Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2007, 10:10   #121
rasgan
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
Na podwórzu

Tropiciel wybiegł na podwórze. Zupełnie nie zwrócił uwagi na drastyczne sceny jakie musiały się tutaj rozegrać zanim przybył. Zręcznym ruchem chwycił kuk, nałożył strzałę i wymierzył w niebo. Przez długą chwilę przepatrywał nieboskłon w poszukiwaniu Ankh i jej przeciwnika, lecz nie zauważył nikogo. Zmartwiony nieudanymi poszukiwaniami lekko opuścił łuk, wtedy to jego głowę nawiedził kolejny obraz.

Tym razem Ankh nie miała tyle szczęścia co poprzednio. Podczas kolejnego zwrotu szczęki bestii dosięgły sokoła. Nirel poczuł niesamowity ból, jakby dzielił się odczuciami ze swoim chowańcem. Poczuł jak ciepła krew spływa mu spod rękawa i kapie z dłoni kapiąc na ziemię. Nigdy wcześniej nie sądził, że będzie aż tak złączony z sokołem, by rany ptaka znalazły swe fizyczne odwzorowanie w nim samym, tak jednak było bez wątpienia.

Ptak zaczął kołowym ruchem opadać na ziemię. Nirel wiedział, że zwierzę jest ciężko ranne i niezdolne do lotu. Wiedział ile trudu kosztuje ptaka ta odrobina wysiłku włożona w lądowanie. Wiedział też, że jeśli nie zrobi czegoś z ręką będzie z nim równie źle.

Chwilę później na podwórze wybiegł Achmed trzymając sztylety w pogotowiu.
- To wy tu sobie spędzacie miło czas, a mnie nie zawołacie? Widział któryś z was może Merlise? - zapytał patrząc na martwe psy, krwawiącego Mi Raaza a teraz i Nirela.
- Ah tam miło. Jakbyśmy cię zawołali, to nie było by już rozrywki dla nas. - Mi Raaz spróbował się roześmiać, ale musiało to komicznie wyglądać, ponieważ w tym samym czasie grymas bólu wykwitł na jego ustach. - A wy co porabiacie? Nirel dziurawisz chmury łukiem, żeby deszcz spadł? - Gdyby nie to, że kontrolował swój oddech i starał się odciąć od bólu, pewnie sam zaśmiałby się ze swojego dowcipu.
- Co się tutaj do cholery dzieje? - zapytał zupełnie nie rozumiejąc sytuacji Achmed. Nie dość, że nie widział wroga, to okazuje się, że gdy on siedział w domu i podsłuchiwał kupca tutaj wiele się wydarzyło. Najbardziej jednak martwił go fakt, że już dwóch członków drużyny jest rannych, niezdolnych do walki, a wroga wciąż nie widać.

Szybkie spojrzenie na młodego wojownika dało Achmedowi tę odrobinę spokoju. Rany Mi Raaza wyglądały dość poważnie, albo przynajmniej poważnie krwawiły, po dopiero co zawiązany opatrunek na ręce już zdążył przesiąknąć krwią, lecz Achmed wiedział, że przynajmniej stwarza pozory, że umie o siebie zadbać. Tak czy inaczej, jeśli czegoś nie zrobi z krwotokiem to wykrwawi sie na śmierć.

Krasnolud dołączył do niewielkiego zgromadzenia zbrojnych. To co zobaczył wiele ucieszyło jego serce, bowiem krew lała się strumieniami, a jeszcze bitka dobrze się nie zaczęła, tak właściwie to w ogóle się nie zaczęła. Niewidoczny wróg rani tropiciela, mnich krwawi i nie wiadomo, czy dożyje rana, sam krasnolud zabił już trzy psy, lecz i tak było mało. - W sam raz jak na rozgrzewkę – pomyślał Gnargo rozkoszując się myślą o kolejnych gruchotanych kościach, o kolejnej gasnącej świecy życia jakiegoś stworzenia.

W domu na piętrze

Przejście przez barierę okazało sie o wiele łatwiejsze niż mogłoby się wydawać. Przekroczenie energetycznej bariery było nie tyle bolesne, co czasochłonne. Po dziesięciu minutach, które wydawały się być wiecznością w końcu udało sie dziewczynom przekroczyć ostatnią przeszkodę dzielącą ich od niezbadanych tajemnic.

Zafascynowane rozwikłaniem tajemnicy bariery dziewczyny ruszyły korytarzem, który zapewne prowadził nad pokojami służby, a może i nad jadalnią. Przystawały przy każdych drzwiach nasłuchując czy kogoś nie ma, przystawały przy każdym obrazie podziwiając dziewczynę uwiecznioną na nich. Była śliczna jak na człowieka. Ciemne włosy, zielone oczy i wieczny uśmiech, który gościł na jej twarzy na każdym obrazie, zaś one same nie wiedziały co o tym myśleć.

W końcu zdecydowały się wejść do któregoś z pokoi. Drzwi były otwarte, a to co zobaczyły w środku zaskoczyło je bardzo.

Cały pokój wystrojony był w kwiaty. Kwitnące rośliny stały na oknie, nie kwitnące w kwietnikach przy wyjściu na balkon. Pod jedną ze ścian stała wielka komoda, na środku pokoju stało wielkie łoże z baldachimem i miękką pościelą w kwiaty. W nogach łóżka stał kufer na ubrania, z bogatymi zdobieniami. Na przeciwko łóżka stała wielgachna szafa na ubrania, której jedne drzwi były lustrem.

Uchylenie drzwi z szafy, czemu nie mogła się oprzeć Gwen ukazało dziewczynom całą gamę sukni, sukienek, spódnic, spodni i tunik w najróżniejszych kolorach. Merlisa zajrzała do kufra, który okazał sie być skarbcem butów i bucików, zaś szuflady komody były istnym sklepem jubilerskim z najróżniejszymi ozdobami.

Gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie

- Silwilinie, musimy stąd uciec. Musimy stąd uciec jak najprędzej – mnich usłyszał łamiący się głosy Naiserii. Głos ten też powoli docierał do leżącego starca. Gdzie sie znajdowali, co tutaj robili? Tego nie wiedziało żadne z nich i nie zapowiadało się nawet na to, by uzyskali odpowiedź na dręczące ich pytania.

Naiseria ostrożnie podeszła do drzwi. Skupiła się jeszcze raz próbując otworzyć zamek w drzwiach. Obrazy ludzkich narządów oraz wizja tego, co mogli jej zrobić, a co już zrobili sprawiały, ze nie mogła się skupić. - A co jeśli już mi coś zrobili? Co jeśli wyciągnęli ze mnie coś? Jeśli mnie oglądali – myśli dziewczyny kłębiły się, a twarz oblała rumieńcem. Poczuła się tak naga, tak bezbronna. Wszystko to sprawiło, że czar jaki próbowała rzucić w zupełności nie wyszedł. Zamek w drzwiach zapłonął żywym ogniem, jaskrawoniebieskim, przechodzącym w biel płomieniem. Po chwili wyciekł na ziemię i rozlał się jak atrament pozostawiając dymiącą plamę.

Dziewczyna szturchnęła drzwi i powoli wyszła z pomieszczenia tortur jakimi ich obdarzono niemiłosiernie. Ręce, brzuch, piersi, wszystko piekło od malutkich ranek po haczykach i igiełkach. Krew zalewała jej brzuch, uda i ściekała po zgrabnych nogach aż do stóp, wcale to jednak nie rozjaśniało korytarza. Był on jednak na tyle jasny, a oczy szlachcianki na tyle przyzwyczajone do ciemności, ze zauważyła zarys schodów prowadzących w górę. Te kilkanaście zimnych jak głaz i dość wąskich stopni prowadziło do klapy w podłodze, która najwyraźniej również była zamknięta.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...
rasgan jest offline