- Czyli ma pan pełne prawo do reprezentowania swego pana na tym przyjęciu, tak?- spytał się niby Gregora Burkhard, lecz nie czekał ni sekundy na odpowiedź- Cudownie, cudownie... A potem pochłonęła go uczta- musiał przyznać, iż podawane mu przez jego "ochronę" kąski były naprawdę smakowite. A von Truttcheweitz, mimo szczupłej sylwetki, potrafił jeść i pić jak cała armia. Jego apetyt zdawał się być nieposkromiony, zaś jego chęć poznania smaku każdego napitku i każdej potrawy była słynna nie tylko wśród krzyżaków. I chociaż wielu usiłowało wykorzystać tą słabość rycerza, by spić go jak prosię i do spowiedzi przymusić- nigdy nie widziano Albrechta pijanego.
Do wiadomości przyjął także słowa Laszlo. Cóż, kolejny posłaniec zacnego pana- wydawało się, iż może to znacznie ułatwić sprawę, aczkolwiek nigdy nic nie wiadomo- zawsze lepiej mieć całość, niż tylko marne przedłużenie...
Powstał, biorąc ze sobą kielich znów pełen wina. Podszedł do ogromnego okna (za nim, rzecz jasna, podążali jego rycerze) i zatrzymał się tam, chcąc przyjrzeć się, jak ma się reszta jego "orszaku". Na sporym dziedzińcu bowiem, wśród innych powozów, stały dwie ogromne karety i jeden uginający się pod ciężarem wożonych nań rzeczy (wszystkie przykryte dokładnie białą tkaniną) wóz, wszystkie otoczone przez rycerzy i pełne znaków Zakonu Krzyżackiego. Cóż w nich było intrygowało z pewnością wielu- ale nikt nie miał ochoty przedzierać się przez kwiat rycerstwa zakonu.
Sam zaś czekał tylko na jedną osobę. W końcu jego bratanek miał przywieźć mu pewną istotną wiadomość...
__________________ Kutak - to brzmi dumnie. |