*****
Słońce już prawie zachodziło kiedy orszak złożony z trzech konnych wjechał na wzgórze niedaleko
Narcyzowa. Rycerz w szmelcowanej błękitnie zbroi podjechał na swym pięknym dzianecie ku skrajowi skarpy. Podziwiał z daleka okazałe mury zamku, jak i potężną bramę chroniącą dostępu do niego od strony południowej.
"Prawdziwie piękna robota inżynierska" - pomyślał
Gabriel -
"Podobny nawet nieco do Camelotu" - stare wspomnienie przemknęło przez myśli. Przyzwyczaił się już do tego uczucia, z początku wydawało mu się największą udręką i katorgą, teraz nawet doceniał pewne korzyści płynące z niego.
Obejrzał się do tyłu na czekającą
Sylvii i
Sareka. Dziewczyna posłała mu wymowne spojrzenie pięknych czarnych oczu, twarz jej zakrywała częściowo czarna chusta, która w połączeniu z jej kruczymi włosami i jasną cerą tworzyła urzekającą kompozycję. Wierciła się w siodle -
"Widać długa jazda zmęczyła już naszą księżniczkę." - pomyślał. Nie mógł się już doczekać kiedy zalegnie z nią w ciepłej, puszystej pościeli.
Niestety na to musiał jeszcze poczekać, miał poselstwo od samego księcia
Władysława, popieranego przez samego papieża
Bonifacego VIII - w innym wypadku by go tu nie było. Miał też inną jeszcze misję do wypełnienia... ale tu mocodawca był inny. Jeszcze raz upewnił się czy podłużny skórzany pakunek był dobrze przytroczony do siodła i pewnym ruchem wodzy skierował konia z powrotem na drogę.
- Jedziemy czarnowłosa - odezwał się do
Sylvii w jej ojczystym języku.
- Powinniśmy dotrzeć do zamku przed zmrokiem. Patrzył jak
Sarek kieruje tęskne spojrzenie ku
Wschodowi.
- Wrócisz tam pustynny wilku, obiecuję Ci to, a wiesz, że dotrzymuję słowa? Siwowłosy Fatymida odpowiedział:
- Allah obdarzył Cię jednym językiem i prawie nim przemawiasz, lecz ja już tęsknie do kraju przodków. Wedle prastarej umowy, za 9 miesięcy wygasa służba, nie miej pretensji, że tęsknię do ojczyzny. Gabriel puścił konia w galop... ku zamkowi... Jechali prastarym lasem, ale trakt mimo niesprzyjającej ostatnio pogody był w całkiem niezłym stanie. W galopie
Vasques'owi wydawało się, że zauważył raz czy dwa sylwetki w białych płaszczach przemykające wśród drzew -
"Musiało mi się przywidzieć". *****
Tarcza słoneczna skryła się już nad wierzchołkami drzew. Zmrok ogarnął ich akurat kiedy docierali do zamkowej bramy. Solidna żelazna krata była opuszczona, a potężne baszty chroniące ten newralgiczny punkt umocnień, skutecznie zniechęcały do szturmu. Kopyta ich koni zastukały na kamiennym bruku. Strażnicy pilnujący bramy, początkowo opryskliwi, na widok pieczęci
księcia Łokietka robili się podejrzanie usłużni.
Zsiedli z koni, każdy z nich oddał wodze masztalerzom którzy czekali by zająć się ich zwierzętami.
Gabriel popatrzył na witraże w oknach wielkiej sali, rozjarzone światłem świec -
"Uczta już się zaczęła, więc chyba jesteśmy spóźnieni...". Pachołek podszedł by przejąć wodze, ale ciężka ręka
Vasques'a zatrzymała go w pół drogi. Rycerz wyciągną z mieszka przy pasie złotą monetę i wręczył ją słudze. -
Jeśli zajmiecie się naszymi wierzchowcami należycie, dostaniesz drugą, jeśli stanie się im krzywda, obedrę Cię ze skóry - chłodno wymawiał ostatnie zdanie, kładąc akcent zwłaszcza na słowo "
obedrę".
- Już ja was szelmy znam! - pogroził masztalerzom na odchodne. Teraz miał pewność, że ich dzianetom nic się nie stanie.
"Za jednego można by ze dwie wioski kupić"
Kolejny służący poprowadził
Gabriela i jego orszak do ich prywatnych komnat. Przydzielono im dwa pokoje, jeden miał być dla niego a drugi dla jego orszaku. Ale kłopoty z zakwaterowaniem szybko rozwiązała
Sylvii:
- Sarek ty bierzesz ten dla służby, a ty - podeszła do
Gabriela patrząc na niego kusząco
- idziesz ze mną - uśmiechnęła się szelmowsko.
W innym wypadku
Vasques przystałby na tę propozycję, ale czas naglił.
- Nie będziemy się teraz rozkładać czy przebierać, obmyjcie trochę twarze i ręce, musimy się pośpieszyć uczta trwa w najlepsze, a my jeszcze poselstwa nie dostarczyliśmy.
Jego słowa wywarły zamierzony efekt, bo po czasie krótszym niż kwadrans czekali na niego w korytarzu.
Sylvii miała znów ten posępny wyraz twarzy, ale dla
Gabriela miał on swój urok. Poprawił pochwę miecza na plecach, wolał broń mieć przy sobie. W końcu o skłonności tego narodu do bitki, słyszał już prawdziwe legendy w Rzymie, to samo zresztą mówili w Czechach, Rumunii, Bułgarii i Węgrzech, bo właśnie tą trasą przybył na ziemie polskie.Zbroi też nie ściągał - nie było na to czasu. Podał
Sarekowi podłużny pakunek owinięty lamparcią skórą:
- Strzeż tego jak oka w głowie. *****
Drzwi do Wielkiej Sali słudzy otwarli przed nim szybko i bezproblemowo. Jeden z nich miał paskudnie podbite oko - "
Chyba ktoś ich już przede mną nauczył rozumu" - skonkludował obserwując siniaka wielkości sporego jabłka. Przed salą wydał jeszcze ostatnie rozkazy:
- Bądźcie cały czas przy mnie. Macie mieć oczy dookoła głowy, meldować o każdej podejrzanej rzeczy. I nie rozrabiać - puścił oko do
Sylvii - a ty Sarek odpuść sobie dzisiaj wieczór demonstracje twoich praktyk religijnych. Mogą nie być mile widziane...
Weszli akurat w chwili gdy jakiś mężczyzna kończył recytować pieśń w języku Anglów. Znał ten utwór na tyle dobrze, że jego wyczulone ucho wychwyciło niewielkie tylko nieścisłości w przekładzie. Ale musiał przyznać był pod wrażeniem występu. Przyglądał się twarzy mężczyzny, widział go w Rzymie przed wyjazdem, niestety nie mógł sobie przypomnieć jego imienia. Rozglądał się po sali, poszukując wzrokiem książęcej pary, lecz ich miejsca przy stole były puste. Popatrzył więc wyczekująco w stronę mężczyzny kończącego występ...