Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2007, 18:48   #64
Lukadepailuka
 
Lukadepailuka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znany
Niziołek położył się na łóżku. Gdy już adrenalina powoli przestawała pulsować w ciele, okazało się, że wszyscy jesteście zmęczeni. Cholernie zmęczeni. Tylko, że niektórzy inaczej to odbierają.
Vaneysh co raz przecierając oczy wpatrywał się w białe arkusze papieru. Litery migały mu przed oczyma, a w głowie dalej pokazywały się słowa przeczytane na tamtym zwoju. Zły omen...
Bailey nie ustając męczył się z zagadką, co raz kamienie z powrotem przeskakiwały na swoje miejsca. Nagle jednak w bohaterowie usłyszeli to samo co i wtedy, gdy odpowiedzieli na zagadkę Strażnika tej pieczary. Huk gromu w małej jaskini był przerażający.
Obudzony głośnym odgłosem Hambutt spadł z łóżka. Zaczął zmagać się z kołdrą i wreszcie udało mu się wstać. Jego mina mogła rozbawić do łez, gdyby nie zaistniała sytuacja. Był zszokowany.
-Co się dzieje?- Zapiszczał przestraszony.
Fence, który był najbliżej skrzyni, zakrył dłońmi uszy i odskoczył do tyłu.
Ucichło… Przestało drżeć… Bailey powoli podniósł się z ziemi i podszedł do otworzonej skrzyni. Gdy tylko zajrzał do środka jego uwagę przykuła obroża wysadzana diamentami. Poza tym w środku leżało kilka innych rzeczy. Niziołek, który zbliżył się do skarbu od razu pochwycił z wnętrza pięknie wyrabianą lutnię i równie okazały flet. Nie mógł się pozbierać z radości i usiadłszy na łóżku zaczął grać na swoim nowym znalezisku. Piękna muzyka rozładowała lekko napięcie.
Każdy po kolei podszedł do skrzyni i zaczął oglądać jej zawartość. Więcej tam było rupieci niż drogocennych rzeczy, ale uwagę Vaneysha przykuł piękny miecz, od którego aż bił blask. Sięgnął ku niemu ręką, ale natrafił na niewidoczną barierę. Zaczął rzucać różne zaklęcia sondujące, ale żadne nie zadziałało. Po chwili przyłączył się druid. Efekt był taki sam.
-Zostaw, nie ma sensu. Patrz lepiej na tą obrożę.- Zaczął jazgotać druid jak zwykle tym swoim podekscytowanym głosem.- Wygląda mi to na zatrzask zatrzymujący magię w danej istocie. Gdy założysz tą obrożę na szyję jakiegoś czarodzieja, jednocześnie zablokujesz jego moc.
Po krótkiej rozmowie obaj doszli do wniosku, że druid miał rację.
Przedstawiciela Starszego Ludu zaintrygował jeszcze dziwnie wyglądający nóż o zaokrąglonym ostrzu. Nie miał jednak już sił sprecyzować celu jego istnienia, więc tylko wsadził go za pas i usiadł na krześle przy biurku, biorąc w rękę pergamin ze swoimi pracami.
Ten, któremu przypadły zasługi otworzenia skrzyni grzebał tylko nie mogąc niczego dla siebie znaleźć. W końcu znalazł złote rękawice z jakimiś dziwnymi runami. Takimi samymi jak na piśmie Właściciela Jaskini. Kiedy tylko założył je na swoje ręcę zaczęły świecić.
-Dobra, niech Niziołek śpi na łóżku, a reszta zdrzemnie się w swoich śpiworach.- Powiedział Bailey- Vaneysh, lepiej daj sobie spokój z tymi pergaminami na dzisiaj. Jutro będziesz zmęczony.
-Nie martw się, poradzę sobie- machnął ręką Anturasi nawet nie odrywając oczu od arkuszu papieru.
Druid i człowiek położyli się w śpiworach słuchając do snu cichej ballady Hambutta „Księżycowy Sen”. Vaneysh, który nie wykazał szczególnej odporności na muzykę, szybko usnął na swoich zapiskach, a Bailey i druid niedługo później.
Niziołek jako jedyny jeszcze nie usnął. Energia, którą zyskał przy nagłym szczęściu jakim było znalezienie nowej lutni, już dawno z niego uleciała. Koniec końców i on usnął, pogłębiając się w bezdennej rozpaczy.

„Czemu ja się tu znalazłem?”

„Czemu?”

Vaneysh wyskoczył pierwszy z jaskini z różdżką w pogotowiu. Czujnym okiem lustrował okoliczne drzewa i krzaki. Potem z dziury wyszedł Bailey, który nozdrzami wdychał świerzy zapach poranka. Druid i Niziołek wywlekli się na końcu.
Wolny trucht przez las, dodał im trochę pewności siebie. Może uda im się wyjść z niego bezproblemowo?

Nadzieja…

Trucht przemienił się w szybki marsz, gdyż starali się oszczędzać siły w czasie walki.
-Las już niedługo się kończy!- Powiedział druid wesołym tonem. Aż tyle szczęścia ich nie mogło spotkać…
Między drzewami zobaczyli nagle Mrocznego Elfa. Stał tak spokojnie odgradzając im drogę od wyjścia z lasu.
-Nie odejdziecie stąd- powiedział obojętnym tonem.
-Ty masz nam przeszkodzić?- Zaśmiał się druid, wyciągając z za pasa różdżkę.- Nie, przepraszam. To ma być najpewniej sprytnie zaplanowana sztuczka, która ma na celu dezorientacje wroga. Nie mylę się?- Szyderczy uśmiech pojawił się na jego twarzy.
-Las nie chce was wypuścić- powiedział nadal spokojnie. Był młody. Mały, głupi młokos, który stawia się czwórce starszych od siebie osób. Zaraz… jaki „Las”?
Gałąź, która trafiła Baileya w ramię, uderzyła z taką mocą, że człowiek nie miał dużo do gadania. Z cichym wrzaskiem upadł na ziemie w pełnym piruecie. Powoli zaczął się zbierać, gdy kolejną ofiarą szalejących drzew był Niziołek. Olbrzymi korzeń podciął mu nogi, a następnie przygniótł miażdżąc ciało.
Vaneysh, który zapalił najbliższe drzewo, zdołał krzyknąć „W nogi”, co było aktualnie mało przydatne. W takich sytuacjach najczęściej wie się co się robi.
Druid przemieniony już we wściekłego psa skoczył po ciało Hambutta Burrowsa, odważnego Niziołka Poetę. Złapał trupa za rękę i począł ciągnąć ku Baileyowi, tamten pomógł psu, wsadzić go na plecy i pognał razem z trójką do wyjścia z tego morderczego lasu.
Nie wiadomo jak im się udało. Niektórzy mówią, że uczyniły to nadzwyczajne zdolności druida. Jeszcze inni sądzą, że to ten pomiot „Półanioł”, gorszy niż ten las, uratował ich. Pogłoski głoszą różnie.
Zmęczona drużyna usiadła na trawię. Nie mieli jednak czasu na odpoczynek. Z późnego popołudnia zrobiła się noc, gdy bohaterowie skończyli pracę. W martwe ręce Hambutta Barowsa wcisnęli arkusz papieru na którym widniały słowa jego ostatniej ballady. Lutnie położyli obok jego ciała, gdy wkładali je do grobu.
Na kamiennej tabliczce wyryli napis:

Hambutt Burrows

„Poecie, Niziołkowi, który to wykazał odwagi więcej niż nie jeden wojownik. Chwała mu za jego czyny i słowa.”

Krople deszczu rozmywały atrament na papierze, gdy zakopywali grób. Słowo „Nadzieja”, zaczęło znikać i na arkuszu papieru jak i w sercach drużyny.
Potem usnęli w milczeniu… Gdy się obudzili druida nie było już z nimi.

***

Wezwał was…
- Panie Bjornie? Król cię wzywa. Musisz iść- powiedział jakiś pachołek, który bez pukania wszedł do pokoju.
Łysy krasnolud był akurat przy momencie dodawania składników. Tak, więc nie dziw, że zrugał pachołka, ale tak czy siak, iść musiał. Królowi się nie odmawia.
Po drodze do komnaty królewskiej minął się z jedną z Mord-Sith. Jakby specjalnie zderzyła się z nim ramionami.
-Uważaj gdzie chodzisz mała przybłędo.- Warknęła do niego, ale bójkę, która mogła się właśnie zacząć przerwał im oddział uzbrojonych w piki żołnierzy.
-Panie Bjornie. Proszę nie zwlekać. Król pana wzywa.- Powiedział ich dowódca i poprowadzili go dalej korytarzem. Przy drzwiach do komnaty wszedł z nim już tylko dowódca.
-Królu? Oto ten Mistrz Eliksirów, o którego prosiłeś.
-Dobrze, a teraz opuść nas.- Odrzekł Król, który był wyraźnie zmęczony. Nieopodal niego stały trzy Mord-Sith patrząc nieprzyjaźnie na krasnoluda i osobnika w stroju maga, siedzącego na jednym z krzeseł przy stole. Krasnolud zajął miejsce po drugiej stronie.
-Witajcie moi drodzy. Czas nagli. Mój człowiek powiadomił mnie, że reszta bohaterów jest już w Mrocznym Lesie. Podobno mają dobre schronienie, więc raczej nic im nie grozi. Wraz z moją jedną Mord-Sith udacie się do reszty kompani, która czeka już po drugiej stronie lasu.- Król przerwał przemowę i kiwnął na jedną z jego podwładnych.
-To jest Berdine. Ma zamiar wspierać was, aż do dojazdu do najbliższego Miasta. Z nią będziecie bezpieczni. Tak, wiec żegnajcie. Oby wam się udało.- Machnął ręką i wraz z Mord-Sith, Bjorn i Allen ruszyli do wyjścia.
Na dworze stały już ich konie. Zaczęli więc pakować do juków swoje rzeczy. Mord-Sith nie zaszczyciła ich nawet spojrzeniem. Wsiadła w milczeniu na konia i ruszyła ku wyjściu z Miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Lukadepailuka : 22-12-2007 o 10:43.
Lukadepailuka jest offline