Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2007, 00:39   #103
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Inari Mura, prowincja Sasaryu, terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Bayushi.

Kolacja upływała w milczeniu. Milczeniu tak dziwnym, że aż nieswoim. Aż dławiącym. Tsi Wenfu skinął jej głową na powitanie, wskazał siedzisko i milczał. Zutaka milczał również, rzucając spod oka uważne spojrzenia na swego rodzica, kiedy myślał, że ten go nie widzi. Przyłapany raz na takim spojrzeniu, błysnął nieśmiałym wyszczerzem, spuścił głowę i zainteresował się wzorem na swoim talerzu. Wzorem, swoją drogą, zupełnie nieciekawym. Talerze, czarki, wszystkie w ogóle naczynia na tym stole ozdobione były szlaczkiem. Stare. Często poobtłukiwane. Kontrastowały one z piękną ikebaną, starannie ułożoną i ustawioną w centrum stołu. Z zadbanymi, ceremonialnymi strojami obu gospodarzy. Zutaka, w ciemnogranatowym kimonie, z kołem na mon. Monu Wenfu Keiko nie miała okazji oglądnąć. Siedziała po lewej ręce gospodarza, a ten miał mon po prawej stronie. "Przodkowie prowadzą moje ramię" mówiło takie ułożenie monu, i nosili je zwykle ci, którzy podążali drogą miecza.

Wtedy w Shiro no Uragiru, zamku należącym od pokoleń do Klanu Skorpiona, Akodo Ichizo nie nakrzyczał na córkę. Nie ukarał jej – popatrzył tylko. Popatrzył tym wzrokiem, który boli bardziej niż smagnięcie mokrym, jedwabnym pasem. I milczał. Ciężkim, dławiącym milczeniem, patrząc.

Keiko poczuła, że ma ochotę również zainteresować się zawartością talerza i nudnym, wyblakłym szlaczkiem.

- Młodaś, pani.

Powolny, toczący się głos Tsi Wenfu niemal spowodował, że dziewczyna zadrżała. Michiko pewnie powiedziałaby, że w takim głosie można utonąć.

Przed oczyma Osy przeleciała sugestywnie uśmiechnięta twarz siostry, roziskrzone oczy. Tak. Taką twarz miałaby, gdyby to powiedziała. Właśnie taką.

- Hai.

Ton gospodarza nie był pytający. Nie zachęcał do protestu. Stwierdzał fakt.

- Od dawnaś jedną ze Szmaragdowych?

Jaka była dobra odpowiedź? Pytanie nieco zdetonowało dziewczynę. Zerknęła mimowolnie na Zutakę. Ten uśmiechnął się lekko, zachęcając ją. Do czego? Odetchnęła.

- Od mego gempukku panie.

Wenfu powoli pokiwał głową. Równie powoli jak mówił. Keiko naszła myśl, że jeśli równie powoli pracował musiał dostarczać arcydzieła, inaczej mógłby pożegnać się z fachem. Nikt by nie czekał TAK długo.

- Rozumiem.

Wenfu napił się herbaty. Kolacja była sycąca, choć nieco monotonna. Biały ryż, ryba, taca z rozmaitymi onigiri robiła za przekąski. Do ryżu, sos sojowy i chrzanowy - oba z warzywami. Zutaka zmieszał oba. Wenfu nie wziął żadnego.

Dziewczyna czuła, jak w środku, zaczyna się coś w niej budować. Może to atmosfera domu, może powierzchowność służby, z jej 'wspaniały, wspaniała' może kolejny dzień, który zdawał się jej ZUPEŁNIE nie przybliżyć ani do siostry ani do brata, a może fakt, że właśnie ktoś na tej samej drodze minął ją, z szybkością tak dalece przekraczającą jej możliwości. 'Coś' było pełne jadu, frustracji i miało dość 'niemożności'.

'Coś' uniosło łeb i wysyczało pytanie:

- Panie, czy...
- Co sądzisz o naszych naczyniach, Akodo-san? - bez wysiłku przeciął syk Wenfu, opuszczając glinianą czarkę.

Glina. Keiko nagle uświadomiła sobie, czemu te naczynia jej tu nie pasowały. Nie były nawet porcelanowe. Nie były drewniane. Były z gliny.

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; łaźnia; godzina Hida, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Trójka bushi skończywszy ablucje, wymoczyła się, by wreszcie opłukać się zimną wodą. Droga do kwater faktycznie się pokrywała z drogą do komnat shugenja.

Po drodze co i rusz ich pozdrawiano. Ludzie Hirumy Hideyoriego wiedzieli kim jest trójka narwańców, ich walka z oni, pomszczenie losu poprzedniej dowódcy zamku, oraz większości oddziału, nie przeszły bez echa. Nie przeszły też bez echa wśród ludzi z twierdzy. Pomszczenie Sago zaowocowało szacunkiem. Fukurou i Manji tym bardziej witali owe pozdrowienia z pewną satysfakcją. Doskonale pamiętali swoje początki na Murze. Nieufne spojrzenia, wyczekujące komentarze.

Kucyki. Tym wtedy byli. Oczekiwano, że załamią się lada moment, oczekiwano po nich błędu, głupoty. Najgłupsze pytania zadawały właśnie kucyki, najidiotyczniejsze błędy, za które Krab dostawał karną turę wart, kucyki popełniały codzień, a karą były jedynie słowa. W końcu czego można innego oczekiwać po kucyku? A warty mu się przecież nie powierzy...

Klan Kraba naprawdę inaczej traktował wszystkich pozostałych. Zwłaszcza tych, co przyjeżdżali 'pomóc'. Im patrzyło się na ręce szczególnie uważnie.

Przechodzące kucyki witane były wtedy docinkami, zabarwionymi protekcjonalnością, radami 'dobrych wujków', lub pogardą i zakładami.

- Dwa dni. Dłużej nie strzymają.
- Eee tam! Jednemu już drżą kolana!
- Słyszałem, że ostatnio niedaleko Kamisori widziano gobliny! Sądzisz, że można umrzeć ze strachu?
- Nie wiem, ale jeden przewrócił się na samą wzmiankę!

Wtedy, przejście samemu korytarzami Kamisori Yoake było samo w sobie przygodą, przy ilości docinków. Kraby znajdowały rozrywkę w docinaniu kucykom. Do tego stopnia, że kucyki miały swoje, osobne kwatery, koło kwater weteranów. Ci byli do siebie bardzo podobni. Broń nosili wszędzie, i przez broń rozumieli istny arsenał.

Fukurou jak dziś pamiętał swoje zdziwienie, gdy instruktor walki wręcz na zajęcia przyszedł w pełnej zbroi, w kabuto, z tetsubo wiszącym przez plecy skrzyżowanym z drzewcem łuku yumi i naginatą w dłoni. I tak prowadził zajęcia. Tak walczył. No, jedynie naginatę wbijał w ziemię. Oczywiście, wszelkie bardziej wyrafinowane techniki jego pancerz, a zwłaszcza kabuto, czyniło bezużytecznymi. Fukurou wyraźnie pamiętał swoje pierwsze wrażenie: oszukuje. Manji nie był zdziwiony. Praktycyzm Krabów dostrzegał na każdym kroku. Heimini noszący broń drzewcową, by nie być łatwym mięsem dla wroga. Regularne formacje ashigaru, jedynie Lew i Krab takie miały. Częste maszyny oblężnicze, koło których ZAWSZE ktoś się kręcił.

Całą trójka też pamiętała, jak kiedyś jeden z Krabów obraził Fukurou natarczywie próbując kupić odeń figurkę sowy, jaka zdobiła rękojeść katany Smoka. Jadeit był w cenie tutaj, Krab oferował sporo. Mirumoto najpierw uprzejmie odmówił, naciskany wyjawił, że to prezent, a kiedy Krab chamsko podbił cenę, niepomny nagłego zwężenia się oczu Smoka, Akito i Saburou bezceremonialnie wtarabanili się pomiędzy Smoka i tamtego, patrząc nań nieprzychylnie. Akito splunął na ziemię, Saburou zaś prychnął:

- Dekai guzo. Gość mówi nie, szukaj gdzie indziej.

Weterani podchodzili inaczej do wielu zresztą spraw. Mieli opowieści. Nie obchodziło ich, czy im wierzysz czy nie. Byli zwykle zbyt zmęczeni, by dbać o takie detale. Chciałeś słuchać, słuchałeś, miałeś ciekawe pytania, odpowiadali, byłeś śmieszny, śmiali się. Śpieszyli się, to Cię ignorowali. Spać potrafili na stojąco, uznając to za najlepszą umiejętność Klanu Kraba. A na alarmy reagowali zanim rozlegały się rogi, bębny czy cokolwiek miało bić na alarm w tym tygodniu.

Akito nie postrzegał tego jako coś dziwnego. To był dom. Tu zawsze tak było. Ale Manji i Fukurou znali inne domy. Skorpion pamiętał Chatę Pustelnika, gdzie wieści o świecie i sam świat - to byli goście od wielkiego święta. Fukurou pamiętał treningi w górach z dziadkiem, pełne spokoju, rozmów i kontemplacji. Dla nich obu nieustanna gotowość wojenna, rzadkie chwile bez zbroi i broni zaraz pod ręką, w otoczeniu uzbrojonych ludzi, właściwie na froncie, wszystko to było drastycznie odmienne.

A teraz... wszystko to się kończyło. Jutro wyruszą w drogę gdzie indziej. Inne zmagania, inne realia. Ciężko było nie mieć pewnych refleksji. Dla Smoka i Skorpiona skoncentrowane były one wokół porównań doświadczeń wyniesionych z własnych domów, z terytoriów ich klanów, z tymi tutaj.

Dla Akito inne terytoria miały dopiero nabrać kształtów.

- Fukurou-san, Manji-san, jak wrażenia z pobytu? Nie wygląda to teraz inaczej?

Akito wiedział o co pyta. Pamiętając jak na początku on i Saburou musieli nachodzić się, by kucyki były w miarę znośnie traktowane, by inne Kraby nieco się przy nich hamowały, trudno mu teraz było powstrzymać uśmiech. Oto przechodząca trójka Hiruma z życzliwością pozdrawia Skorpiona i Smoka, przechodzący Hida rzuca Manjiemu krótkie 'pozdrowienia dla szybkonogiego', jakiś Yasuki życzy ich trójce by Koshin prostował im drogi jutro, a wartownik mówi, że rozkazem taisa pogromcy Zaberu mają przed wyjazdem dostać ekstra posiłek, więc żeby koniecznie zajrzeli do kuchni...

Dopiero tuż przed rozstaniem zeszli z bardziej uczęszczanych części zamku. Tak późno, okolice dojo były raczej pustawe. Ale nadal kojarzyły się odpowiednio:

- Jest piękna noc Akito-san, idealna na spacer przed snem. Właściwie to wątpię aby Kuni-san nas przyjął, choć nigdy nic nie wiadomo - rzekł Skorpion. - Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości znajdziemy czas na trening bokenami, bardzo chciałbym z Tobą poćwiczyć.

Fukurou posłał Skorpionowi enigmatyczne, nieco zamyślone spojrzenie. Nie mógł wciąż rozgryźć Manjiego. Niewątpliwie Skorpion swoim zachowaniem potrafił zaskoczyć. Ale też, im więcej o tym myślał, tym bardziej był pewien, że Manji nie zdradził kiedykolwiek powodu przebywania w krainie Kraba. Przynajmniej nie jemu.

- Pamiętasz naszą walkę z Zaberu. Walczyliśmy wtedy obok siebie, chciałbym abyśmy, gdy zajdzie taka potrzeba, raz jeszcze stali ramię w ramię, byłbym zaszczycony. - Manji musiał wysoko zadzierać głowę, a z daleka obaj samurajowie wyglądali jak dorosły z dzieckiem.

- Żartujesz, Manji-san? Oczywiście, że pamiętam! - warknął nieco poirytowany Krab. - Takich rzeczy się nie zapomina - dodał, machinalnie unosząc dłoń do twarzy. Dopiero tutaj dotarło doń, że Manji nie pytał w innym celu, niż zagajenie rozmowy, dodał więc łagodniej - I ja z przyjemnością stanę z Tobą ramię w ramię. Jak i z Tobą, Mirumoto-san.

- Tu nasze drogi się rozchodzą, przynajmniej do jutra. Oby Pan Księżyc oświetlił jasnym blaskiem wasze sny. - formułkę pożegnalną Smoka Skorpion i Krab skwitowali odpowiednio, Krab okrasił swą wypowiedź serdecznym uśmiechem ledwo widocznym spod nieco przekrzywionej maski.

W domu Satsumaty było już jednak ciemno, zatem Manji i Akito stukali niepewnie. Sługa widząc ich westchnął, ale wkrótce zaprosił ich do środka.

Myśli Manjiego, dotąd dryfujące po bezdrożach na ziemiach jego klanu, przyjmujące postać strzępków obrazów i znanych twarzy, rozwiały się momentalnie. Skorpion wszedł, zzuwając sandały. Podobnie uczynił Krab, pochylając się w drzwiach by nie walnąć łbem o nadproże.

- Mój pan zaraz przyjdzie. - Oświadczył niezadowolonym głosem sługa, łypiąc na nich spode łba. Krab uniósł brwi i spojrzał nań ciężko, ale heimin... wcale się nie wycofał! A przynajmniej wytrwał na tyle długo, że Krab zaczął się odrobinę niepokoić. Nie uśmiechało mu się uderzenie sługi Łapacza Ludzi, którego imię bardzo lubił, odkąd poznał stojącą za nim historię.

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Fukurou; ranek następnego dnia, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Smok obudził się spocony, jego oddech był płytki, przerywany. Fukurou z kwaśnym uśmiechem skonstatował, że pozdrowienie jakie wymienił z towarzyszami, dziś najwyraźniej przykuło uwagę potężnego kami. Księżyc delikatnym blaskiem zalewał komnatę, fantastyczności nadając najbardziej zwyczajnym przedmiotom. Fukurou nie tracił jednak czasu na podziwianie. Spojrzenie Smoka trafiło na kamienną tsubę... i w jakiś czas później w dojo ćwiczyła niewielka postać, przyzwyczajając się do starego ostrza.

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Togashi; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Shugenja długo kazał na siebie czekać swoim gościom. Nim chuda postać Satsumaty ukazała się na szczycie schodów, Bayushi i Hida zdążyli oglądnąć dokładnie schludne wnętrze, zdobione odręcznie malowanymi portretami ludzi, z których paru znali. Portrety były rysowane pospiesznie, węglem na papierze.

- Manji-san? Nigdy nie pytałem, ale ciekawi mnie, czemu pojawiłeś się na Murze. - Rzucił niezobowiązująco Akito jak tylko usiedli. Przyglądał się portretom, rzuciwszy krótkie spojrzenie Skorpionowi.

Akito i Manji patrzyli długo, próbując rozpoznać osoby. Pierwszemu udało się Skorpionowi.

- Górny rząd po lewej - rzekł cicho do towarzysza - trzecia twarz od ściany. Kwatermistrz. Ale spójrz na to - uniósł wskazująco dłoń. Niedaleko ołtarza przodków przy którym paliły się kadzidełka, ściana była całkowicie pusta. W jednym tylko miejscu, nieco ponad ołtarzem, nieco po lewej, znajdował się portret.

- Hida Sago-sama - rzekł cicho Akito, rozpoznając bez pudła kpiący uśmiech na pospolitej twarzy kobiety.

Przez moment spoglądali w milczeniu na portrety, wyszukując i zapamiętując twarze. Poza portretem kwatermistrza, wszystkie łączyła jedna cecha wspólna. To były twarze zmarłych.

Akito zamyślił się, patrząc na to. Dłoń spoczywająca na kolanie zacisnęła się w pięść. Powoli zaczął mówić:

- Satsumatę podobno nazwał tak jego sensei. Nazwał go Łapaczem Ludzi. I faktycznie, w Kamisori tym właśnie był. Łapał Ludzi, zanim za daleko odeszli. Łapał ich, i ich zawracał. Podejrzewam... że to ci, których nie złapał. Choć nie wiem co tu robi Kaiu-san.

Zapadł moment ciszy w który Manji uważnie patrzył na drugiego zamaskowanego samuraja i na portrety.

Chata Pustelnika, gdzieś na terytorium Klanu Skorpiona; godzina Akodo; 13 dzień miesiąca Doji; lato, rok 1110.

- Maekuri-san, cała ta wyprawa to strata czasu - rzucił solidnie zirytowany Manji, żałując, że dał się gładkiemu językowi towarzysza namówić na wyprawę. Sekret Katsumaty? Coraz bardziej Manji nabierał pewności, że Maekuri po prostu robi mu jakiś kawał, z którego potem będzie się śmiał z pozostałymi uczniami.

- Już niedaleko - odrzekł podekscytowany młodzieniec dwa kroki przed nim.

- Mówiłeś to samo ćwierć godziny temu.

- Już niedaleko, naprawdę! - Maekuri błysnął swoim uśmiechem. Był przystojny. Najprzystojniejszy z nich wszystkich. Kansai, ze swoją charyzmą, był drugi, ale to Maekuri najłatwiej zaczynał rozmowę z dziewczynami. On też nabrał Manjiego kiedy razu pewnego przebrał się jak dziewczyna i jako dziewczyna udawał przed Bayushim zawstydzenie z tego, że ten naszedł 'ją' w łaźni. Gdyby nie łut szczęścia, Manji uwierzyłby momentalnie w przebranie. Maekuri był przystojny dziewczęcą, podlotkowatą urodą. Miał długie rzęsy, wielkie oczy, wąski, mały nos i delikatnie zaokrągloną twarz. Odrobina makijażu, inny strój i Maekuri stawał się Mai-san, jedyną kobietą jaka miała wstęp pod dach Chaty Pustelnika.

Manji westchnął.

"Należało nie udać, że dałem się nabrać. Ta 'tajemnica' jaką on mi pokaże 'z wdzięczności, że udałem przed innymi że się nabrałem', to będą właśnie śmiejące się twarze pozostałych."

- Jesteśmy. Ale najpierw, Manji-san, jedna rzecz. Naprawdę nie wiem, jak na to zareaguje sam sensei. Więc... uważaj.

Manji czuł, że nogi wrastają mu w ziemię. Ale ciekawość okazała się silniejsza. Skinął głową, nie ufając głosowi i podążył za Maekurim w krzaki. Przedzierali się chwilę, na tyle długą, by Manji nabrał powietrza w płuca by ponownie dać wyraz swoim wątpliwościom. Nie zdążył.

Polana była usiana rzeźbami. Wilki z drewna i kamienia, wilki jako płaskorzeźby, malunki na skałach, wilki skaczące, leżące, śpiące, biegnące. Wszystkie jednak były same. I wszystkie krwawiły.

Manji chłonął niesamowity widok szeroko otwartymi oczami.

- Jak... skąd? - wydobył z siebie przyciszonym głosem.

- Śledziłem kiedyś sensei. Miałem szczęście, albo on był rozkojarzony, ale mnie nie zauważył. Widziałem jak rzeźbił, o, tego tam. - Bayushi zerknął za gestem kolegi, patrząc na wspaniałego szarego basiora czujnie patrzącego na zachód, niepomnego krwi spływającej z barku. Posąg był bardzo ładny. Nie miał może maestrii artystów Kakita, nie sprawiał wrażenia, jakby zaraz miał ożyć, jak niektóre rzeźby w Kyuden Bayushi, lecz pysk basiora robił wrażenie, a jego drewniana sierść nie zblakła.

Maekuri dodał:

- Nie wiem dlaczego, ale co pewien czas sensei przychodzi tutaj i rzeźbi lub maluje lub graweruje wilka. Najbardziej lubię grawerowane. Chciałbym się kiedyś dowiedzieć dlaczego. Ale nigdy nie śmiałem pytać.

Manji rzekł:

- Chodźmy. Nic tu po nas.

Obaj mieli uczucie, jakby oglądali coś bardzo prywatnego.


Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Fu-Lenga; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

"Maekuri... Po Zakyo... po Zakyo przybył jeden wilk. Grawerowany."

Na moment Manji poczuł się samotny i zmęczony. Na moment. Słysząc skrzypienie podłogi wziął się w garść.

"Krab w masce i portrety na ścianach a ja przez moment poczułem się jak w domu i poddałem wspomnieniom. Nie tak mnie uczono."

Shugenja wspierając się na słudze począł schodzić w dół schodami. Powoli. Widząc go Akito i Manjiemu rozszerzyły się oczy. Satsumata nigdy nie był jakiejś atletycznej budowy, ale teraz wyglądał wprost na upiora. Zlany potem, schodący, nie, właściwie sprowadzany przez sługę po schodach mężczyzna cały się trząsł. Miał bladoziemistą niezdrową cerę, i błyszczące oczy.

- Konbanwa, panowie. Zakładam, że skoro jutro wyjeżdżacie, jest to pilne - wyszeptał, odkaszlnął i powtórzył dwa tony głośniej. - Co Was sprowadza?

Shinomen Mori, Ziemie Niczyje; godzina Fu-Lenga; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.


Z sykiem bólu Ren Li opadła na kolana. Dym unosił się z jej skóry, skóry odchodzącej płatami, wśród okazjonalnych języczków ognia oraz bolesnej, palącej agonii. Twarz niegdyś pięknej kobiety wykrzywiona była bólem, usta ułożone były do niemego krzyku, ale nie dochodził z nich żaden dźwięk.

Ren Li miała przy tym świadomość, że Hige musiał cierpieć nieporównywalnie gorsze katusze. On bowiem został, kiedy ona rzuciła się do ucieczki. Jakby na potwierdzenie tych słów potworny ryk rozdarł nocną ciszę. Długi, przytłumiony odległością i wysokością ryk. Ren Li dziękowała swemu kami za to, że wpadła na pomysł wspięcia się na klif. Tutaj trzymała ją jedynie moc talizmanu, a ta musiała się wkrótce wyczerpać. Jeszcze tylko trochę. Tylko chwilę.

Nagłe wzmocnienie agonii rzuciło kobietę na kolana i wydarło z niej długi, przeciągły jęk bólu.

"Nie, nie nie! Nie może! Nie! Jak? Nie byliby tak głupi by się przesuwać!!"

- Ooo? Ren Li-san! Czyżbyś zapomniała, że mnisi Fukuroukujina miewają dobre pomysły? Nie mów mi proszę, że nie założyłaś, że ten z amuletem się nie przesunie tak, by jednak cię złapać? Hige tam przecież już dogorywa, on nic nie zrobi. Cóż za głupota...

Ren Li jęcząc próbowała na kolanach przejść kawałek, oddalić się, ale ktokolwiek niósł talizman przesunął się jeszcze bliżej.

Zamierającemu już rykowi w dole zawtórował nowy, bardziej przenikliwy, płoszący ptactwo z okolicznych drzew.

- Mmmm - nowoprzybyły nie krył, iż delektuje się tym głosem - Szkoda mi mojej kreacji, nawet tak głupiej. - Mężczyzna zdjął płaszcz i zarzucił go na skuloną w kłębek już kobietę, dymiącą intensywnie.

Agonia... zniknęła. Ren Li uniosła głowę, tak, by choć jednym okiem ujrzeć twarz tamtego. Załzawione brązowe oko spoglądało wprost na niego, ale... nie widziała wyraźnie.

- Nadal nie wyglądasz najlepiej i nie miewasz się najlepiej, ale jeśli uda Ci się zakosztować ich krwi w tej godzinie, powinno Ci to pomóc. Nie, droga Ren Li, nie umrzesz. Nie dziś, nie tak łatwo, nie tak drobnym kosztem.

W głosie tamtego brzmiało szaleństwo... albo ekscytacja. Tak. On zdawał się tym ekscytować. Starłszy łzę bólu z jej policzka, wypił ją z palca, i zniknął, kiedy mrugnęła, by móc się mu przyjrzeć lepiej.

Osuwające się kamienie spowodowały, że Ren Li odwróciła głowę. Kimkolwiek był, miał rację. Była godzina Fu-Lenga, ktokolwiek nadciągał w pośpiechu miał się o tym wkrótce przekonać.

* * *

Tessu wdrapywał się na brzeg klifu. Dobra noc. Dziś była dobra noc. Rytuał przyzwania kami okazał się udany i uzbrojeni w mądrość jednej z Siedmiu Fortun mogli wreszcie pomścić swoich towarzyszy. Nawet pomoc Togashi-san okazała się niepotrzebna, jak dotąd doskonale dawali sobie radę we trójkę!

A teraz... Zgrabnym ruchem Tessu podciągnął się, przyklękając na szczycie dopiero co zdobytego wapiennego klifu. Biel kamieni odcinała się od czerni sylwetki, cienie były tu długie, a atmosfera miejsca mówiła o czekającym myśliwym. Tessu widział jednak tylko jedno - leżący na ziemi roztapiający się kształt, ku któremu skoczył wznosząc swoje shakujō.

Błąd. Ale Tessu nigdy się tego nie dowiedział. Nie żył, nim jego stopy ponownie dotknęły ziemi, a Ren Li z wściekłością rozrywała pleciony amulet na strzępy, zeskakując z kamienia na kamień, w dół, po klifie, co dla człowieka nawet w dzień byłoby wysoce ryzykowne.

* * *

- Hige, całyś?

- hhhhhraerr - wymamrotał w odpowiedzi mężczyzna, leżący wśród zmasakrowanych ciał z głową na kolanach kobiety.

- Nic nie mów, głupcze, wystarczy, że skiniesz głową. To JESTEŚ w stanie zrobić.

Hige jednak nadal próbował mówić:

- Ammuuhrr... Jaa...

- Ćśśś! Amulet zniszczony. Jak? Długa historia. Jeden mi uciekł.

Twarz Ren Li zmarszczyła się w wyrazie irytacji. Głupia rzecz. Kiedy zeszła na dół klifu, tamci już do niej biegli. Głupcy, przestali czuć amulet i poddali się odruchowi pomocy temu, który go nosił. Najpierw wybiegł na nią jeden, z odstającymi uszami, zginął zanim zdążył zmienić tor biegu. Wtedy pozostali już wiedzieli, słyszeli jego bulgot kiedy rozpruła mu brzuch. Wpadła w las, gdzie kobieta z wachlarzami próbowała ją spętać sutrą. Ren Li zabiła ją nim ta skończyła recytować pierwszy wers. Na sutry trzeba mieć czas, a oni swój już wyczerpali. Wtedy zorientowała się, że czwarty biegnie do Hige, najpewniej chciał go wykończyć. Niewiele brakło...

"Wystarczyłoby, żebym spóźniła się o krok. Ale i tak... nie wiem, czy zdołam go uzdrowić... Przeklęci mnisi!"

Pamiętała wyraźnie tamtego. Jeden z Wytatuowanych, z zachwycającym tatuażem przedstawiającym bluszcz, pokrywającym jego ramiona, barki, klatkę piersiową i plecy. Mimo wciąż chłodnych nocy był jedynie w portkach. Nie miał nic ze sobą. I był o klasę lepszy od pozostałych, co wspomniała, pamiętając jak się ruszył. Kiedy wpadła na polanę, przełożył jakoś dziwnie ręce, krzyżując je, tak, że prawa znalazła się na wysokości lewego ramienia, zaś lewa nieco poniżej prawego, stanął w jakiejś dziwnej pozycji walki, gdzie większość ciężaru ciała była na jednej nodze i rzucił jedno słowo. Jedno imię.

Wciąż jeszcze mogła zobaczyć jego twarz, łysą głowę, również pokrytą tym bluszczem i nagle lśniący półksiężyc zupełnie niemal pod tym bluszczem niewidoczny. I jego skupioną twarz, zogniskowany na niej wzrok, gdy nagle zmienił ułożenie dłoni wyjąc niemal w zapamiętaniu to imię.

Onnotangu.

Lśniący na czaszce mnicha półksiężyc. Jego odchylona do tyłu, pozycja. I to, jak szybko jego ciało stało się niczym dym, niczym cień. Przepłynął między jej ciosami, omiatając ją oczyma, które lśniły w szarym dymie, którym się stał i przepadł wśród drzew, czyniąc nawet pościg niemożliwym. Na samą myśl zaciskała pięści. Dawno nie była tak wściekła. Dawno nie uciekł jej ktoś tak w ostatniej chwili. Wiedziała co to oznacza. To oznaczało, że ten mnich, ten cholerny, przeklęty mnich sprowadzi następnych. I tym razem przyjdą przygotowani. Każdy będzie miał pieprzony amulet. Będą iść recytując sutry. Będą dzwonić tymi pieprzonymi dzwoneczkami i oczyszczać każde obozowisko. O, do diabła. Szlag by ich. Klęska. Choć... spojrzawszy po ciałach, jakie tu ściągnęła by uzdrowić Hige, kobieta uśmiechnęła się paskudnie. Mnich musiał czuć się gorzej.

* * *

Jedno ri na zachód, cień przemykał się pomiędzy górnymi gałęziami starych drzew Shinomen Mori. Krwawy Bluszcz czuł gorycz porażki. Nie zdołali nic zrobić. Nic. Mnisi Fukurokujina byli zbyt młodzi. Zbyt dali się wciągnąć na drogę zemsty, posyłając jednego z nich w pojedynkę, a potem spiesząc mu na pomoc. Nie byli łowcami, choć mieli dobry plan i błogosławieństwo Fortuny.

Ale i tak bolało. Bo on był z nimi i nie zdołał sprawić, by go posłuchali. By pamiętali słowa saniwy:

- Kamigakari się udało, ale nie oznacza to od razu udanych łowów! Bądźcie ostrożni!

Zbyli starca. A on milczał. Milczał, bo do milczenia się przyzwyczaił. Bo milczał prawie całe swoje życie. Bo milczenie przecież było złotem, a mowa ledwie srebrem.

Teraz zostawały Sokoły. Co oznaczało, że przez całą noc będzie musiał tak szybować, wśród drzew, czując narastający ból i chłód, i dopiero z pierwszymi promieniami słońca będzie zmieniał postać. Z pierwszymi promieniami słońca przyjdzie jego własna agonia, którą będzie musiał przezwyciężyć, jeśli Klan Sokoła miał poznać prawdę o masakrze mnichów.


Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; godzina jazdy od Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 20 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Więzy w końcu puściły. W końcu musiały. Najpierw Mai, potem jej własne. Yuuki miała ochotę jęczeć z bólu, czując jak krew wśród bolesnych, setkami igieł kłujących dreszczy dociera znowu do jej dłoni. To, że Mai naprawdę majaczyła, niepokoiło ją. Ucieczka była trudna, ale jeśli dziewczyna się nie pozbiera, Yuuki uświadamiała sobie, że być może będzie ją musiała zostawić...

-Yuuki, posłuchaj, musisz...nie, to ja muszę...muszę ci coś powiedzieć..to bardzo ważne...ważne...o Fortuny, czemu to tak boli? Yuuki, czy to znowu trzęsienie ziemi? Wszystko wiruje...

Mai ponownie zamknęła oczy, zaciskając usta z bólu.

Yukki delikatnie ujęła dłoń przyjaciółki w swoje.
Nie wiedziała jaka może być pora dnia czy nocy, w jaskini było bardzo ciemno, słabo widziała twarz przyjaciółki.

-Mai, co takiego jest ważnego? Musimy pomyśleć o ucieczce...może komuś udało sie dotrzeć do zamku...

Uniosła rękę do twarzy. Musiała wiedzieć co z jej okiem...

Mai chwyciła ją za ramiona, podciągając się ku niej. Chwyt był strasznie mocny. A spojrzenie rozgorączkowane i śmiertelnie poważne:

- Yuuki. Dwa dni temu. Wiecz... - krztusząc się krwią, która strumyczkami poczęła spływać z ust dziewczyny Mai kontynuowała ledwo - mogąc szeptać - rem... Yukiko... ży...je. Szukała... Gomen. CHciałam wpierw... - uchwyt dramatycznie się wzmocnił, gdy ciałem Mai poczęły targać konwulsje. Yuuki czuła budujące się w niej przerażenie. W jaskini razem z nimi najpewniej był ktoś jeszcze. Emma-O...


Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Fu-Lenga; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Roztrzęsiony shugenja obudził się, czując wilgoć. Ręce miał jak z ołowiu, podobnie zresztą czuł całe swoje ciało. Przepocona bielizna uwierała, a jak się domyślał, pływał w pocie. Czując posmak na języku, oblizał wargi.

"I w krwi. Godzina Fu-Lenga. Od dziś tak będzie co dzień."

Satsumata spróbował zawołać sługę, ale gardło miał tak zaschnięte, że ledwo udało mu się zaharczeć. Shugenja w poczuciu klęski przymknął oczy. Czekał go niełatwy dzień, a dzisiejsza noc nie mogła mu już przynieść wypoczynku. Na domiar złego był tak słaby, jak nowonarodzone niemowlę. Nie mógł się ruszyć. Nie. Był nawet słabszy, w swoim obecnym stanie nie mógł nawet krzyczeć.

"Żałosne. Kuni Satsumata, jesteś żałosnym słabeuszem!" - próbował pogardą zmobilizować swą wolę, ale dzisiejsze wydarzenia zbyt nim wstrząsnęły, próba była skazana na porażkę.

W końcu, w pocie, krwi i łzach bezsilności, Kuni zamknął oczy i zrezygnowany zasnął.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline