Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2007, 20:53   #101
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Post konsultowany z Mg i Rudą.

Jim spoglądał zza głazu jak ostatni przeciwnik oddał krótka serię w stronę wozu a potem… popełnił samobójstwo. Jego głowa pękła jak świeży pomidor. Kapral był zszokowany. Podążył wzrokiem w stronę miejsca skąd śmignął nóż, w ciemnościach rozświetlanych z rzadka blaskami księżyca, dostrzegł leżącą na ziemi jakaś drobną postać. Zdawało mu się, że to kobieta. Ostrożnie zaczął się czołgać w tamtym kierunku, omijał zdradliwe suche gałązki, nie spuszczając wzroku z celu. Postać nadal leżała nieruchomo nie dając znaku życia. Jim zastanawiał się czy w ogóle żyje. „ Niemniej ostrożności nigdy za wiele”. Kolejne przebyte metry wymagały od niego nie lada wysiłku. Przebywanie w ciągłym stresie walki wymagało koncentracji, bez której łatwo popełnić błąd kosztujący życie.

Zatrzymał się w odległości 5 metrów od postaci. Uniósł się na ramieniu i zaryzykował: - Rought? – zawołał zduszonym szeptem. Żadnej reakcji, żadnego ruchu. „Podejdę jeszcze bliżej”. Zbliżył się jeszcze trochę: - Rought? To ty? – dla pewności delikatnie odbezpieczył broń, jednak szczęk zamka był raczej słyszalny dla postaci przed nim, bo usłyszał znajomy głos: - Kto idzie?- szept był równie cichy. Kapral Vay melduje się na rozkaz, sir. – w głosie Jima dało się słyszeć radość. ”Przynajmniej Joanne żyje”.

Zbliżył się do niej, siedziała z podkurczonymi nogami, ściskając się za obolałe żebra. Brudna z potarganymi włosami już nie przypominała mu tej butnej dziewczyny, która jeszcze kilka dni temu opuściła Kryptę. Poczuł falę współczucia, które wyraził chyba w najgłupszy możliwy sposób:
- Jak się czujesz wszystko w porządku? Kiedy wypowiedział te słowa zdał sobie sprawę jak głupio musiały one zabrzmieć.
– Ta jasne, czuje sie cudownie i w ogóle noc tez była cudowna, wiesz? – sarkazm bijący ze słów Joanne był jak najbardziej uzasadniony.
– Przepraszam, sir. To pytanie było głupie? Tych załatwiliśmy, a co z tymi z wozu? Mają tak nasrane w spodniach, że walą na oślep do wszystkiego co się rusza. Jim zauważył czujny wyraz twarzy Joanne:
- Co z resztą chłopaków, Jim? – zapytała z nadzieją.
- Jak ich ostatnio widziałem, byli cali – kapral próbował zażartować, ale chyba mu nie wyszło. – Raczej są cali i zdrowi.
- A Ci z wozu … Jim ilu ich został ? i.. ja naprawdę nie bardzo mam pomysłu co z nimi zrobić. Na razie ten skurwiel Brown popsuł mi jedyne przemyślane ruchy na przyszłość.
- Wydaje mi się, ze dwóch, sir. Dwóch nie żyje. Przy czym jeden chyba miał pecha - friendly fire. Co robimy? Decyzja należy do Ciebie Joanne.

Słyszał jak dziewczyna westchnęła głęboko i podciągnęła kolana mocniej pod klatkę piersiową. - Jim, ja nie znam się na taktyce, ale nie mam zamiaru wystawiać się niepotrzebne niebezpieczeństwo, gdzie reszta chłopaków?
- Jeśli mógłbym doradzić, sir. Proponuję odnaleźć resztę i spróbować ich okrążyć, w obecnej sytuacji pewnie będą strzelać do wszystkiego co się rusza.
- A dlaczego jesteś tu tylko Ty?
– pytanie Rought było szybkie.
- Reszta nie chciała iść, a LaBay nie nadaje się do walki. To było zadanie dla mnie, sir.- Głos Jima był spokojny, choć słychać w nim nutkę niezadowolenia.
Joanne spojrzała na niego swoimi stalowo-zielonymi oczami. - Nie chcieli iść... To jaka mamy teraz pewność że pójdą?
- Nie mamy żadnej, sir. – odpowiedział ze smutkiem.
- To trzeba to inaczej rozwiązać i wypadało by dozbroić się jeszcze nim wykonamy jakikolwiek ruch. Chociaż, skoro wszyscy się boimy, a nasi wrogowie maja ich za swoich przeciwników których należy zniszczyć to czy nie warto byłoby spróbować się z nimi dogadać?
- Myślę, Joanne że możemy spróbować? Ale musimy zachować ostrożność.


Rought pokrótce objaśniła mu plan działania. Kapral musiał przyznać, że nawet w tak trudnej sytuacji daje z siebie wszystko. Wyciągnął, z małej kieszeni w bluzie latarkę, podając jej rzekł: - Daj mi 20 min na dotarcie na pozycję. Potem idź tam, trzymaj latarkę na wyciągniętej ręce. Wrogowie zawsze strzelają w źródło światła, więc będziesz miała jakieś szanse – próbował rozładować nerwową atmosferę. Rought puściła do niego oczko i poprawiając brudne włosy, powiedziała:
- Jak Ci się podobam Jim?
- Nigdy nie wyglądała pani piękniej, sir!


Jim odszedł powoli w ciemność. Broń miał odbezpieczoną, gotową do użycia. Ku samochodowi szedł dużym łukiem, tak by znaleźć się równolegle do kryjących się za wozem. Wędrówka była nużąca, przedzieranie się przez kolczaste krzewy, zachowując całkowita ciszę nie było łatwe. Wreszcie dotarł na miejsce. Położył się w ciemności, wymierzył pistolet w stronę samochodu i czekał… Joanne była punktualna jak szwajcarski zegarek. W oddali w ciemnościach zapłonęło światełko latarki, oświetlając smukłą postać Rought. Wolnym krokiem ruszyła w stronę wozu…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline