Pozostali pasażerowie quasi-kosmicznego wehikułu nie wzbudzili w Justinie jakichkolwiek emocji. Nie uznał też za stosowne zaszczycić pozostałych czymś więcej niż odmruknięciem w odpowiedzi na ich pytania.
Justina irytowała nadmierna pewność siebie, chęć udowodnienia światu jakim się jest fajnym, związane z tym pozerstwo, etc, etc. A wyglądało na to, iż każdy z towarzyszącej mu trójki został w nadmiarze obdarzony tymiż cechami. Chłopak rozsiadł się w fotelu, powstrzymując przemożną chęć zapalenia kolejnego papierosa jedynie obawą, iż ogień mógłby z czymś przereagować i wybuchnąć. Podczas luźnej wymiany zdań zachodzącej gdzieś z przodu gapił się w okno, obserwując mijające ich coraz szybciej obejścia.
Skrzywił się i wbił dłonie w tapicerkę, gdy samochód gwałtownie przyspieszył. Po chwili jednak sytuacja zaczęła całkowicie wymykać się spod kontroli nawet tych pewniaków z przodu...
*
Justin mruknął coś niewyraźnie, rozmasowując miejsce na czaszce, którym gruchnął w przednie siedzenie. Otoczenie... Zmieniło się. Chłopak raz jeszcze rzucił spojrzeniem na trzy rzędy kolorowych liczb na wyświetlaczu. 1960?
Potrząsnął głową, by myśl wydała mu się całkiem niedorzeczna. A może zbyt piękna, by była prawdziwa?
Jego towarzysze wyglądali na równie zdezorientowanych, co on sam. Wdali się w jakąś dyskusję, mając najwyraźniej spory kłopot w podjęciu jakichś konstruktywnych działań. Justin postanowił im delikatnie przeszkodzić.
- Może wyjdźmy? Rusz dupę. - odezwał się do siedzącego przed nim Roberta. Tamten, chyba pod wpływem szoku skrzywił się tylko, otworzył drzwi i wysiadł.
Justin wypakował się z ciasnego wnętrza i stanął koło samochodu. Rozejrzał się dookoła. Hehem. Obóz hipisów?
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft... |