Była o krok od drzwi.
Widziała dokładnie ich lekko podniszczoną powierzchnie, wypłowiałe dębowe deski, zszarzałe od słońca i dotyku setek rąk...
Nagle tuż za nimi, tak nagle, że tylko dzięki opanowaniu udało jej się stłumić jęk zaskoczenia usłyszała rozmowę za nimi odbytą:
"- ...teraz zostawimy kogoś przy głównym wyjściu, a reszta pojedzie do Pana.
- I wrócimy ze strażą?
- Tak. Nie dla nas jest krzyk i rozbijanie drzwi.
- A jeżeli on jest w środku?
- Cóż... Myślisz, że strażnicy przejmą się losem jednego biednego szaleńca?-"
Jeden z rozmawiających za barierą drzwi mężczyzn roześmiał się nieprzyjemnie.
Po chwili kroki oddaliły się.
Najciszej jak się dało zbliżyła się do Vincenza de Medicci.
W czasie gdy ona była pod drzwiami jej towarzysze zapewne coś ustalili, gdyż usłyszała ciche potwierdzenie z ust młodszego z nich.
Gdy pociągnął ją w stronę wyjścia dla służby cichym, lekko drżącym, acz starającym się być opanowanym głosem przekazała mu treść zasłyszanej rozmowy.
Strach jak zimne kleszcze ściskał jej serce.
Ta niezwykła sytuacja w jakiej się znalazła mogła ją zawieś ku zgubie...