Khazad z zasępieniem na twarzy przyglądał się temu co dzieje się wokół. Było cicho, zdecydowanie za cicho. W końcu na drodze pojawiło się coś, co wyglądało krasnoludowi na nieumarłego. Grimm chrząknął pod nosem, mocniej zaciskając wielką dłoń na trzonku topora. Wreszcie zaczynało się coś dziać. - Czas upuścić nieco krwi, człeczyny! - rzekł w końcu. Przesunął lewą dłonią po wielkim, masywnym grzebieniu czerwonych włosów wyrastających ponad wygoloną czaszkę. Klamry w dwóch splecionych warkoczach brody zadzwoniły cicho o siebie, tworząc dziwny kontrast wobec szalonego huczącego śmiechu krasnoluda. - Tu musi być nekromanta w pobliżu , miejcie oczy otwarte - rzucił człeczyna, Felix chyba mu było. - I dobrze, niech przyjdzie... - mruknął Grimm. Widząc zdziwione, pytające spojrzenie człowieka, odparł. - Jestem Zabójcą, człeczyno. .Urodzonym by zginąć w bitwie. W moim życiu nie ma miejsca na strach. Jeśli odważy się zaatakować, czeka go niemiła niespodzianka...
Zabójca spokojnie stanął na wozie i wyszczerzył zęby. Wyraźnie widać było, że cała ta sytuacja sprawia mu przyjemność. Zbliżył się do Skarbimira i przygotował sobie wystarczająco miejsca do zamachów olbrzymim toporem w razie gdyby pojawiło się więcej tych paskudztw. -No chodźcie skurwiałe ścierwa! Posmakujecie mojego ostrza! No dalej! - rzucił gardłowo.
Piana niemal wystąpiła mu na usta a w oczach pojawiły się błyski szczęścia i szaleństwa. Z niecierpliwością czekał na dalszy rozwój sytuacji. |