Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2007, 20:53   #101
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Post konsultowany z Mg i Rudą.

Jim spoglądał zza głazu jak ostatni przeciwnik oddał krótka serię w stronę wozu a potem… popełnił samobójstwo. Jego głowa pękła jak świeży pomidor. Kapral był zszokowany. Podążył wzrokiem w stronę miejsca skąd śmignął nóż, w ciemnościach rozświetlanych z rzadka blaskami księżyca, dostrzegł leżącą na ziemi jakaś drobną postać. Zdawało mu się, że to kobieta. Ostrożnie zaczął się czołgać w tamtym kierunku, omijał zdradliwe suche gałązki, nie spuszczając wzroku z celu. Postać nadal leżała nieruchomo nie dając znaku życia. Jim zastanawiał się czy w ogóle żyje. „ Niemniej ostrożności nigdy za wiele”. Kolejne przebyte metry wymagały od niego nie lada wysiłku. Przebywanie w ciągłym stresie walki wymagało koncentracji, bez której łatwo popełnić błąd kosztujący życie.

Zatrzymał się w odległości 5 metrów od postaci. Uniósł się na ramieniu i zaryzykował: - Rought? – zawołał zduszonym szeptem. Żadnej reakcji, żadnego ruchu. „Podejdę jeszcze bliżej”. Zbliżył się jeszcze trochę: - Rought? To ty? – dla pewności delikatnie odbezpieczył broń, jednak szczęk zamka był raczej słyszalny dla postaci przed nim, bo usłyszał znajomy głos: - Kto idzie?- szept był równie cichy. Kapral Vay melduje się na rozkaz, sir. – w głosie Jima dało się słyszeć radość. ”Przynajmniej Joanne żyje”.

Zbliżył się do niej, siedziała z podkurczonymi nogami, ściskając się za obolałe żebra. Brudna z potarganymi włosami już nie przypominała mu tej butnej dziewczyny, która jeszcze kilka dni temu opuściła Kryptę. Poczuł falę współczucia, które wyraził chyba w najgłupszy możliwy sposób:
- Jak się czujesz wszystko w porządku? Kiedy wypowiedział te słowa zdał sobie sprawę jak głupio musiały one zabrzmieć.
– Ta jasne, czuje sie cudownie i w ogóle noc tez była cudowna, wiesz? – sarkazm bijący ze słów Joanne był jak najbardziej uzasadniony.
– Przepraszam, sir. To pytanie było głupie? Tych załatwiliśmy, a co z tymi z wozu? Mają tak nasrane w spodniach, że walą na oślep do wszystkiego co się rusza. Jim zauważył czujny wyraz twarzy Joanne:
- Co z resztą chłopaków, Jim? – zapytała z nadzieją.
- Jak ich ostatnio widziałem, byli cali – kapral próbował zażartować, ale chyba mu nie wyszło. – Raczej są cali i zdrowi.
- A Ci z wozu … Jim ilu ich został ? i.. ja naprawdę nie bardzo mam pomysłu co z nimi zrobić. Na razie ten skurwiel Brown popsuł mi jedyne przemyślane ruchy na przyszłość.
- Wydaje mi się, ze dwóch, sir. Dwóch nie żyje. Przy czym jeden chyba miał pecha - friendly fire. Co robimy? Decyzja należy do Ciebie Joanne.

Słyszał jak dziewczyna westchnęła głęboko i podciągnęła kolana mocniej pod klatkę piersiową. - Jim, ja nie znam się na taktyce, ale nie mam zamiaru wystawiać się niepotrzebne niebezpieczeństwo, gdzie reszta chłopaków?
- Jeśli mógłbym doradzić, sir. Proponuję odnaleźć resztę i spróbować ich okrążyć, w obecnej sytuacji pewnie będą strzelać do wszystkiego co się rusza.
- A dlaczego jesteś tu tylko Ty?
– pytanie Rought było szybkie.
- Reszta nie chciała iść, a LaBay nie nadaje się do walki. To było zadanie dla mnie, sir.- Głos Jima był spokojny, choć słychać w nim nutkę niezadowolenia.
Joanne spojrzała na niego swoimi stalowo-zielonymi oczami. - Nie chcieli iść... To jaka mamy teraz pewność że pójdą?
- Nie mamy żadnej, sir. – odpowiedział ze smutkiem.
- To trzeba to inaczej rozwiązać i wypadało by dozbroić się jeszcze nim wykonamy jakikolwiek ruch. Chociaż, skoro wszyscy się boimy, a nasi wrogowie maja ich za swoich przeciwników których należy zniszczyć to czy nie warto byłoby spróbować się z nimi dogadać?
- Myślę, Joanne że możemy spróbować? Ale musimy zachować ostrożność.


Rought pokrótce objaśniła mu plan działania. Kapral musiał przyznać, że nawet w tak trudnej sytuacji daje z siebie wszystko. Wyciągnął, z małej kieszeni w bluzie latarkę, podając jej rzekł: - Daj mi 20 min na dotarcie na pozycję. Potem idź tam, trzymaj latarkę na wyciągniętej ręce. Wrogowie zawsze strzelają w źródło światła, więc będziesz miała jakieś szanse – próbował rozładować nerwową atmosferę. Rought puściła do niego oczko i poprawiając brudne włosy, powiedziała:
- Jak Ci się podobam Jim?
- Nigdy nie wyglądała pani piękniej, sir!


Jim odszedł powoli w ciemność. Broń miał odbezpieczoną, gotową do użycia. Ku samochodowi szedł dużym łukiem, tak by znaleźć się równolegle do kryjących się za wozem. Wędrówka była nużąca, przedzieranie się przez kolczaste krzewy, zachowując całkowita ciszę nie było łatwe. Wreszcie dotarł na miejsce. Położył się w ciemności, wymierzył pistolet w stronę samochodu i czekał… Joanne była punktualna jak szwajcarski zegarek. W oddali w ciemnościach zapłonęło światełko latarki, oświetlając smukłą postać Rought. Wolnym krokiem ruszyła w stronę wozu…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 19-11-2007, 23:12   #102
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Czemu ludzie wierzą w bogów?
Czy to ich wszechogarniająca obecność napełnia ludzkie dusze przekonaniem o ich istnieniu?
Duchowni dawnych religii widzieli świat jako przepełniony tym boskim elementem, czuli jego obecność na każdym kroku, w każdym łyku wdychanego powietrza. Ten niezwykły, skomplikowany sen istnienia nie mógł spełnić się bez kreatora. Widzieli go w kamieniu, w ptaku świergoczącym w listowiu, w trawach poruszanych wiatrem...
I Edmund LaBay go zobaczył. W pierdolonych, kawałkach metalu latających nad jego głową, w ryczących płomieniach i wrzaskach umierających.
I oto Edmund LaBay modlił się. Aleluja! Jego ateizm stracił znaczenie szybciej niż on sam zdążyłby powiedzieć „Gdzie moje zasady??”.
W tym właśnie, przepełnionym brutalnością i śmiercią, momencie zrozumiał, czemu ludzie wierzą w bogów.

Mimowolnie otworzył oczy słysząc wycie płonącego człowieka. Sam widok nie zrobiłby na nim żadnego wrażenia, ale w połączeniu z kontekstem...
Może powinni się oddalić, póki te dwie grupy wyżynają się nawzajem...? Niedobrze by było, gdyby zwycięscy zastali ich tutaj po wszystkim. Vay... A w cholerę z Vayem. To jego obowiązek ginąć za Ekspedycję, tylko po to tutaj jest! Spojrzał na buty Jake’a, ale słowa jakoś nie chciały się uformować. Nie wiedział co robić. Nie wiedział czy jego decyzje byłyby słuszne. Gdzie jego nigdy nie ustępująca pewność siebie? Jakże kruchy i nieporadny był w obliczu horroru wojny i śmierci... Panikował. Jakie to poniżające. Dobrze, że nikt poza nim nie wiedział o tym tak wyraźnie, i niech go piekło pochłonie, jeśli ktokolwiek się dowie..
Nagle cisza.
Płytki oddech brzmiał jak trąba powietrzna. Przełknął z trudem ślinę i spojrzał załzawionymi oczyma dookoła. Nic nie widział przez tą trawę, jak na złość tylko paskudne gęby swoich „kolegów”.
- Ty, Jake – skrzywił się, słysząc ochrypły szept wydobywający się z krtani – Co się dzieje?
Czuł się półprzytomny. Zamazany świat wirował, w głowie dudniło. Proch strzelniczy drażnił nos. Chciało mu się kichać. Cholernie zły pomysł...
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 20-11-2007, 14:57   #103
Banned
 
Reputacja: 1 Laryssa nie jest za bardzo znany
Gdy tylko usłyszała "Przepraszam Rija" o mało co nie rozpłakała się histerycznym płaczem. Z trudem starała się opanować. Położyła broń na ziemi, przetarła oczy i znowu zaczęła oddychać myśląc tylko:
"- Zginiesz, zginiesz, zginiesz, zginiesz, zginiesz...-" które układały się w jakąś dziecinną melodyjkę;
"- Nie zginiesz debilko, skup się! "- starała się przywołać do porządku.

