Rozmyślania Gregora przerwał Szlachcic który przed chwilą usiadł obok niego. -"Przepraszam że przeszkadzam w rozmyślaniach. Nie miałem jednak zaszczytu poznać Pana, jak do tej pory."-powiedział sąsiad uśmiechając się przy tym. Sir Gregor Anzulewicz-odwzajemnił przyjacielski uśmiech-Jestem Dyplomatą na rozkazach Księcia Bolesława z Krudziewa. A jegomość? Nie słyszałem Pańskiego imienia.-uśmiechną się ponownie.
Nagle do jego uszu dobiegł głos gospodarza. Jego wzniosły ton był kierowany do nowo przybyłego Rycerza Zakonu-Zygfryda von Truttcheweitz. Krzyczał o zniewadze i pojedynku który ma to wszystko rozstrzygnąć. Młody zakonnik starał się załagodzić sytuację lecz widać było, że nie ma nic przeciwko pojedynkowi. Przynajmniej takie odniósł wrażenie -Głupota-odezwał się do swojego nowo poznanego sąsiada-Po cóż wymachiwać mieczami skoro można wszystko załatwić słowem. Trzeba umieć znaleźć rozwiązanie pasujące wszystkim. Nasze języki to najwspanialsza broń jaką dał nam Bóg Ojciec w swojej łasce.-zaśmiał się cicho i napił się wina. Gregor był dyplomatą i zawsze stawiał dyplomację nad walką, co nie oznaczało, że nie potrafił władać bronią. Podczas swojego pobytu w Wiedniu oprócz normalnych nauk, brał także lekcje walki mieczem i trzeba przyznać, że nie był w tym najgorszy. Jego oręż spoczywa teraz w komnacie, razem z innymi rzeczami. Jakże to by wyglądało gdyby dyplomata obnosił się z bronią w tak dostojnym towarzystwie. |