Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2007, 23:19   #100
Wellin
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Psa

Hiroshi był w raju. Świat przesycony został oślepiającym, niebiańskim światłem, pełen cudownej muzyki i wszechogarniającego ciepła. Delikatny zapach kadzidła wypełniał nozdrza...

* * *

Zabłąkany promień porannego słońca przekradł się przez labirynt gałęzi rosnącej za oknem wiśni, na podobieństwo skradającego się bokiem złodzieja wśliznął się przez szeroką na dwa palce szparkę uchylonego okna i tryumfalnym skokiem wylądował wprost na zamkniętych powiekach Hiroshi.

Baka promień.

Przeciągając się rozkosznie i mrugając na wpół oślepionymi oczami Hiroshi, czuł się bosko wyspany, jak rzadko kiedy zadowolony i pełen optymizmu. To znaczy do czasu gdy Fukurokujin, Fortuna mądrości nie zdecydował się odebrać błogiego daru zapomnienia. Wtedy poczuł się ociupinkę gorzej.

Wydarzenia poprzedniej nocy zwalające się głowę jak wór kartofli potrafiły zabić nawet przyjemność słuchania dobiegających z oddali słodkich nut strun koto. Patrząc się na szczerzącą się mordę Baku, Hiroshi poczuł nagłą i nieodpartą wręcz pokusę chwycenia pędzelka, otworzenia słoiczka z tuszem i rozmówienia się z Baku, malarz z opornym malunkiem.

Rozmyślania na temat atramentowo czarnej przyszłości mitycznego stwora przerwało delikatne, mające przyciągnąć uwagę skrobanie paznokcia o papier.

- Wejść - Hiroshi rzucił do służącego.

- Panie, kazałeś obudzić Cię, kiedy tylko zaczną się przygotowania do śniadania.

Odprawiony gestem służący cofnął się z głębokim ukłonem, zasuwając za sobą drzwi. Hiroshi został sam, z nieprzyjemnym uciskiem w żołądku, obawą w sercu i zamieszaniem w umyśle. Sytuacja nie wyglądała śmiesznie. Ale z drugiej strony...

Przed oczami wyobraźni Hiroshi przesunęły się postacie, głuchą i ciemną nocą tłoczące się w oknie dojo. Oczy wytrzeszczone, aby widzieć w ciemności, oraz wielkie, nadstawione uszy. Oto stoi Naritoki-aniki a obok niego, zaglądając przez tą samą szparkę stoi Doji Yasuhiku. Kakita Dai rozpycha się łokciami aby zobaczyć coś z poziomu kolan a kilku służących następuje całej trójce na pięty. Nie można też oczywiście zapominać o skuszonych widowiskiem strażnikach z murów wzbudzających niecierpliwymi butami wielki tuman kurzu. I wszyscy wyciągają szyję w poszukiwaniu radującego serce i duszę widoku.

Chichoczący cicho pod nosem Hiroshi stwierdził, że właśnie znalazł pretekst dla swojej bezsenności. W końcu musi uważnie obserwować brata, aby sprawdzić czy ten nie skończył jako Rokuro-kubi, prawda?

Czas wstać.

* * *

Przytłumiony gwar rozmów przesączał się przez wewnętrzne, papierowe ściany pałacu Żurawia. Odkłaniając się mijanym samurajom Hiroshi nie po raz pierwszy dziwił się – i zachwycał - dbałością o szczegóły i ilością pracy wykonywaną przez sprzymierzony klan w dążeniu do perfekcji każdego detalu wnętrz.

Korytarz którym szedł był stanowił starannie dobrany kontrast ciemnego drewna desek i jasnego papieru odsuwanych ścian, za którymi rozpościerał się widok na ogród. Nic specjalnego – dopóki nie przyjrzeć się szczegółom. Zapobiegająca wypadnięciu delikatna barierka z tego samego ciemnego drewna rzeźbiona z uwzględnieniem nie tylko koloru, ale także słoi drewna. Omal nie widać łączeń. W zakręcie korytarza skromna waza mieszcząca bukiet kwiatów, doskonale równoważąca wizualny ‘ciężar’ korytarza. Sam zajmujący się malarstwem Hiroshi potrafił docenić estetykę kompozycji. Chodnik bez jednej fałdki, nie wygnieciony, bez śladu, iż kiedykolwiek był używany... Jak to ostatnie zostało osiągnięte, Hiroshi nie miał najmniejszego pojęcia. Każdy detal przemyślany i ułożony precyzyjnie na swoim miejscu. Każdy detal idealny. Pozostało tylko kręcić głową w niemym podziwie i doceniać subtelne, nie rzucające się w oczy piękno pałacu Żurawia.

Do śniadania pozostało jeszcze trochę czasu. Hiroshi skierował więc swoje kroki w kierunku zendo, pokoju medytacji, aby w spokoju zastanowić się nad odpowiedzią.

* * *

Tafla wody marszczona była delikatnym powiewem wiatru. Siadając na kamieniu na brzegu sadzawki znajdującej się w centrum niwa, ogrodu twierdzy Hiroshi odetchnął świeżym, rześkim powietrzem.

Karpie pływające w sadzawce błyskały w słońcu.

Tak, ogrody były miejscem zdecydowanie bardziej sprzyjającym kontemplacji i rozmyślaniom niż zendo.

Położony na piętrze pokój medytacji był niewielki, z pewnością znacznie mniejszy niż ten wybudowany w domu ojca Hiroshi. Z okien tego podłużnego pomieszczenia rozpościerał się kojący widok na sadzawkę o brzegach spiętych podwójnym, bo odbitym w wodzie, wdzięcznym łukiem mostka. Obraz kompletował podobnie podwójny rząd wypielęgnowanych bonsai. Ale przecież to nie piękno winno być główną cechą zendo!

W domu znaczącej osoby klanu Feniksa zendo wybierane było ze względu na idealną harmonię elementów, określaną przez shugenja. Nie miało być ozdobne. Miało być ciche. Powinno izolować i skłaniać do skierowania uwagi do wnętrza. Miało pomagać w medytacji – a nie zapewniać komfort wygodnego siedziska i szansę obserwowania pluskających w sadzawce karpi. W domu Shiba Naoto zendo było prostym, pozbawiony ozdób i okien pokojem którego jedyną dekoracją była wypisana na ścianie sentencja „czysty umysł pokona najsilniejszą wolę”. Hiroshi znał tam każdy sęk i każdy słój drzewa.

A tutaj? Nie dość, że poduszka była miększa chyba nawet od posłania, to jeszcze pokój ogrzewano do przyjemnej, komfortowej temperatury! Bah! Żurawie.

Hiroshi rozejrzał się dookoła, spoglądając na ogród, niebo i flagę Żurawia powiewającą na wieży strażniczej w centrum wewnętrznego dziedzińca twierdzy. Następnie lekko rozbawiony swoim własnym zachowaniem ułożył kimono tak, aby niechlujne zagniecenia i fałdy materiału nie kłóciły się z perfekcją ogrodu.

Wciągając powietrze przez nos aby napełnić ciało dobrą energią Hiroshi zamknął oczy, usuwając z myśli pluskające ryby, wodę i chmury. Powolne, kontrolowane wypuszczenie powietrza przez usta miało oczyścić ciało ze złej energii. Rzecz ważna zarówno w trakcie ćwiczeń, jak i medytacji. Nie mogła być to pełna medytacja – brakło na to czasu. Hiroshi musiał ograniczyć się do wyciszenia i spokojnego przemyślenia sytuacji.