Nie mogła opanować drżenia dłoni ani dziwnych niekontrolowanych ruchów stóp. Była zbyt mocno zestresowana. Wiedziała czym grozi ten stan i postanowiła zablokować spowrotem broń, aby przypadkiem nie zrobić sobie lub Małemu krzywdy.
Wtedy usłyszała głos Webbera w radiu...

"- Dagn? O Boże! "- pomyślała, spoglądając na Geala ze strachem w oczach i pokręciła głową. Nie pomogło jej to w opanowywaniu się, odniosło wręcz odwrotny efekt. Złpała się za usta, powstrzymując płacz. Potrzebowali teraz artylerii a nie uroczego Webbera, no chyba, że wziąłby te swoje milusie zabaweczki...
Czuła się jak wypchana po brzegi bańka, a napięcie rosło z każdą sekundą. Zaraz eksploduje.

- Ciii, słyszysz to? - zamarła, powstrzymując oddech. Ktoś się zbliżał.
 
Laryssa jest offline  
Stary 20-11-2007, 15:27   #104
 
Mortiis's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znany
Świszczące w ciemnościach kule. Krzyki umierających i jeszcze więcej „muzyki” wojny. Andy przypominał sobie to, co kiedyś widział, w tak zwanych filmach dokumentalnych. Nigdy jednak nie przypuszczał, ż to wszystko wygląda w taki sposób.
Chwila nieuwagi, mała, nic nieznacząca sekunda i już Cię nie ma na tym świecie. Ale to, co stało się z tym gościem, z miotaczem to po prostu jakiś horror. Płomienie pożerające go kawałek po kawałku zadając olbrzymi ból, a on tylko mógł krzyczeć. Andy bardzo by nie chciał umrzeć w ten sposób. Nawet zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił ucząc się walki wręcz zamiast zaciągnąć się do wojska. Przynajmniej byłby bardziej przydatny w takich sytuacjach.

Gdy cisza zapanowała nad okolicą podniósł się na łokciach, żeby się rozejrzeć. Nic nie sugerowało zagrożenia. Gdy leżący obok LaBay odezwał się, poczucie bezpieczeństwa trochę wzrosło. Cisza nadal niepodważalnie panowała. Andy kochał ten dreszczykiem emocji, dający niepewność, dający ten „kop” adrenaliny zmuszający do działania.

- Panowie, czas się przydać.

Podniósł się na kucki i skryty za gęstymi krzakami zamierzał ruszyć w stronę, którą poszedł Jim, ale sytuacja drastycznie się zmieniła. Ktoś zapalił latarkę. Andy zamarł w bezruchu. Nawet, jeśli ktoś skieruje w ich stronę światło ma nikłe szanse, że go zauważy. Lecz światło oddalało się od nich. Spojrzał na leżących kompanów, po czym ostrożnie zaczął się skradać.
 
__________________
Give me your soul, give me your black wings
I'm the Devil, I love metal !!
I'm the Devil I can do what I want !!
Mortiis jest offline  
Stary 22-11-2007, 00:03   #105
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Dagn Webber
Bunkier kawalerii
W tak zwanym międzyczasie


Wynalazca podniósł się ze swojego miejsca w bunkrze będącym kwaterą główną Kawalerii Mechanicznej. W pośpiechu zaczął zbierać potrzebne mu rzeczy. Chciał im pomóc. Jednocześnie miał świadomość, że Pułkownik też powinien odebrać tą wiadomość. Był ostrożny, nawet jeżeli urządził wielką popijawę to ktoś powinien być na nogach ... przynajmniej miał taką nadzieję.

Spotkanie
Po bitwie
17:25


Vay


Był ekspertem, a zwycięstwo nad wrogami podbudowało go. Skradał się w ciszy. Był pewien, że nikt go nie usłyszy. Szczególnie, że ci z samochodu powinni być wystraszeni. Kapral po cichu liczył na to, że pozostała dwójka, zajmie się czymś innym. Poza tym mieli całkiem niezły plan. Co się mogło w nim nie udać? Gdy zbliżał się do samochodu czuł jak narasta w nim napięcie. Słyszał każdy chrzęst piasku, pod swoimi butami. Słyszał każdy podmuch wiatru poruszający trawą i nielicznymi krzakami ... a najgłośniej biło jego serce. Vay zastanawiał się czy to stres po bitwie, czy może raczej rozluźnienie? Gdy schylił się i wycelował wypuścił powietrze ... teraz się to nie liczyło.

Ekspedycja

Cisza przedłużała się ... nieznośna cisza. Nie wiedzieli ile czasu minęło, wydawało się, że wieki. Po tych licznych strzałach i krzykach ... o tak, o krzykach trudno było zapomnieć. Do tej pory nie wiedzieli, że ludzkie istoty, mogą tak krzyczeć. A może to wcale nie byli ludzie? To by była jednak niedorzeczność ... w końcu Andy zdecydował się na działanie, pomalutku znikł w ciemnościach.

Andy

Szedł ostrożnie, nie był w tym najlepszy, a teraz dodatkowo cisza utrudniała mu zadanie. Wydawało mu się, że słychać każdy jego krok. Jednak skradał się dalej. Musiał to zrobić. Trudno mu było powiedzieć ile czasu minęło, w końcu jednak zobaczył kontury 3 ciał. Ruszył w ich stronę, kiedy nagle zapaliło się światło ... zamarł .... przecież to Rought!

Rought i Patrol

Rija
uciszyła swojego towarzysza i oboje zaczęli wpatrywać się w przestrzeń. Faktycznie ktoś się zbliżał ... oświetlając swoją postać. Czas mijał nerwowo, przypatrywali się tej osobie, zastanawiając się nad jej zamiarami. Po pewnym czasie nabrali pewności, że to samotna kobieta ....

Joanne poruszała się powoli w stronę samochodu. Miała nadzieję, że tamci odzyskali spokój i okażą się na tyle rozsądni aby jej nie zastrzelić na dzień dobry. Światło latarki nie było aż tak bardzo pomocne, oni zauważyli ją napewno wcześniej niż ona ich ... ale byli tam ... dwie osoby, ukryte za samochodem ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 22-11-2007, 10:36   #106
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Gael wyskoczył z samochodu. Ktoś odpowiedział. Wystarczyło. Ze świadomością że pomoc przybędzie… albo i nie, zarzucił karabin snajperski na ramie, upchnął w kieszeni dodatkową amunicję nie wypuszczając broni automatycznej. Objuczony chwycił Riję za rękę.
- Zrywamy się. Tu jesteśmy wystawieni. Schowajmy się w krzakach… i nie jest to lubieżna propozycja.
Próbując zażartować ruszył w stronę zarośli. Jednocześnie oddalał się od miejsca w którym powinni być napastnicy. Wybrał zarośla po drugiej stronie drogi, z możliwością obserwacji przejścia. Skulony szybkim biegiem wskoczył w zarośla. Tuż obok poczuł ciało Riji.
- A teraz cicho maleńka. Ani mru mru. I nie ruszaj się.

Sekundy mijały jak minuty. Pewny swej osłony wytężał słuch i wzrok. Co dalej? Czy usłyszą warkot silników? Przyjedzie odsiecz?

Coś się ruszyło na drodze. Gael wycelował w tamtą stronę z broni snajperskiej. Ktoś oświetlał postać. Co to za podstęp do cholery? Może chcą wywabić? Idioci…

Mały naniósł na jeszcze niewyraźny kontur postaci znaczek kolimatora. Trudno było przypasować kształt sylwetki. Opancerzenie? Rasa? Płeć? Dla potężnej broni snajperskiej nie miało to znaczenia. Czerwony znacznik kołysał się po ciele postaci.

