Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2007, 14:09   #101
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Inari Mura, prowincja Sasaryu, terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Bayushi.

- Mniemam, że wszystko będzie w porządku? – Zutaka błysnął zębami we wcale sympatycznym uśmiechu.
- Hai – skinęła krótko głową.

* * *

To czwarty dzień pobytu trzyletniej Yanagi w Shiro no Uragiru. Promienie zachodzącego słońca oświetlają poziomymi, złocistymi pasmami wąski korytarz, pustego w tym momencie skrzydła zamku. Yanagi śpieszy się. Bose stopy prawie bezszelestnie odmierzają kolejne kroki na ciepłym drewnie posadzki. Cienki, dziecięcy głos, lekko fałszując, śpiewa chłopską rymowankę „… wpadł pies do kuchni i porwał mię-sa ćwierć… a jeden ku-charz głupi za-rą-bał go na śmierć… a jeden ku-charz mądry, co litość w ser-cu miał... postawił mu na-gro-bek i taki napis dał… raz wpadł pies…” To jedna z pierwszych swobodnych zabaw w tym zamku, jedna z pierwszych prób oswojenia tego obcego, dziwnego miejsca, przekształcenia go w znajomy dom. Pierwszy raz, gdy udało się jej wymknąć spod kontroli dorosłych; pierwszy raz, gdy udało jej się namówić starszą siostrę do wspólnej gry.

Ichi powinna już jej szukać.

Najpierw pójdzie do wewnętrznego ogrodu – będzie chciała jeszcze raz popatrzeć na oczka wodne, do których pani Tameko poleciła wpuścić czerwone i zielone, skrzące się srebrzyste, niewielkie rybki. Jesienny ogród byłby pierwszym miejscem, które wybrałaby Ichi na kryjówkę – dopóki nie wygoniłyby jej stamtąd chłodne smagnięcia wiatru. Potem pobiegnie do kobiecych komnat, zwabiona zapachem pachnideł i migotaniem złotej biżuterii. Dopiero później pomyśli o nieużywanej obecnie części zamku – pełnej nieruchomego powietrza przesyconego wspomnieniami po zapachu kadzidła, perfum i kurzu.

Powinna właśnie rozglądać się po ogrodzie...

Yanagi otwiera szybko jedne z drzwi znajdujących się na lewej ścianie korytarza – łatwo i lekko ustępują pod naciskiem dziecinnej rączki. Pierwsze, drugie, trzecie… Nie słyszy, że po chwili zamykają się one z cichym szelestem podobnym do szeptu. Jak palec położony na ustach w znaku przestrogi – „Szszaa…” Ciszej, ciszej, przecież nie chcesz, by siostra znalazła cię zbyt łatwo. Dziewczynka idzie ostrożnie i powoli, jej twarz ma poważny wyraz, tak właściwy dla bawiących się dzieci, któremu przeczy jednak zduszony chichot wydobywający się z jej ust. Zasłania buzię ręką.

Powinna być już w kobiecych komnatach…

W końcu zatrzymuje się w jednym z pokojów – równie pustym jak wszystkie inne. Poczeka tu na Ichi. Z ciekawością ogląda pomieszczenie: stara się zajrzeć pod maty, przygląda się uważnie miejscom, gdzie papier łączy się z drewnem, by po chwili – znudzona – śledzić zawiłe ścieżki słoi na ciemnym tle drewna. Wyobraża sobie, że to rzeki, a sam pokój jest prostokątną łodzią. Momentalnie zapomina o tym, gdy dostrzega martwego nocnego motyla leżącego na podłodze. Przygląda się mu przez chwilę a obrzydzenie walczy w niej z ciekawością. Ta ostatnia w końcu zwycięża, napędzana pragnieniem, by wszystko dokładnie zobaczyć, posmakować, dotknąć i poznać. Szturcha zasuszonego owada końcem palca. Raz, drugi...

Powinna już tu być.
Nie ma jej.
Yanagi czeka.

Najpierw znudzona, potem coraz bardziej wystraszona. A jeśli Ichi zapomniała o niej? A jeśli wszyscy o niej zapomnieli i znajdą ją za kilka dni równie martwą i wysuszoną jak ćma? Jej usta same wyginają się w żałośnie drgającą podkówkę. Lecz nie płacze jeszcze. Zaczyna dopiero wtedy, gdy zdaje sobie sprawę, że nie może znaleźć właściwych drzwi.

Przylegające do siebie pokoje mają identyczny kształt prostokąta, niektóre z nich posiadają więcej niż jedno wyjście – wyjście przesłonięte drzwiami prawie idealnie wpasowanymi w ścianę, drzwiami umieszczonymi na delikatnie pochyłych szynach, drzwiami zamykającymi się po krótkiej chwili za plecami przechodzącego. Niczego innego nie można spodziewać się po zamku należącym, od wielu pokoleń, do klanu Skorpiona.

Yanagi jeszcze o tym nie wie.

Zasypia skulona, zmęczona płaczem i strachem na podłodze. Miną godziny nim śpiącą dziewczynkę znajdzie młoda służąca imieniem Satoe, nim zaniesie ją do pokoju, który dzieli z Ichi, nim złagodzi gniew ojca, cichym głosem tłumacząc jej zagubienie i strach.

* * *

Keiko zanurzyła się głębiej w gorącej wodzie i oparła głowę o szorstki brzeg drewnianej balii. Ojciec nie nakrzyczał na nią wtedy, nie ukarał jej – popatrzył tylko. Popatrzył tym wzrokiem, który boli bardziej niż smagnięcie mokrym, jedwabnym pasem. Michiko oczywiście uszło wszystko na sucho, przecież wszyscy widzieli, że pomagała matce składać odświętne kimona przez większą część popołudnia i wieczoru.

Przymknęła oczy, krzywiąc usta w nieładnym grymasie.
Czy wszystko było w porządku?
Czy cokolwiek było w porządku?

Wydarzenia dwóch ostatnich dni wydarły jej oparcie spod stóp, naruszyły najpewniejsze punkty jej życia, postawiły w obliczu czegoś obcego, nieznanego. I teraz znów czuła się trochę jak ta mała dziewczynka, mała Yanagi w zamku pełnym strachów, gdzie drzwi same zamykają się za tobą a ty nie potrafisz odnaleźć drogi wyjścia…

Ze złością uderzyła pięścią w powierzchnię wody, równie gwałtownym ruchem otarła z twarzy spływające krople wody. Skupiona na wydarzeniach w Kaeru Toshi, nie pomyślała, że być może ważniejszym pytaniem, ważniejszą sprawą niż Satoe, niż pożar, nawet niż zdrowie jej ojca, było pytanie o cel i kierunek podróży Jednorożców. Nawet jeśli to tylko przypadek, nic nie znaczący zbieg okoliczności. Przynajmniej byłaby spokojna, nie miałaby tego koszmarnego wrażenia zaniedbania, niedopatrzenia oraz – co tu kryć – krótkowzroczności i głupoty.

Łudzić się, że wszystko skończy się dobrze, byłoby nieporozumieniem. Dlaczego większość legend i opowieści nie kończy się dobrze? Bo zawierają ziarno prawdy, są zbyt prawdziwe, by mieć szczęśliwe zakończenia. Baka. Prawda jest taka, że ojciec powinien wybrać kogoś innego niż ją. Lepszego. Kogoś bardziej doświadczonego, kogoś, kto nie będzie miał przez następne kilka dni problemów z jazdą konną. Kogoś, kto ma większe rozeznanie w „sprawach wielkich tego świata”.

Ale tylko jej bezwarunkowej lojalności mógł być pewien.
Co ucina większość dyskusji.

