Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2007, 18:45   #197
Fitter Happier
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
I była tylko ciemność.

Magyar budził towarzyszy potrząsając ich ciałami silną ręką. Nic na to nie dało się poradzić, wszyscy podrywali się nagle, przecierali oczy. Znamienne, że perlisty pot skrywał ich czoła, mieszając się z kurzem i pyłem wielodniowej drogi zlepiał włosy i rozmazywał brud na zarumienionych trudnym snem twarzach.
Magyar energicznie budził towarzyszy.
Ale nie każdy dał się obudzić.

Potrząsnąwszy Croisem, półczart zostawił go w spokoju. Właściwie nikt nie zauważył, że człowiek otworzył oczy i patrząc nieprzytomnie przed siebie, osunał się delikatnie po ścianie.

Wiem, że jestem przytomny. Wiem to. To nie może dziać się naprawdę.

Najpierw zapachy. Ostra, nieprzyjemnie słodkawa woń stęchlizny, wirująca w nosie kurzawa. Zapachy ciał towarzyszy. Perfumy Airuinath. I silny, uderzający zapach lęku. Lęk. Jakim cudem mógł go nazwać?
Wszystko ostre i wyraźne - jak wystrzępione jesienne liście leżące na jedwabnej tkaninie - bo wszystko bardzo selektywnie wycięte z rzeczywistości. Powoli woni zaczęło pojawiać się coraz więcej, mlecznobiała mgła przed oczyma rozrzedziła się. Człowiek rozejrzał się. Wciąż nie widział wyraźnie.
Wszyscy otaczali siedzącą na ziemi postać, co dziwne Crois rozpoznał Valquara. Jego twarz wyrażała chyba obojętność.
Czy to on pachniał strachem?
Jak właściwie pachnie strach?

Crois poruszył się niespokojnie.

Wiem co to znaczy. Zdaje mi się, że doznałem oświecenia, poznałem coś, czego normalnie się nie rozpoznaje. Ale było to krótkotrwałe, szybko zginęło w mroku niepamięci. Dlatego nazywano ją chorobą proroków, właśnie dlatego.

Jakby nieświadomie, pochylił się. Perspektywa zmieniła się, uderzył rękami w podłogę. Ciężko wydziwgnął się do góry, zatoczył, oparł ramieniem o ścianę.

Zapachy i obraz. Zapachy i obraz.
Nie czuję bólu w ramieniu, które udrzyło o starą, drewnianą ścianę budynku.
Nie słyszę wypowiadanych słów, choć widzę na rozmazanych twarzach ruch warg.


Czy ktoś zwrócił na to uwagę? To powinno zaraz przejść.

Właśnie dlatego tak ją nazywali.

Nieprzytomnie zrobił kilka kroków.

Zrobiłem?

Zasłona ciszy rozerwała się w kilku miejscach. Szepty i piski, trzask drewna.

Słyszę jak wiruje kurz. Słyszę. Ja, Albert von Kreutz, nazwany tak przez morderców i ignorantów, słyszę i pamiętam co śniłem. Śniłem świat w ogniu i mojego brata. Świat w ogniu mojego brata, moich braci w ogniu.
Świat wrócił do lepkiego zielonego miejsca, do światła pod wodą z którego wyszedłem. Był tylko ogień. Był tylko ogień. I wielka kula w rękach Fritza von Kreutza, nazwanego tak przez morderców i ignorantów. Gdzie wskazał palcem, tam płonął świat. Jego puste oczy śpiewały apokalipsę.


I nagle kanonada głosów, podniesionych, cichych, szeptów nawet, wszystko to wdarło się do jego głowy.