BANG! BANG!
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 22-11-2007, 15:42   #107
 
Astaroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Astaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znany
Jeszcze przed chwilą krzyki, przekleństwa, wystrzały, płomienie... a teraz nic. Tylko cisza. Jake’owi zdawało się, że czas stanął w miejscu. Wytężył słuch. Póki co bał się jeszcze wychylać. Starał się coś wydobyć z tego nagłego zwrotu sytuacji. Czyżby koniec? Wątpliwości narastały. Nie wiedział czy się cieszyć czy nie. Bo w końcu kto wygrał: ci "dobrzy" czy ci "źli" ? A w ogóle to byli jacyś "dobrzy" w tej pierdolonej jatce? Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos:
"- Ty, Jake. Co się dzieje?"
Mechanik obrócił głowę i spojrzał na LaBay’a nieco nieprzytomnym wzrokiem.
- A skąd mam do cholery wiedzieć? – odparł wzruszając ramionami – Może się powystrzelali nawzajem... Nie mam pojęcia. Załatw mi noktowizor to ci powiem.
Ponownie obrócił głowę w stronę stojącego samochodu. Maszyna najwyraźniej odmówiła posłuszeństwa. Nic dziwnego. Ten kto siedział za kółkiem najwyraźniej miał problemy z odróżnieniem sprzęgła od gazu. Może kierowca i pasażerowie się wyniosą i będzie można spokojnie zlustrować stan pojazdu? Jake nie miał wątpliwości, że zdołałby postawić go na nogi. No, chyba, że zabrakłoby jakiejś istotnej części. Wtedy klapa. Ale lepiej nie zapeszać. Może nie będzie tak tragicznie. Już miał wizję jak siedzi za kółkiem świeżo naprawionego jeepa, gdy kolejny znajomy głos przypomniał o swoim istnieniu.
"- Panowie, czas się przydać."
Jake spojrzał w tamtą stronę. To był Andy. Już lepiej mógł nic nie mówić. Kolejny samobójca. Mechanik postanowił przemówić mu do rozumu.
- Oszalałeś?!? Życie ci nie miłe? Pomyślą, że jesteś jednym z tych skurwieli w krzakach!
Ale Andy zdawał się nie słuchać. Parł naprzód. "Kretyn" – skwitował w duchu całe posunięcie Jake. Białas z każdą sekundą nikł w oczach. W końcu Jake zupełnie stracił go z pola widzenia. Drażniło go, że nie wie co się dzieje. Ostatecznie ciekawość wzięła górę i wychylił się dość znacznie, by mieć lepszy widok. Wtedy to nastąpiło:

BANG! BANG!

Dwa strzały od strony wozu.
- Kurwa! Znowu! – zaklął Jake i ponownie przypadł do ziemi. Jeśli nawet minimalnie wahał się czy podążyć za Andym, to teraz wątpliwości wyparowały niczym kałuża po wybuchu bomby atomowej. Leżał i nie ruszał się. Tylko nasłuchiwał.
 

Ostatnio edytowane przez Astaroth : 22-11-2007 o 16:47. Powód: nieporozumienie
Astaroth jest offline  
Stary 22-11-2007, 20:42   #108
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
- Panowie, czas się przydać.

Potrząsnął lekko głową i wpatrzył się w czołgającego się –Andiego-. Usiłował swoim skołatanym, rozgorączkowanym umysłem uchwycić, co konkretnie wydaje się –Andiemu-, że jest w stanie zrobić. Przez chwile patrzył pusto za nim, z lekko otwartymi w głupim wyrazie ustami. On żartuje prawda? Skrada się z gołymi rękoma na ludzi uzbrojonych w karabiny, miotacze ognia, 3 metrowych mutantów i Bóg wie co jeszcze?
A może wie czegoś, czego LaBay nie? Może myśli czysto, może orientuje się w sytuacji? Może to Ed jest błędzie.

- Oszalałeś?!? Życie ci nie miłe? Pomyślą, że jesteś jednym z tych skurwieli w krzakach!

