udało mi się jej poruszyć poprzedniego wieczora. Jeśli idziesz doń rano, może się spotkamy, jeśli mnie nie przyjmie wieczorem.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 18-11-2007, 22:58   #99
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; łaźnia; godzina Hidy, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.


- Więc ruszajmy. Jeśli dziś nas nie przyjmie to poinformujemy służbę, że jutro rano się pojawimy. Odczekał chwilę aż Krab zdecyduje.
- Czy ty Fukurou-san również idziesz z nami czy też masz inne plany. Jutro rano wyruszamy, a noc spędzimy pod gołym niebem, wszyscy powinniśmy wypocząć. Dobrej nocy Mirumoto Fukurou-san.

Gdy szli Manji co jakiś czas spoglądał w niebo, bardzo lubił zasypiać pod gołym niebem. Myśl podróży przepełniała go radością, chłodne wiosenne powietrze przywoływało wiele wspomnień. Niemal ten sam zapach powietrza, wilgotność, zbroja towarzyszyły mu w podróży z Katsumata-sensei. Myśl o sensei poruszyła lawinę wspomnień, obaw i trosk.
"Jak sobie radzi ojciec-sama, co z sensei-sama, czy wciąż jestem czarną owcą w klanie, czy napotkam wielu takich co będą chcieli mnie zabić..." Odepchnął myśli, skoncentrował się na 'tu i teraz' na 'drodze nie strachu', 'nie myślenia'. Był dobrym pojedynkowiczem i wierzył w swoje zdolności i intuicję.
- Jest piękna noc Akito-san, idealna na spacer przed snem. Właściwie to wątpię aby Kuni-san nas przyjął, choć nigdy nic nie wiadomo - pod mempo Skorpion uśmiechnął się obleśnie. - Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości znajdziemy czas na trening bokenami, bardzo chciałbym z Tobą poćwiczyć.

- Pamiętasz naszą walkę z Zaberu. Walczyliśmy wtedy obok siebie, chciałbym abyśmy, gdy zajdzie taka potrzeba, raz jeszcze stali ramię w ramię, byłbym zaszczycony.
Manji musiał wysoko zadzierać głowę, a z daleka obaj samurajowie wyglądali jak dorosły z dzieckiem.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 19-11-2007, 23:19   #100
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Psa

Hiroshi był w raju. Świat przesycony został oślepiającym, niebiańskim światłem, pełen cudownej muzyki i wszechogarniającego ciepła. Delikatny zapach kadzidła wypełniał nozdrza...

* * *

Zabłąkany promień porannego słońca przekradł się przez labirynt gałęzi rosnącej za oknem wiśni, na podobieństwo skradającego się bokiem złodzieja wśliznął się przez szeroką na dwa palce szparkę uchylonego okna i tryumfalnym skokiem wylądował wprost na zamkniętych powiekach Hiroshi.

Baka promień.

Przeciągając się rozkosznie i mrugając na wpół oślepionymi oczami Hiroshi, czuł się bosko wyspany, jak rzadko kiedy zadowolony i pełen optymizmu. To znaczy do czasu gdy Fukurokujin, Fortuna mądrości nie zdecydował się odebrać błogiego daru zapomnienia. Wtedy poczuł się ociupinkę gorzej.

Wydarzenia poprzedniej nocy zwalające się głowę jak wór kartofli potrafiły zabić nawet przyjemność słuchania dobiegających z oddali słodkich nut strun koto. Patrząc się na szczerzącą się mordę Baku, Hiroshi poczuł nagłą i nieodpartą wręcz pokusę chwycenia pędzelka, otworzenia słoiczka z tuszem i rozmówienia się z Baku, malarz z opornym malunkiem.

Rozmyślania na temat atramentowo czarnej przyszłości mitycznego stwora przerwało delikatne, mające przyciągnąć uwagę skrobanie paznokcia o papier.

- Wejść - Hiroshi rzucił do służącego.

- Panie, kazałeś obudzić Cię, kiedy tylko zaczną się przygotowania do śniadania.

Odprawiony gestem służący cofnął się z głębokim ukłonem, zasuwając za sobą drzwi. Hiroshi został sam, z nieprzyjemnym uciskiem w żołądku, obawą w sercu i zamieszaniem w umyśle. Sytuacja nie wyglądała śmiesznie. Ale z drugiej strony...

Przed oczami wyobraźni Hiroshi przesunęły się postacie, głuchą i ciemną nocą tłoczące się w oknie dojo. Oczy wytrzeszczone, aby widzieć w ciemności, oraz wielkie, nadstawione uszy. Oto stoi Naritoki-aniki a obok niego, zaglądając przez tą samą szparkę stoi Doji Yasuhiku. Kakita Dai rozpycha się łokciami aby zobaczyć coś z poziomu kolan a kilku służących następuje całej trójce na pięty. Nie można też oczywiście zapominać o skuszonych widowiskiem strażnikach z murów wzbudzających niecierpliwymi butami wielki tuman kurzu. I wszyscy wyciągają szyję w poszukiwaniu radującego serce i duszę widoku.

Chichoczący cicho pod nosem Hiroshi stwierdził, że właśnie znalazł pretekst dla swojej bezsenności. W końcu musi uważnie obserwować brata, aby sprawdzić czy ten nie skończył jako Rokuro-kubi, prawda?

Czas wstać.

* * *

Przytłumiony gwar rozmów przesączał się przez wewnętrzne, papierowe ściany pałacu Żurawia. Odkłaniając się mijanym samurajom Hiroshi nie po raz pierwszy dziwił się – i zachwycał - dbałością o szczegóły i ilością pracy wykonywaną przez sprzymierzony klan w dążeniu do perfekcji każdego detalu wnętrz.

Korytarz którym szedł był stanowił starannie dobrany kontrast ciemnego drewna desek i jasnego papieru odsuwanych ścian, za którymi rozpościerał się widok na ogród. Nic specjalnego – dopóki nie przyjrzeć się szczegółom. Zapobiegająca wypadnięciu delikatna barierka z tego samego ciemnego drewna rzeźbiona z uwzględnieniem nie tylko koloru, ale także słoi drewna. Omal nie widać łączeń. W zakręcie korytarza skromna waza mieszcząca bukiet kwiatów, doskonale równoważąca wizualny ‘ciężar’ korytarza. Sam zajmujący się malarstwem Hiroshi potrafił docenić estetykę kompozycji. Chodnik bez jednej fałdki, nie wygnieciony, bez śladu, iż kiedykolwiek był używany... Jak to ostatnie zostało osiągnięte, Hiroshi nie miał najmniejszego pojęcia. Każdy detal przemyślany i ułożony precyzyjnie na swoim miejscu. Każdy detal idealny. Pozostało tylko kręcić głową w niemym podziwie i doceniać subtelne, nie rzucające się w oczy piękno pałacu Żurawia.

Do śniadania pozostało jeszcze trochę czasu. Hiroshi skierował więc swoje kroki w kierunku zendo, pokoju medytacji, aby w spokoju zastanowić się nad odpowiedzią.

* * *

Tafla wody marszczona była delikatnym powiewem wiatru. Siadając na kamieniu na brzegu sadzawki znajdującej się w centrum niwa, ogrodu twierdzy Hiroshi odetchnął świeżym, rześkim powietrzem.

Karpie pływające w sadzawce błyskały w słońcu.

Tak, ogrody były miejscem zdecydowanie bardziej sprzyjającym kontemplacji i rozmyślaniom niż zendo.

Położony na piętrze pokój medytacji był niewielki, z pewnością znacznie mniejszy niż ten wybudowany w domu ojca Hiroshi. Z okien tego podłużnego pomieszczenia rozpościerał się kojący widok na sadzawkę o brzegach spiętych podwójnym, bo odbitym w wodzie, wdzięcznym łukiem mostka. Obraz kompletował podobnie podwójny rząd wypielęgnowanych bonsai. Ale przecież to nie piękno winno być główną cechą zendo!

W domu znaczącej osoby klanu Feniksa zendo wybierane było ze względu na idealną harmonię elementów, określaną przez shugenja. Nie miało być ozdobne. Miało być ciche. Powinno izolować i skłaniać do skierowania uwagi do wnętrza. Miało pomagać w medytacji – a nie zapewniać komfort wygodnego siedziska i szansę obserwowania pluskających w sadzawce karpi. W domu Shiba Naoto zendo było prostym, pozbawiony ozdób i okien pokojem którego jedyną dekoracją była wypisana na ścianie sentencja „czysty umysł pokona najsilniejszą wolę”. Hiroshi znał tam każdy sęk i każdy słój drzewa.

A tutaj? Nie dość, że poduszka była miększa chyba nawet od posłania, to jeszcze pokój ogrzewano do przyjemnej, komfortowej temperatury! Bah! Żurawie.

