Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2007, 13:56   #90
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Obóz nad Sołynką

Głos pana Ankwicza zdał sie wszystkim głosem rozsądku, poczęli więc konie rychtować, kto jakie miał pistolety opatrywać (a komu brakowało tym pan Ligęza z tych co na wozach wiózł dołożył ), niektórzy z krainy marzeń nad łąkę nadrzeczną powracili.

Dziwili sie jeno panu Ligęzie, który wesoły chodził, ręce zacierał, kuplety jakieś pod nosem w obcych językach podśpiewywał, zda się wesół był jak szczygiełek, a sytuacja po temu nie była. Aż mu nawet wreszcie pan Tomasz na konia wsiadając przymówił.

- Waszeć dla hazardu i zabawy życie wystawujesz, nie wstyd Ci ? Chorąży Bełzecki też jak się dowie rad nie będzie.

Posmutniał pan Ligęza nieco, ręce rozłożył jak człek co zmaga się z czymś co go przerasta.

- Tomaszku znałes mnie onegdaj, poznaj i dziś . Dziwisz sie żem rad ? At nudzę sie w tym Bolatynie jak pies co na słońcu pchły łapie i jeno patrzy czy kurak jakiś niebaczny koło się na zapląta. Ja, ktorym po dwa, trzy razy dziennie pojedynkował sie z ichniejszymi panami, grafami, w miłosne boje z pannami fraucymerow wloskich i francuskich staczał, ot siedzę teraz w Bolatynie jak, dziad co go wiek pokręcił tak że własny zad bez obracania się ogląda. Nosa wyściubic za daleko nie moge bo tu by zaraz pan Wolski, (nie znasz go jeszcze), starosta jurydyczny tutejszy chciał by mnie katu oddawać. A wieszli, ze on takoż we Francyi i Italii przebywał ? Jedyny człek z kim o Arioście jego językiem pomówic bym mógl dybie na mnie !!! - tu roześmiał się Infamis jakby życia zasadzki powodem do śmiechu były.

Klepnął po zadzie konia najbliższego i kontynuował.
- Januszek ? Pewnie że bedzie czoło marszczył, sapał, figurami szachowymi w alteracji ciskał, ale nie po to mnie z Italii ściągnął i opieką przed prawem chroni, nie po to, by mnie wypędzić nagle - popatrzył zwężonymi oczami na Niewiarowskiego

- Wieszli że w onych krajach dalekich za człeka byłem uważany co mu żaden czyn niestraszny ? Co mu diabeł dukatami za każdą duszę na tamten świat wyprawioną płaci ? Nie wiedzialeś ? No to juz Tomaszku wiesz.

- Czas Wam w drogę. Cicho idzcie a ja ruch w taborku zrobię, palić z muszkietow każe ot w tych tam co na brzegu wodę czerpią. Idzcie tak jak szlachcic ten prawi -
wskazał na pana Ankwicza - na prawo, tam brzeg suchy, na wprost nas błotnisty, przez nich rozjechany, ugrzęzniecie.
- No z ... Bogiem -
dodał uśmiechając się.

Wyszli tedy cicho, bez krzyków i skryci nieco przed oczami przeciwników przez szopy co na drugim brzegu stojąc zasłaniały ich nieco do chaszczy nadrzecznych wysokich do pół piersi końskiej wysokich doszli . Rozglądnęli się czujnie, ale że wroga widać nie było, a odległość od taborku i grasantów spora - kroków ze trzysta, wsparli wierzchowce w wodę. Rzeczka tu była głębsza, po pas chłopu rosłemu, nurt bystrzejszy i szersza. Brzegi jednak miała suche tak, że przebyli ją szczęśliwie. Hałas też palby od taborku ich doszedł, widać pan Ligęza to co obiecał czynił.

Szli tedy cicho i uważnie by jak najbliżej nieprzyjaciela podejść, krzaki zaś, rzadko rosnące co prawda osłaniały ich . Doszli tak na sto kroków od pierwszych szop, ale tu teren już równy jak stół trawą tylko pokryty, żadnej osłony nie dawał, na onym pastwisku zaś kilku grasantów kręciło się, a to leżąc i gwarząc, a to owce i jagnięta na posiłek sprawując.

Tedy nie pozostało im nic innego jak tylko w końcu, tak jak pan Hassan sobie wymarzył po husarsku ruszyć. Pierwszy tez wydarł sie z szeregu i na łotrzyków uderzył. Za nim nie mieszkając ruszyli inni. Wrogów zaskoczyli zupełnie, stali oni chwilę jakby w słup soli zamienieni, chcieli uciekać - nie zdążyli.

Wpadł miedzy nich pan Dragan, jednemu co z udzcem jagnięcym przy ustach trwał w niemym zdumieniu, łeb na pół rozplatał, innemu rękę do łokcia z szablą wzniesioną odwalił i srożył sie tam okrutnie . Musiał zdać sie im diabłem wcielonych co spod ziemi wyskoczył i morduje krzycząc coś w języku piekielnym.

Pan Czetkowski co go nieco, jako zwykle trzęsło (nie wiedział czy z febry po kąpieli zimnej, czy gorączki bitewnej) chłopa jak dąb wielkiego, w pludry jedynie przyodzianego, co rohatyną zardzewiałą się nań zamierzył ciął, ten zaś jeno ręce do czoła krwią zalanego podniósł - Jesu Christ - wychrypił i na ziemię się zwalił jak piorunem rażony.

Pan Leszczyński dwa tylko lekkie cięcia miedzy dwóch grasantów, co broń rzucić chcieli rozdał i obaj padli w męce przedśmiertnej ziemie drapiąc pazurami, ale tez zbójów i przestępców wszelakich osobliwie pan Mariusz nie znosił, w domu, w poszanowaniu prawa będąc wychowanym.

Zresztą w pół pacierza pan Mateusz dosiekł i dwóch innych co uciekać chcieli.

Jednak zauważono już ich i spomiędzy chałup piesi i konni lubo w szyku luznym to znacznej przewadze wysypywać się zaczęli.

- No czas na mnie waszmościowie. Jak Bóg da do nocy przybedę. Może nie z lisowczykami, ale pomoc przyprowadzę. Nie zabaczcie tu panowie o pacierz za długo bo Was od Ligezy odetną. - mówiąc to spiął wierzchowca pan Niewiarowski i miedzy krzami zniknął.

Nadzszedł teraz czas na pana Ankwicza plan. Wyciągnęli tedy co kto miał w olstrach i salwa choć nieskładna znów dwóch, czy trzech powaliła.

Zaczęli wybiegać jednak inni i to już nie tylko piesza hałastra, ale i konni, palić mieli znów z pistoletów, gdy widok im ukazał sie dziwny. Oto ku nim galopował szlachcic jakiś tęgi, nie młody już, bez kołpaka co mu go widać wiatr zerwał . Wyraznie chciał ogiera pięknego na którym siedział, w stronę wrogów do ataku powieść, ale bydlę uparte wprost do Panów Braci go wiodlo. A było to tak...


Pan Daniłłowicz łyknął potężnie węgrzyna i rozsiadł się w siodle wygodnie, gdy zapach dziwny jakiś w jego nozdrza uderzył. Człowiekiem o siebie dbałym był i nie dalej niż niedziele temu świeżej słomy w buty nakładł nie było to więc to. Zlazł tedy z konia, by mu się baczniej przyjrzeć czy to może łyk przechera siodło robiący dobrze wyprawionej skóry do tego użył.

Zlazł i zbladł. Oto na zadzie wierzchowca znamię czarne jakby dłoni rozcapierzonej, czarnej ujrzał. Zapach zaś, co szybko pomiarkował to była to ...

Nie wiedział jakim cudem znów w siodle sie znalazł, wiedział tylko że pędzi jak szalony przez krze, kołpak na jakiejś gałęzi zostawił, co mało mu łba nie roztrzaskała i pędził tedy na owym piekielnym wierzchowcu, co tylko lekki zapaszek siarki od innych odróżniał wprost ku grupie Panow Braci na łące sie grasantom ostrzeliwującej. Niektórzy choć pęd konia wyciskał mu łzy z oczu zdali mu sie znajomi.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 04-12-2007 o 21:03.
Arango jest offline