- Moje gratulacje - powiedział Bailey, podnosząc się z ziemi i otrzepując źdźbła trawy, które przyczepiły mu się do spodni.
Starannie obejrzał wejście do jaskini, potem pokręcił głową.
- Chyba nic tu nie ma.
Ruszył do środka poprzedzany przez Hambutta.
Niezbyt sie spiesząc szli oświetlonym przez pochodnie korytarzem. Bailey z pewnym zdziwieniem spoglądał na pochodnie.
"Ciekawe, jak długo będą sie palić. I co by się stało, gdyby taką jedną zabrać. Fajnie by było mieć wieczną pochodnię. Tylko czy by się dała ponownie zapalić po zgaszeniu..."
- Nie do wiary - stwierdził Bailey na widok kolistego pomieszczenia. - Udało nam się wejść i znaleźliśmy salę pełną skarbów.
- Mam nadzieję, że ta jaskinia jest zabezpieczona przed elfami - dorzucił, wskazując kierunek, z którego przyszli.
Nie zwracając uwagi na poczynania magów usiadł na łóżku.
- Całkiem niezłe - powiedział, klepiąc miękki materac. - Kto by pomyślał, że to wszystko tak sobie czekało na nas kilkaset lat.
Spojrzał na zajmującego się klejnotami niziołka.
- Zamek-zagadka - powiedział. - Tym razem nie jest słowna. Ciekawe, jaki skarb mieści się w tej skrzyni. Pewnie najcenniejszy ze wszystkich, skoro tak go zabezpieczono, podczas gdy cenne zwoje i księgi leżą na wierzchu - ręką wskazał szafę pełną ksiąg.
- Ale na twoim miejscu bym się zastanowił, czy w środku nie siedzi owo przekleństwo, o których mówiły wielkie usta. |