Raz, drugi… trzeci gdzieś świsnął koło ucha. Mateusz jak ranne zwierze odbijał ciosy. I choć napór wroga rósł nie dając wielu szans, to jednak Pan Ankwicz jakby sobie nie zdawał sprawy z przegranej. Ostatkami sił odbijał, zbijał, ripostował i unikał. Ciął na prawo i lewo, lecz tak naprawdę opędzając się od wroga. Nagle gruchnęły samopały.
Wróg co to się zamierzał na Mateusza stracił rękę. Kula strzaskała kość, chlapiąc krwią i mięsem w koło. A sam poszkodowany począł wrzeszczeć ściskając kikut. W koło zapanował harmider. Mateusz ruszył prędko w bok, schodząc ku ziemi. Kolejne kule poleciały w ciżbę. Mateusz poczuł jak coś świsnęło mu koło ucha. Ale nie myśląc o ranach, biegł spiesznie by ratować swój żywot.
Wżdy okazało się że nikt już na niego nie dybie. Wdarł się niepokój, a grabieżcy jakoś nieskładnie postępowali. To w jedna, to w druga stronę. Kolejne celne strzały rozwiały wątpliwości. Ciżba ruszyła konno i pieszo wycofując się. Mateusz odskoczył z drogi jednego, obrócił się i…
Stracił przytomność? Pewniekiem nie. Powstał widząc że niewielu na polance pozostało. Paru rannych i zabitych. Ktoś jeszcze też próbował się unieść. Widząc w tym okazję, zerwał się na nogi. Cudem jakowymś zdołał ustać i nawet pomiarkował że sprawność się przy nim ostała.
Ruszył więc ku taborom ściskając wciąż szablę, ale kiedy okazało się że widzą jego zakrzyknął.
- To ja! Nie strzelaj!
***
Wszyscy zebrali się w koło by radzić co czynić. Mateusz przysiadł na dyszlu od wozu, wyraźnie zmęczony. Jak słuchał co inni radzą, tak sam nie zabierał głosu. Jedynie gdy pomysł wysłania kogo z informacją się zrodził, przytaknął z aprobatą. Lecz po prawdzie zamiast radzić co czynić zajął się przy pomocy jednego z żołnierzy obwiązywania swych ran, tak by krew nie uchodziła.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. |