Droga do perfekcyjnego wykonania nepai opisanego zgodnie z naukami Shiba Fudo-dono była równie długa jak ścieżka jaką przemierza Amaterasu-omikami na swej codziennej wędrówce przez nieboskłon. Czy więc Naritoki-aniki zechciałby ośmieszyć brata zakładając się o niemożliwe? Nie. Nie bez powodu o wadze większej niż dobro rodziny. Hiroshi nie potrafił wyobrazić sobie podobnej potrzeby zachodzącej tu i teraz.

Myśląc o starszym bracie Hiroshi stopniowo budował jego szczegółowy obraz. Nieruchoma twarz, stonowany, kontrolowany tembr głosu. Oszczędne ruchy i szybkość tym bardziej zdumiewająca, iż nawet wtedy oczy Naritoki nie zmieniały wyrazu. Widząc go oczami ducha Hiroshi starał się wyobrazić sobie także osobowość i motywację brata.

Naritoki był twardym, pryncypialnym bushi. Za pamięci Hiroshi, ani raz nie odezwał się podniesionym, bądź pełnym emocji głosem. Pełnym jakichkolwiek emocji. W tym gniewu, zdziwienia... i braterskiego afektu. Niegdyś ta obojętność bolała. Bolał brak choćby jednego uśmiechu. Bolał brak życzliwego słowa. Bolał obojętny, nieruchomy wyraz twarzy obserwującej porażki i wstyd. A wypowiadane pozbawionym wyrazu, krytyczne uwagi cięły do żywego.

Teraz Hiroshi rozumiał więcej. Po tylu wspólnie spędzonych latach Hiroshi nie spodziewał się już niczego innego. Życie Naritokiego można było zamknąć w prostym stwierdzeniu: „Podążam drogą miecza.” I podążał. Z absolutnym oddaniem, wymagającym poświęcenia każdej wolnej chwili, każdego uczynku i każdej myśli. Oddaniem które uczyniło go podobnym do własnej broni. Równie twardym, równie groźnym i równie nieugiętym.

Tylko dwie osoby kiedykolwiek potrafiły zajrzeć pod żelazną maskę samokontroli prezentowaną światu. Jedną był ojciec – gdyż towarzyszył Naritoki gdy ćwiczenia i dyscyplina przekuwały ją w kamiennie nieruchome okrycie. A także dlatego że jego własna twarz, skuta była równie twardo. Ojciec milczał jednak. Podobnie jak syn.

Drugą osobą była Shiba Kuanami-san. Żona Naritoki. Gdy żyła, Naritoki był innym człowiekiem. Nieco bardziej łagodnym, nieco spokojniejszym. I znacznie bardziej ludzkim. Swoim uśmiechem i radością życia Kuanami potrafiła sprawiać, że ukryty wewnątrz człowiek przebijał się od czasu do czasu na zewnątrz. Nigdy wyraźnie i nigdy na długo, ale jednak. Kiedy odeszła, zabrana zimnymi objęciami Emma-O, zabrała ze sobą ten cień uśmiechu, przepływający czasem przez twarz jej męża i miękki wyraz jego oczu. Naritoki zamknął się w sobie. Twardy, zimny i podobny do nagiego ostrza.

Hiroshi uświadomił sobie ze smutkiem, że nie pamięta jak brzmi dźwięk śmiechu brata. Albo dźwięk śmiechu ojca. Słyszał go przecież tylko kilka razy.

Naritoki... nie pomógłby Hiroshi tylko dlatego, że ten jest jego bratem. Pomógłby mu, gdyż należał do rodziny, a rodzina obecna jest w porządku lojalności bushi. Tej pryncypialności, temu brakowi okazywanych emocji można było zaufać. To właśnie ten brak emocji sprawił, że w myślach Hiroshi, Narituki-aniki stał się jego sędzią, probierzem oceniającym wartość i postępowanie młodego bushi. Jedynym probierzem któremu Hiroshi ufał w pełni. Gdy po hańbiącym honor Krabów dojo-yaburi Naritoki-aniki zabrał brata ze sobą, była to dla Hiroshi oznaka aprobaty znacząca więcej niż jakakolwiek pochwała sensei. Bo Naritoki nie zrobił tego ze względu na uczucia rodzinne. Nie zrobił tego pod wpływem chwili. Nie zrobił tego, bo tak wypadało w danej sytuacji. Zabrał go ze sobą, gdyż uznał brata za godnego. Uznał, iż Hiroshi zasłużył aby podjąć takie wyzwanie.

Nie było w zasadzie powodu na ukrywanie czegokolwiek przed bratem. Myśl ta spowodowała, smętny uśmiech skrzywił lekko wargi bushi. Doświadczenie podpowiadało, że Naritoki i tak dowie się wszystkiego. Doświadczenie podpowiadało także Hiroshi, że Naritoki akceptuje słabość i wady charakteru bez drwin, jako część tego kim i czym jest jego brat.

Dawało to specyficzne poczucie bezpieczeństwa, którego Hiroshi nie odczuwał w kontaktach z żadną inną osobą. To co czuł do Naritoki także dało się sprowadzić do krótkiego zdania. Brzmiało ono „jest moim bratem”.

I zrobiłby dla niego niemal wszystko.

Pozostało więc pytanie o powód działań Naritoki ubiegłej nocy – wysłał list nie pozwalający na sformułowanie dobrej odpowiedzi. Czemu postawił Hiroshi w sytuacji bez wyjścia? Czy był to test? Prawdopodobnie. Czy istotnie dobre wyjście nie istnieje? Wątpliwe.

Było kilka możliwości.

Mogła być to forma łagodnego przypomnienia i nagany. Ćwicz więcej. Nie obijaj się. Doprowadź formę do perfekcji. Więcej godzin w dojo, więcej potu i obolałych rąk. Nie obijaj się i nie pozwól swoim umiejętnościom zardzewieć.

Mógł być to rzadki u brata przebłysk poczucia humoru. Zakład o rzecz powszechnie niemożliwą do osiągnięcia, nie pozwalającą jednak na komentowanie słabości brata. A zatem zakład w istocie nieważny. Niemniej jednak nawet w tym wypadku forma, jaką przyjmie odpowiedź Hiroshi będzie testem.

Albo też w całości mógł być to test jaki Naritoki-aniki dał bratu w odpowiedzi na okazaną słabość. Sposób na rzucenie wyzwania – „pokaż, jakim bushi! Pokaż że jesteś godny. Udowodnij mi to!”

Hiroshi nie miał zamiaru podnosić kwestii zakładu w rozmowie, a tym bardziej dążyć do owego zakładu rozstrzygnięcia. Jednak na wypadek gdyby okazało się to konieczne... Dwie możliwości. Musiał dowiedzieć się jak dokładnie wykonywane jest nepai w szkole Kakita. Istniały w końcu znaczne różnice między tym jak poszczególne klany traktowały walkę. Gdyby szermierze Kakita mniejszą uwagę zwracali na prędkość, odpowiedź była prosta: wytężona praktyka.

Jeśli nepai było uczone było tu tak, jak uczył tego Shiba Fudo-dono, możliwe było powołanie się na Tao i skoncentrowanie się na perfekcji formy i zamysłu ponad szybkością. Istotą nepai była agresja. Gwałtowny atak w którym jedyną obroną jest szybkość.

Samuraje są tylko ludźmi. Nikt nie zdoła być szybszym niż są w stanie wytrzymać mięśnie i serce. Szybkość nigdy nie będzie więc perfekcyjna. Chi jednak, wola zwycięstwa, pragnienie zdominowania przeciwnika przełożone na ciosy ramienia i ostrza... tak, to dało się trenować.

„Gdy myślisz, że nauczyłeś się wszystkiego co możliwe, wtedy odniosłeś porażkę.” Hiroshi otworzył patrząc w falujące chmury, wiecznie odbijane w tafli wody.

Wiedział już jakiej odpowiedzi udzielić podczas śniadania.
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 26-01-2011 o 00:12.
Wellin jest offline