Lekko odchyliła głowę i obrzuciła służących pełnym namysłu spojrzeniem. Tsi Wenfu, a może i Tsi Zutaka, potrafił dobrze dobierać ludzi – sprawni i szybcy, jednocześnie nienachalni i ostentacyjni w demonstrowaniu swojego posłuszeństwa. Tak, trzymali się bardzo z dala od jej łuku. Tak z dala, że już bardziej nie było to chyba możliwe. Aż dziw, że w jednym pomieszczeniu razem z nim się zmieścili. Usłużni i pokorni, na delikatne próby wypytywania o panów tego domu, odpowiadali istnymi potokami słów: „O! Szlachetna Pani, wspaniały i wielki jest Tsi Wenfu-sama. O! I równie wspaniały jego syn. Prawie tak wspaniały jak łuk, który jakże wspaniałomyślnie złożyłaś na specjalnie dla niego przygotowanym chado-kake”, Keiko przedrzeźniała ich bezgłośnie.

Działali jej na nerwy.

Służący działali jej na nerwy, jej niewiedza działała jej na nerwy, tak samo, jak zachodzące słońce oznaczające kolejny stracony dzień, Jednorożce na rączych koniach, jej własny, flegmatyczny wałach, ból mięśni, stygnąca powoli woda, delikatny, kwietny zapach unoszący się w powietrzu czy ona sama. A nade wszystko irytowała ja myśl o ojcu, Satoe i Kamieniu. I do tego ten dom, przywołujący ulotne skojarzenie, dziwnie swojski, dziwnie obcy.

Lepszy gniew niż smutek.

Czując nadchodzącą senność i rozleniwienie, wstała i skinęła dłonią, na znak, że kąpiel uważa za skończoną. „O! Wspaniałość tej kąpieli równa jest wspaniałej przepyszności czcigodnego Tsi Wenfu”. Szorstki dotyk lnianego płótna, kropla perfum, chłodny jedwab na skórze. Służąca – Miko – przyniosła kimono: wyprasowane, odświeżone, pachnące; jej ulubione, na którym ciemna i jasna, matowa zieleń, splata się z kolorem jasnego piasku i kory drzew. Już tylko wakizashi zatknięte za szerokie obi, kościane netsuke, wilgotne jeszcze włosy związane luźno na karku jedwabną wstążką.

Jest gotowa.

Służąca prowadzi ją jasnym, wypełnionym złocistymi promieniami słońca, krużgankiem. Cały dom jest pozbawiony ozdób, prosty i surowy, przepełniony atmosferą zastygłej tymczasowości. Keiko rozgląda się ciekawie, szukając wzrokiem śladów, wskazówek, które pozwoliłyby jej zrozumieć, dlaczego ma wrażenie, że widziała już ten dom, że była w nim, że jest – w jakiś sposób – znajomy. Odpowiedź przynosi dopiero ikebana dostrzeżona dzięki otwartym drzwiom. Zatrzymuje się, wpatrując się w błękitne i czerwone kwiaty rozpaczliwie wyraźne na ascetycznym tle pustego pokoju. Już wie. W takim samym domu pozbawionym ozdób, pozbawionym kobiecej ręki, która zadbałaby o jego piękno, żyła wraz z ojcem przez wiele miesięcy. Do czasu nim przyjechała Michiko i tchnęła w niego życie – nagle pojawiły się pieczołowicie ułożone kwiaty, kolorowe poduszki, maty, ręcznie malowane jedwabie, powietrze było przesiąknięte zapachem perfum i pachnących kadzideł, jej przyjaciele, dźwięk ich głosów i biwy. Patrząc na ikebanę czuje, że ta myśl nie sprawia jej radości.

Zaciska usta i odwraca wzrok. Musi skupić się na sprawach, które pozostają w jej zasięgu, na które ma jeszcze wpływ.
Jest w końcu bushi a nie sentymentalną, płaczącą niewiastą.

Miko prowadzi ją do przestronnego pokoju, którego, rozsunięte w tej chwili, drzwi ukazują niewielki wewnętrzny ogród. Jest tam zaskakująco cicho, z zewnątrz dobiega jedynie ciche stukanie wodnej kołatki. Dwie sylwetki w pierwszej chwili wyglądają jak cienie rozpięte w jasnym prostokącie wejścia.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 03-12-2007 o 20:51.
obce jest offline