Hiroshi rozejrzał się dookoła, spoglądając na ogród, niebo i flagę Żurawia powiewającą na wieży strażniczej w centrum wewnętrznego dziedzińca twierdzy. Następnie lekko rozbawiony swoim własnym zachowaniem ułożył kimono tak, aby niechlujne zagniecenia i fałdy materiału nie kłóciły się z perfekcją ogrodu.

Wciągając powietrze przez nos aby napełnić ciało dobrą energią Hiroshi zamknął oczy, usuwając z myśli pluskające ryby, wodę i chmury. Powolne, kontrolowane wypuszczenie powietrza przez usta miało oczyścić ciało ze złej energii. Rzecz ważna zarówno w trakcie ćwiczeń, jak i medytacji. Nie mogła być to pełna medytacja – brakło na to czasu. Hiroshi musiał ograniczyć się do wyciszenia i spokojnego przemyślenia sytuacji.

Droga do perfekcyjnego wykonania nepai opisanego zgodnie z naukami Shiba Fudo-dono była równie długa jak ścieżka jaką przemierza Amaterasu-omikami na swej codziennej wędrówce przez nieboskłon. Czy więc Naritoki-aniki zechciałby ośmieszyć brata zakładając się o niemożliwe? Nie. Nie bez powodu o wadze większej niż dobro rodziny. Hiroshi nie potrafił wyobrazić sobie podobnej potrzeby zachodzącej tu i teraz.

Myśląc o starszym bracie Hiroshi stopniowo budował jego szczegółowy obraz. Nieruchoma twarz, stonowany, kontrolowany tembr głosu. Oszczędne ruchy i szybkość tym bardziej zdumiewająca, iż nawet wtedy oczy Naritoki nie zmieniały wyrazu. Widząc go oczami ducha Hiroshi starał się wyobrazić sobie także osobowość i motywację brata.

Naritoki był twardym, pryncypialnym bushi. Za pamięci Hiroshi, ani raz nie odezwał się podniesionym, bądź pełnym emocji głosem. Pełnym jakichkolwiek emocji. W tym gniewu, zdziwienia... i braterskiego afektu. Niegdyś ta obojętność bolała. Bolał brak choćby jednego uśmiechu. Bolał brak życzliwego słowa. Bolał obojętny, nieruchomy wyraz twarzy obserwującej porażki i wstyd. A wypowiadane pozbawionym wyrazu, krytyczne uwagi cięły do żywego.

Teraz Hiroshi rozumiał więcej. Po tylu wspólnie spędzonych latach Hiroshi nie spodziewał się już niczego innego. Życie Naritokiego można było zamknąć w prostym stwierdzeniu: „Podążam drogą miecza.” I podążał. Z absolutnym oddaniem, wymagającym poświęcenia każdej wolnej chwili, każdego uczynku i każdej myśli. Oddaniem które uczyniło go podobnym do własnej broni. Równie twardym, równie groźnym i równie nieugiętym.

Tylko dwie osoby kiedykolwiek potrafiły zajrzeć pod żelazną maskę samokontroli prezentowaną światu. Jedną był ojciec – gdyż towarzyszył Naritoki gdy ćwiczenia i dyscyplina przekuwały ją w kamiennie nieruchome okrycie. A także dlatego że jego własna twarz, skuta była równie twardo. Ojciec milczał jednak. Podobnie jak syn.

Drugą osobą była Shiba Kuanami-san. Żona Naritoki. Gdy żyła, Naritoki był innym człowiekiem. Nieco bardziej łagodnym, nieco spokojniejszym. I znacznie bardziej ludzkim. Swoim uśmiechem i radością życia Kuanami potrafiła sprawiać, że ukryty wewnątrz człowiek przebijał się od czasu do czasu na zewnątrz. Nigdy wyraźnie i nigdy na długo, ale jednak. Kiedy odeszła, zabrana zimnymi objęciami Emma-O, zabrała ze sobą ten cień uśmiechu, przepływający czasem przez twarz jej męża i miękki wyraz jego oczu. Naritoki zamknął się w sobie. Twardy, zimny i podobny do nagiego ostrza.

Hiroshi uświadomił sobie ze smutkiem, że nie pamięta jak brzmi dźwięk śmiechu brata. Albo dźwięk śmiechu ojca. Słyszał go przecież tylko kilka razy.

Naritoki... nie pomógłby Hiroshi tylko dlatego, że ten jest jego bratem. Pomógłby mu, gdyż należał do rodziny, a rodzina obecna jest w porządku lojalności bushi. Tej pryncypialności, temu brakowi okazywanych emocji można było zaufać. To właśnie ten brak emocji sprawił, że w myślach Hiroshi, Narituki-aniki stał się jego sędzią, probierzem oceniającym wartość i postępowanie młodego bushi. Jedynym probierzem któremu Hiroshi ufał w pełni. Gdy po hańbiącym honor Krabów dojo-yaburi Naritoki-aniki zabrał brata ze sobą, była to dla Hiroshi oznaka aprobaty znacząca więcej niż jakakolwiek pochwała sensei. Bo Naritoki nie zrobił tego ze względu na uczucia rodzinne. Nie zrobił tego pod wpływem chwili. Nie zrobił tego, bo tak wypadało w danej sytuacji. Zabrał go ze sobą, gdyż uznał brata za godnego. Uznał, iż Hiroshi zasłużył aby podjąć takie wyzwanie.

Nie było w zasadzie powodu na ukrywanie czegokolwiek przed bratem. Myśl ta spowodowała, smętny uśmiech skrzywił lekko wargi bushi. Doświadczenie podpowiadało, że Naritoki i tak dowie się wszystkiego. Doświadczenie podpowiadało także Hiroshi, że Naritoki akceptuje słabość i wady charakteru bez drwin, jako część tego kim i czym jest jego brat.

Dawało to specyficzne poczucie bezpieczeństwa, którego Hiroshi nie odczuwał w kontaktach z żadną inną osobą. To co czuł do Naritoki także dało się sprowadzić do krótkiego zdania. Brzmiało ono „jest moim bratem”.

I zrobiłby dla niego niemal wszystko.

Pozostało więc pytanie o powód działań Naritoki ubiegłej nocy – wysłał list nie pozwalający na sformułowanie dobrej odpowiedzi. Czemu postawił Hiroshi w sytuacji bez wyjścia? Czy był to test? Prawdopodobnie. Czy istotnie dobre wyjście nie istnieje? Wątpliwe.

Było kilka możliwości.

Mogła być to forma łagodnego przypomnienia i nagany. Ćwicz więcej. Nie obijaj się. Doprowadź formę do perfekcji. Więcej godzin w dojo, więcej potu i obolałych rąk. Nie obijaj się i nie pozwól swoim umiejętnościom zardzewieć.

Mógł być to rzadki u brata przebłysk poczucia humoru. Zakład o rzecz powszechnie niemożliwą do osiągnięcia, nie pozwalającą jednak na komentowanie słabości brata. A zatem zakład w istocie nieważny. Niemniej jednak nawet w tym wypadku forma, jaką przyjmie odpowiedź Hiroshi będzie testem.

Albo też w całości mógł być to test jaki Naritoki-aniki dał bratu w odpowiedzi na okazaną słabość. Sposób na rzucenie wyzwania – „pokaż, jakim bushi! Pokaż że jesteś godny. Udowodnij mi to!”

Hiroshi nie miał zamiaru podnosić kwestii zakładu w rozmowie, a tym bardziej dążyć do owego zakładu rozstrzygnięcia. Jednak na wypadek gdyby okazało się to konieczne... Dwie możliwości. Musiał dowiedzieć się jak dokładnie wykonywane jest nepai w szkole Kakita. Istniały w końcu znaczne różnice między tym jak poszczególne klany traktowały walkę. Gdyby szermierze Kakita mniejszą uwagę zwracali na prędkość, odpowiedź była prosta: wytężona praktyka.

Jeśli nepai było uczone było tu tak, jak uczył tego Shiba Fudo-dono, możliwe było powołanie się na Tao i skoncentrowanie się na perfekcji formy i zamysłu ponad szybkością. Istotą nepai była agresja. Gwałtowny atak w którym jedyną obroną jest szybkość.

Samuraje są tylko ludźmi. Nikt nie zdoła być szybszym niż są w stanie wytrzymać mięśnie i serce. Szybkość nigdy nie będzie więc perfekcyjna. Chi jednak, wola zwycięstwa, pragnienie zdominowania przeciwnika przełożone na ciosy ramienia i ostrza... tak, to dało się trenować.

„Gdy myślisz, że nauczyłeś się wszystkiego co możliwe, wtedy odniosłeś porażkę.” Hiroshi otworzył patrząc w falujące chmury, wiecznie odbijane w tafli wody.

Wiedział już jakiej odpowiedzi udzielić podczas śniadania.
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 26-01-2011 o 00:12.
Wellin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172