Kula. Pozostaje kula. Zapamiętaj! Błagam, zapamiętaj...
- ...ale to ty i Valquar ryzykujecie...
A więc to ty Valquarze. To ty. Jakim cudem? Z chęcią bym... Valquarze, co bym zrobił?
- ...Inaczej niektórzy z nas są balastem dla innych. Musimy więc...
Czy jestem balastem? Tak, czy teraz stanę się balastem? Gdzie moja.. torba..?
- Są też możliwości nieco innej natury. Na przykład ta, że po nałożeniu znaku, zacząłeś być im przydatny.
Z chęcią bym cię zabił Valquarze. Zabił. Jak psa. Teraz ja mogę trzymać nóż na Twoim gardle. Wtopić w twoje ciało i patrzyć jak tryska krew. Po co? Teraz mogę. Teraz mogę. Patrzyłem na świat w ogniu, spłoniesz i ty, elfie. Spłoń teraz. Ja widziałem, widziałem wszystko. I nie powstrzymam tego co zaraz się stanie. Patrząc na kurz, słyszę jak wiruje kula ziemi, cała płonie, niewielka drzazga w pustym i martwym oku wszechświata. Gdzie on wskaże, tam zapłonie nowe źródło śmierci, a cały świat otoczy czerwona pożoga. Wskazę ja i zapłonie czerwień ognista. Jak krew. Jak krew. Czułem zapach strachu, ktoś z was się bał. Boicie się ognia? Samych siebie sie boicie! Ty Valquarze, czy ty się boisz? Czy wy się boicie? Ślepca i dwóch czartów tańczących do dźwięków skrzypiec i fletu, tańczących na ciele martwego króla? Niech go opłacze jego rycerz! Zapamiętaj, zapamiętaj! To już tak... już tak... nie..da...le..ko..

Bardziej domyślił się niż faktycznie poczuł, że odrywa się od ściany. Członki jego ciała zatańczyły bezładnie. Czuł ciepło w kciuku, nie zdawał sobie sprawy, że drżał od dłuższego czasu. Koszula lepiła mu się do ciała, dyszał ciężko. Zdał też sobie sprawę, że mówił. Najpierw bełkotał pod nosem, mruczał zdania na granicy słyszalności. Potem mówił, wreszcie krzyczał.
Ale co? Co powiedział? Co wykrzyczał?

Ale teraz to bez znaczenia. Wiedział że musi się skupić na oświeceniu, które zaraz nadejdzie. Na błogim stanie zrozumienia, połączenia z absolutem, z zielonym środkiem wszechświata głęboko pod wodą, musi to zrozumieć kiedy oczy zaleje mu gęsta mgła.
Po policzku spłynęła mu kropla potu.

W ostatnim przebłysku świadomości zorientował się, że nie wie jak nowi przyjaciele zareagują na widok jego ciała - tylko ciała, bo dusza odpłynie, dowie się wszystkiego, by tylko móc zapomnieć, oby nie zapomnieć! - na widok ciała, które w drgawkach wić się będzie po podłodze, na widok rozrzuconych rąk i nóg, na widok płynącej mu z ust białej piany.
Błagał tylko siebie, by dane mu było zapamiętać, zapamiętać tę sekundę zrozumienia, któej nigdy nie pojmował.
Powiedział coś jeszcze, ale sam siebie nie słyszał ani nie rozumiał. Zawirował i opadł na kolano. Z jego piersi wydobył się krzyk, krzyk jedyny w swoim rodzaju. On sam nigdy go nie słyszał, coś jak ciepły płyn zalewał mu uszy i ciepłym poszumem wprowadzał w bolesny i rozkoszny stan otępienia. Ale słyszał o tym krzyku, wydanym z głębi piersi, krzyku brzmiącym jak głos innego, znajdującego się wewnątrz człowieka, kogoś zupełnie innego, ukrytego, wstydliwie zepchnietego do wewnątrz, schowanego. Przerażający krzyk.


A potem świat zapłonął.

I była tylko ciemność.
 

Ostatnio edytowane przez Fitter Happier : 19-11-2007 o 18:53.
Fitter Happier jest offline