Słowa Jake’a wyrwały go z konsternacji. A może po prostu –Andy- jest takim matołem, jak LaBay cały czas myślał? Brzytwa Ockhama, Ed, Brzytwa Ockhama. Proste rozwiązanie zawsze najlepsze, bytów nie należy mnożyć ponad potrzebę. W tej chwili żałował, ze nikt nie przekonał matki –Andiego- do tego ostatniego. Może miałby teraz kogoś kompetentnego u boku.
- Panie Andrew! Proszę to przemyśleć! Co pan tam zrobi? Zdradzi pan tylko nasza pozycję, stracimy element zaskoczenia! Proszę wracać... – Syczał przez zaciśnięte zęby, niesiony falą adrenaliny. Część pewności siebie wróciła.
Strzały.
Przeklął szpetnie i zakrył dłońmi głowę.
- Cholerny idiota! Panie Jake, powinniśmy pomyśleć o wycofaniu się. Jeśli pan Andrew nas zdradzi, mogą chcieć przeszukać krzaki – wycharczał cicho nie podnosząc głowy.
Ależ teraz żałował, ze nie ma przy nich Vaya. Tyle wątpliwości kołatało mu się po głowie. Czy nie zostawiliby wyraźnych śladów, przez to negując sens ruszania się z miejsca?
Jeśli sprawy potoczą się pechowo, mogą zgubić resztę drużyny. Jak ich potem odnajdą... jeśli tamci przeżyją. Niby logiczny byłby powrót do Browna, ale...
Jak wyglądała sytuacja, co tam się działo? Czy w ogóle był sens podejmować takie kroki?
Do diabła, nie do tego go szkolili...
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 23-11-2007, 20:30   #109
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Joanne Roughtstorm

Gdy tylko Vay zniknął jej z pola widzenia zaczęła odliczać czas, który będzie mu potrzebny by dotrzeć na pozycję z którego będzie mógł najskuteczniej działać. Te dwadzieścia minut trwało dla niej niezwykle długo. Pulsujący ból żeber był tak perfekcyjnie dokładny jak stoper, odmierzający każdą sekundę czekania i oddzielający ją od poprzedniej. Zaś każdy głośniejszy łomot serca odznaczał kolejną minutę.. To zmęczone, zmaltretowane ciało samo w sobie działało jak dokładny szwajcarski zegarek. Za to mózg już tak idealny nie potrafił być, co być może mogło się okazać największym błędem w całej tej akcji...
Po dwudziestu minutach, tych wycierpianych chwilach walki z bólem, podniosła się z ziemi. Co w pierwszej chwili nie było chyba zbyt dobrym pomysłem, gdyż strach kierował jej ciałem... Powoli zaczął ją irytować taki stan rzeczy - umysł nie pozwalał sobie, ani na chwile zwątpienia, a ciało jakby wbrew niemu poruszało się jedynie sobie znanymi ścieżkami.
Gdy już stała w miarę stabilnie, wyprostowała się na tyle dumnie na ile pozwalały jej stłuczone żebra i włączyła latarkę. Rozejrzała się po okolicy oświetlając najpierw teren najbliżej siebie, żeby przypadkiem nie potknąć się o któreś z ciał i ruszyła wolnym, choć odrobinę chwiejnym krokiem w stronę samochodu.
Szła najostrożniej jak się dało, nie myśląc jeszcze co powie tym ludziom, których zastanie za parę metrów prawdopodobnie równie wystraszonych i niepewnych najbliższej przyszłości co ona sama. Lecz jakoś nie pochłaniało to całej jej uwagi, wierzyła może naiwnie, a może właśnie bohatersko, że dadzą rade dojść do porozumienia. W końcu obecna cywilizacja nie popadła w jak się mogło po przekroczeniu po raz pierwszy progu krypty wydawać, stan zupełnego zdziczenia...
Rought idąc, nieświadomie przyciskała łokieć do żeber, co wydawało się jej przynosić ulgę, ale jednocześnie skierowywało światło latarki na jej ciało i czyniło ją doskonale łatwym do namierzenia w otwartym terenie punktem.

Padły dwa strzały..

Z jednej strony, czy istnieją jeszcze tacy ludzie, nawet w świecie postapokaliptycznym, którzy widząc sylwetkę samotnej, wątłej, nieuzbrojonej kobiety oświetloną do tego przez nią samą jedynym jej źródłem światła, wystawiającą się na niebezpieczeństwo niczym wilczyca odkrywająca przed zwycięskim basiorem gardło w akcie pokory i zaufania - potrafią być tak nieludzcy i strzelić? Z drugiej zaś, czy ludzki strach potrafi pokonać każdą barierę?
Żadnego z tych pytań Joanne nie zdążyła sobie zadać, gdy poczuła, że pierwsza kula przeleciała gdzieś z dala niej, a to nieznośne ciało wyrwało się do przodu i straciło równowagę już w niecałe pół kroku dalej potykając się... Nie ważne o co. Nawet jeśli nic by tam nie było, pewnie sama Fortuna pchnęłaby ją do tego upadku, gdyż tylko on uratował jej życie - pocisk przeleciał jej dokładnie nad głową.

