Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2007, 00:39   #109
Manji
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Togashi; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Shugenja długo kazał na siebie czekać swoim gościom. Nim chuda postać Satsumaty ukazała się na szczycie schodów, Bayushi i Hida zdążyli oglądnąć dokładnie schludne wnętrze, zdobione odręcznie malowanymi portretami ludzi, z których paru znali. Portrety były rysowane pospiesznie, węglem na papierze.

- Manji-san? Nigdy nie pytałem, ale ciekawi mnie, czemu pojawiłeś się na Murze. - Rzucił niezobowiązująco Akito jak tylko usiedli. Przyglądał się portretom, rzuciwszy krótkie spojrzenie Skorpionowi.

- Niewiele osób na zamku zna powód mojego tu przybycia - Manji ściszył głos, uniósł się dając jednocześnie znak Krabowi aby ten nadstawił ucha. Kontynuował szeptem: - Wierzę, że mogę ci zaufać Hida Akito-san. Gdyby to się wydało miałbym poważne kłopoty na ziemiach Skorpiona - zawiesił głos na chwilę - powodem dla którego tu przybyłem jest dług wdzięczności u Kuni Tsukai Sagasu, który przechodził z pokolenia na pokolenie. Spłatą długu miała być wierna służba na Murze. Teraz spłaciłem dług, a mój przodek może spać spokojnie.

Chwilę po tym, Manji znieruchomiał, oddech stawał się coraz wolniejszy. Próbował nie myśleć o Noriko-san, lecz inne myśli niespodziewanie napłynęły.

"Jeszcze niedawno byłem wśród bliskich."

Sho Mura; gdzieś na terytorium Klanu Skorpiona; 13 dzień miesiąca Doji; lato rok 1112.


Od trzech dni obaj samurajowie nie jedli prawdziwego jedzenia, żywili się owadami i trawami popijając wodą. Mimo to Bayushi Katsumata prowadził intensywne treningi na postojach. Manji niemal mdlał z wycieńczenia ale jego sensei był nieugięty.

- Ruszaj się Manji-kun! Szybciej!

Cios i błyskawiczna riposta, która pozbawiła młodego bushi oddechu i posłała go na mokrą trawę.
Chwilę odczekał, odzyskał oddech, wstał.

"Nie tak łatwo można zniechęcić Bayushi Manji, mój Sensei. Zobaczymy czy nauczyłem się wystarczająco dobrze od Togashi-sensei."

Złośliwy uśmiech na spoconej i ubrudzonej twarzy zdradził młodzika, Stary Wilk znał go dobrze, zbyt dobrze.
Podpuścił postawą swego ucznia, który zaciekłością przypominał ranne zwierzę nie mające gdzie uciekać. Katsumata opuścił gardę, Manji wyprowadził błyskawiczne cięcie po łuku od lewego boku Katsumata zastawił się, gdy bokeny zderzyły się ze sobą, Manji wykonał obrót w łokciach jednocześnie obniżając pozycję, wyprowadzając kolejne cięcie na prawy bok Katsumaty skrócił dystans. Sensei sparował lecz Manij stał już blisko przydeptując lewą stopę swego Uke, wystarczyłoby popchnąć Katsumatę i wykonać pchnięcie. Wszystko pewnie by się powiodło gdyby nie nagła utrata równowagi Manjiego, który przy pomocy swego sensei znalazł się w bardzo niewygodnej pozycji, twarzą do ziemi z boleśnie wykręconą prawą ręką.

- Dobrze Cię Togashi-san przeszkolił, niewiele brakowało. A teraz obmyj twarz uczniu i rusz do wsi.
- Hai Sensei-sama.


Po chwili młody Skorpion szedł po polnej drodze w kierunku niewielkiej osady. Po prawej miał pola, a po lewej las, przystanął na chwilę by móc podziwiać chmury czerwone od zachodzącego słońca. Dopiero burczenie w brzuchu przywróciło go do rzeczywistości. Gdy dotarł na miejsce wypytał się o pracę tamtejszego urzędnika, jak zwykle nic nie było. Zrezygnowany wracał, był zdesperowany, najchętniej by przebrał się za jakiegoś heimina i pożyczył worek ryżu. Jednak nie mógł tego uczynić, nie on, był strażnikiem porządku, to on był prawem więc gdyby ukradł musiałby sam siebie zabić. Wracając myślał o jedzeniu... "świeży ryż z warzywami delikatnie przyprawionymi, soczyste małże, usmażony w głębokim oleju kalmar w cieście, a na koniec owoce z miodem i mleczkiem kokosowym!"
Niemal wykrzyczał ostatnią myśl, w żołądku znów zabulgotało.
Było już ciemno, jedynie księżyc dawał słabe światło. Gdy mijał ostatnią chatę, usłyszał czyjeś kroki, ruszył w tamtą stronę skradając się. Myśli o jedzeniu wnet się rozwiały. Dostrzegł sylwetkę postaci, która przemykała w stronę głównego traktu. Manji szybko zawrócił i pobiegł drogą, wiedział, że jak będzie wystarczająco szybki to przetnie drogę na mostku. Gdy już tam się znalazł ukrył się za drzewem nasłuchując. Zaczynał się już obawiać, że tamten był szybszy, już miał opuścić kryjówkę, powstrzymał go zachrypnięty głos zbliżającej się postaci. Manji ze swego ukrycia widział w słabym świetle księżyca wesoło śpiewającą postać. Był w obszarpanym kimonie, brudny i nieogolony, miał miecz zatknięty za obi na lewym boku, w ręku trzymał worek ryżu. Ronin zatrzymał się tuż przed mostkiem, na jego drodze wyrósł Skorpion z obnażonym ostrzem. Upuścił worek z cenną zdobyczą odruchowo kładąc prawą rękę na rękojeści miecza. Ciało ronina sprężyło się, był gotowy do biegu, lecz gdy dostrzegł młodzieńczy wygląd Skorpiona, gdy przyjrzał mu się uważnie, był już pewien, że dziś zaśnie z pełnym żołądkiem.

- Zejdź mi z drogi synku! Nie masz szans ze mną! Zawróć póki masz na to czas, nie mam dzisiaj nastroju do zabijania, a zwłaszcza dziecka - ostatnią część wypowiedział szeptem.

Stali przez pewien czas, przyglądali się sobie, przyglądał się im sam Pan Księżyc.

"Ja tu żrę jakieś zielska i robale, a ten wyrzutek ukradł worek ryżu, na moich ziemiach!"

- No na co cze... - nie dokończył ronin.

Manji ruszył pierwszy, wyprowadzając szybkie cięcie z lewego boku, ronin ledwie zdążył postawić zastawę, Skorpion ugiął kolana, wykonał obrót, łokcie zmieniły ułożenie, a ostrze miecza ominęło zastawę ronina. Był on na tyle zaskoczony, że nie zdołał utrzymać swej broni, która poleciała gdzieś w krzaki. Po chwili czuł ciepło na prawym boku, szyi i metaliczny posmak krwi wypełniający mu usta.
Ostrze skorpioniego miecza rozcięło mięśnie na żebrach, lecz największą szkodę poczyniło otwierając szyję od prawego obojczyka do lewego ucha. Stojąc na lewej stopie ronina Manji pchnął konającego unikając jednocześnie tryskającej krwi.
Obojętnym wzrokiem przyglądał się zabitemu roninowi.

"Miecz nosiłeś chyba tylko po to aby straszyć heiminów i hininów."

Strzepnął resztkę krwi z ostrza i wsunął je wyćwiczonym ruchem do saya.
Zabrał ze sobą katanę ronina i worek ryżu. Udał się do właściciela worka, aby go oddać. Dwie garści ryżu odsypał do sakwy, resztę oddał heiminowi. W podzięce otrzymał mały worek ryżu, część Manji poprosił aby mu ugotować.
Miskę jeszcze ciepłego ryżu przyniósł sensei, ten zjadł troszeczkę oddając miskę swojemu uczniowi.

"A potem ugotowaliśmy resztę ryżu, odebraliśmy niewielką nagrodę i sprzedaliśmy całkiem nieźle miecz. Nigdy nie zapomnę tego roku."



Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Togashi; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Wspomnienia powoli się oddalały.

Akito i Manji patrzyli długo, próbując rozpoznać osoby. Pierwszemu udało się Skorpionowi.

- Górny rząd po lewej - rzekł cicho do towarzysza - trzecia twarz od ściany. Kwatermistrz. Ale spójrz na to - uniósł wskazując dłoń. Niedaleko ołtarza przodków przy którym paliły się kadzidełka, ściana była całkowicie pusta. W jednym tylko miejscu, nieco ponad ołtarzem, nieco po lewej, znajdował się portret.

- Hida Sago-sama - rzekł cicho Akito, rozpoznając bez pudła kpiący uśmiech na pospolitej twarzy kobiety.

Przez moment spoglądali w milczeniu na portrety, wyszukując i zapamiętując twarze. Poza portretem kwatermistrza, wszystkie łączyła jedna cecha wspólna. To były twarze zmarłych.

Akito zamyślił się, patrząc na to. Dłoń spoczywająca na kolanie zacisnęła się w pięść. Powoli zaczął mówić:

- Satsumatę podobno nazwał tak jego sensei. Nazwał go Łapaczem Ludzi. I faktycznie, w Kamisori tym właśnie był. Łapał Ludzi, zanim za daleko odeszli. Łapał ich, i ich zawracał. Podejrzewam... że to ci, których nie złapał. Choć nie wiem co tu robi Kaiu-san.

Zapadł moment ciszy w który Manji uważnie patrzył na drugiego zamaskowanego samuraja i na portrety.


Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Togashi; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.


- Konbanwa, panowie. Zakładam, że skoro jutro wyjeżdżacie, jest to pilne - wyszeptał, odkaszlnął i powtórzył dwa tony głośniej. - Co Was sprowadza?
- Wybacz Kuni Satsumata-san, Kaiu-san 'kwatermistrz' ofiarował każdemu z naszej trójki podarek, gdy ofiarowywał mi mój, poprosił abym otworzył go w Twojej obecności.


Manji wyciągnął pakunek przed siebie, lewą ręką wypychał go do przodu, a prawą dłonią uzbrojoną w niewielki nożyk rozcinał materiał. Cięcie było płytkie, a ostrze było położone równolegle do pakunku. Ostrze schował do rękawa tak samo cicho jak je wydobył. Oczom zebranych ukazało się długie, jasne bardzo drzewce. Chwilę trwało, nim ktokolwiek uświadomił sobie na co patrzy. Był to łuk wojenny. Dai-kyu, z nadzwyczaj ciekawego drewna.

- Och - rzekł Satsumata uśmiechając się - To ci dopiero. Aż przywodzi wspomnienia. Yasuo, przynieś proszę pakunek z monem Kaiu, z samego szczytu szafki w pokoju nad łaźnią.

Yasuo popędził wykonać rozkaz, gdy uśmiechnięty shugenja zaczął opowieść. Pod jej wpływem niemal młodniał w oczach.

- Jakiś czas temu, będzie już niemal dziesięć lat chyba, święciłem ołtarz. - Lekki uśmiech wciąż nie opuszczał twarzy shugenja. - Przy tej okazji sprowadziłem drewno z Isawa Mori, dużo drewna. Okazało się, że po pracy, stolarzom zostało mnóstwo szczap. Nie wiedziałem co z nimi zrobić i w przypływie irytacji niemal rozkazałem im je spalić. Wtedy wystąpił nieznany mi samuraj z rodu Kaiu, który skłonił mi się głęboko, mimo, że był starszy ode mnie o niemal dekadę, a potem powiedział, że to drewno jeszcze może pomóc naszemu Klanowi. Chciałem go wyśmiać, ale Rei przeważyło we mnie i powiedziałem, by uczynił mi ten zaszczyt i pokazał mi co można z tym drewnem zrobić. I pokazał mi. Zrobił łuk i strzały, Bayushi-san. Ten łuk, i te strzały. - Dodał shugenja, prezentując przyniesiony pod koniec opowieści przez służącego kołczan.

Manji spoglądał na Satsumatę ze zdziwieniem, miał strasznie jednoznaczną minę, na jego szczęście ukrytą pod maską, minęła chwila zanim się opanował.

- Nie jestem godzien przyjąć takich cennych pamiątek.
- Bayushi-san, kryształowy nóż jaki Ci pożyczyłem będziesz musiał mi oddać nim wyjedziesz. Łuk i strzały z drewna z puszczy Isawa są zabójcze dla stworzeń Nienazwanego, jeśli zostały poświęcone. A te sam poświęciłem, lata temu jeszcze. To nie zwykłe pamiątki.
- Więc postaram się jak najszybciej zwrócić podarek, proszę oto kryształowy nóż. Dziękuję, bardzo dziękuję.
- Manji ukłonił się oddając nóż. - Cel mojej wizyty został osiągnięty, chciałbym się pożegnać przed wyjazdem i mam prośbę od Ciebie, Kapłanie Kuni Satsumata-san. - Manji położył przed sobą kawałek papieru - zapisałem na tej kartce swój poemat śmierci, prosiłbym o umieszczenie go na nagrobku jeśli zajdzie taka potrzeba, tak aby żaden Yuurei nie mógł napluć na mój grób.

"To teraz mam dwa łuki, nie wiem po co, skoro strzelcem jestem takim sobie, ale lepiej, że nie dostałem tetsubo albo jakiegoś innego żelastwa."


Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; Brama wyjazdowa; poranek; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.
Tuż przed świtaniem Manji był już w stajni, czyścił słomą bok Rinoko. Podawał jej soczystą marchew lewą ręką, którą wcześniej wypachnił. Przyzwyczajał klacz do swego zapachu, a zapach perfumy miał przywoływać spokój w umyśle konia. Na dodatek nucił pieśń pochwalną do Fortun, chciał również brzmieniem głosu umieć ją uspokajać gdy zajdzie taka potrzeba.
Przed śniadaniem klacz była gotowa do podróży, wystarczyło nałożyć siodło i można ruszać.

"Ciekawe jakiego Akito ma konia, jeśli tego samego wzrostu co Rinoko to będzie wyglądał jakby jechał na psie."
Uśmiechnął się wyobrażając sobie olbrzymiego Akito na małym koniku.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 05-12-2007 o 20:49.
Manji jest offline