-Kurwa mać..

Były to jedyne słowa jakie udało się jej wydobyć z siebie i bynajmniej nie pochodziły ze żmudnych lekcji retoryki. Imię przylepione jej po ogromnym pożarze w krypcie przez ogół społeczeństwa, znów nabrało kolorytu. "Dziecko szczęścia" jednak nie kusiło dalej losu i wyłączyło latarkę najszybciej jak tylko potrafiło tymi nieszczęsnymi, drżącymi dłońmi. Przeleciała jej przez głowę też pewna myśl, którą w pierwszym momencie starała się zignorować : "Vay ich za chwile pozabija..."
Chwile później rzuciła, nie czekając na dźwięk kolejnego wystrzału coś na pozór mającego być prośbą o wysłuchanie, a w rzeczywistości rozkazem dla Jim'a. Starała się równocześnie jak najlepiej zapanować nad swoim głosem:

- Spokojnie! Nie strzelać! Jesteście w stanie rozmawiać?!

Zdawała sobie jednak sprawę, że gdyby pozytywna odpowiedź nie przyszła w ciągu kilku najbliższych sekund, nastąpi kolejna kaźń, której tym razem nie chciała być już przyczyną... "Może i ten świat na zewnątrz jest tak okrutny jak wygląda, ale nie znaczy to, że my mamy się tacy stać! Cztery... Trzy..."
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 23-11-2007 o 20:50.
rudaad jest offline  
Stary 23-11-2007, 20:31   #110
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Powoli krok za krokiem przesuwał się w stronę upatrzonej miejscówki. Gdzieś tam w ciemności Rought czekała umówione 20 min. Nie podnosił się z ziemi, lecz delikatnie przemykał jak duch, to na kolanach, to czołgając się. Wszystko zależało od terenu i jego ukształtowania. Również podłoże – gleba determinowały właściwy i najbezpieczniejszy sposób poruszania. Nagle natknął się na ciało jednego z zastrzelonych bandytów. W ciemnościach widział tylko zarys ciała i czuł mokry od krwi piasek. Namacał broń przeciwnika, delikatnie by nie wydać jakiegoś zdradzającego pozycję. Dłońmi zbadał peem, długi magazynek i charakterystyczny kształt, mówiły same za siebie – trzymał w dłoniach Steyera TMP, bardzo niezawodny i szybkostrzelny pistolet maszynowy. „Może się przydać”

Znalazł całkiem przyzwoitą kępę kolczastych krzewów. Zaległ na ziemi tuż obok, a zwisające gałęzie maskowały kształty ciała, które mogły by zdradzić jego pozycję. Twarz obtarł sobie garścią suchej ziemi, tak by choć trochę „zaciemnić” jasną skórę twarzy, która nawet w tak nikłym świetle księżyca mogła go zdradzić. Leżał więc sobie około 20 metrów od samochodu ustawionego do niego tyłem. Jego właściciele trybie natychmiastowym opuszczali go, kryjąc się w krzewach za nim. Wydawało mu się, że słyszy ich zduszone głosy, a może nie? Kapral robił swoje. Wycelował odbezpieczonego Steyera w ich stronę i czekał…

Zimny dreszcz przeszedł Jimowi po plecach, kiedy usłyszał dwa strzały, rozrywające brutalnie wszechobecną mroczną ciszę. „Ten skurwiel strzelił do Rought– myśl z prędkością błyskawicy przemknęła przez jego umysł. Chłodna kalkulacja i bez wahania nacisnął spust peemu. Steyer bluznął ogniem, 9 mimilimetrowe kule przecinały powietrze. Pociągnął długa serię w stronę kryjącej się w krzakach dwójki. W tej sytuacji ogień zaporowy to było jedyne rozsądne rozwiązanie by zapewnić Joanne szansę, modlił się by mogła z niej skorzystać. Nie wiedział czemu, zaczął tęsknić za jej zawadiackim uśmiechem. Kiedy tylko ostatni pocisk opuścił lufę poturlał się w bok kilka metrów i czekał na efekt ostrzału.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172