Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2007, 02:30   #151
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Tym razem podróż tak przecież nietypowym wehikułem nie była dla nich już tak wyjątkowa - jeśli człowiek co kilka dni podróżuje na wielkim, latającym niby podniebny okręt drzewie - idzie się przyzwyczaić.
Tak też było z nimi. Dlatego Hadrian układał pieśń nie o kolejnych oszałamiających widokach, lecz o trollu i słowach Mądrej. Spełniał obietnicę przy okazji.

Gdy bowiem Mabel zaczęła wieszczyć, minstrel bystro zastrzygł uchem.

"Skałę znajdziecie - znajdzie się i rada,
Miecz nim minie przygoda do czegoś się nada,
Gnommin jest więźniem Pani, co krajem tym włada"



"Serdeczne dzięki, za odpowiedź chybką,
Mieczem zrobimy co trza, ciekawim czy rychło
Gnommina przez błąd własny ratować nam przyszło

Tak tedy zrobimy po uroku zdjęciu
A podróż ja spędzę na miłym zajęciu
Twych słów pani w wersetów zaklęcia"


Skończywszy ripostę, minstrel skłonił się dwornie, wygrywając na flecie odpowiedni akompaniament do improwizowanej przyśpiewki.

Trzeba przyznać, że zadanie łatwym się nie okazało. Co to, to nie. Po dłuższej chwili prób Hadrian gotów był z irytacji zacząć flet gryźć. Tedy oderwał się na moment od trudów komponowania, znakomicie ułatwiając sen Bayardowi, a skoncentrował się na widokach. Bo mimo, że do nich przywykł, to kiedy tak nagle na nie spojrzał, uświadomił sobie, jaką nadal są niezwykłością.

Stopniowo górskie łańcuchy przeszły w pasma zielonych wzgórz, gdzieniegdzie tylko poprzecinanych skalnymi urwiskami. Później te wzgórza przeszły w łagodnie falujące łąki i lasy z umieszczonymi malowniczo niewielkimi osadami - nad taką krainą lecieli dość długo, na tyle długo, że przespawszy się, z nowymi siłami grajek wrócił do komponowania pieśni o Odskrzydleniu. Nową wenę czerpał też z innego faktu. Najwyraźniej zaklęcie Mabel miało większą moc, drzewo bowiem nie zatrzymało się ani razu, nawet kiedy noc zapadła. Dzięki temu gwiazdy oczarowanemu minstrelowi świeciły tak blisko, jak nigdy jeszcze dotąd. Choć chłód też dał się we znaki nielicho, do tego stopnia, że Hadrian zaczynał już podśpiewywać o uświerkniętych bohaterach na sośnie, próbując rozgrzać się ironią sytuacji. Nagrodą dlań był widok wschodu słońca oraz smugi zamglonej, hen, daleko na horyzoncie.

- Morze... - wyszeptał Hadrian, mimowolnie podekscytowany.

Drzewo jakby też to dostrzegło. Zwolniło pęd, obniżyło lot by w końcu - kiedy morze z zamglonej smugi stało się olbrzymią ilością wody, ledwo na wyciągnięcie ręki daleką - długim ślizgiem opaść na trakt w odległości mniej więcej tysiąca kroków od portowego miasta.

Hadrian zsunął się z drzewa z sykiem, gdy zdrętwiałe mięśnie zaprotestowały po długiej podróży. Młodzieńcy ledwo co zdążyli trochę rozchodzić kłopot, gdy zza zakrętu wyłonił się rozklekotany kupiecki wóz zmierzający w stronę wybrzeża.

- Wiesz, Bayardzie? Pierwszy raz lecieliśmy nocą - zagaił Hadrian, zbierając bagaże przymocowane na drzewie, liny, oraz wszelkie inne przyległości. - Jak Ci się podobały gwiazdy? Fantastyczne, nie? Przypomniały mi z miejsca tę noc na Syreniej Skale.

* * *

Przemko Pluję-sobie-w-brodę pluł sobie w brodę, że posłuchał rady tego zawszonego oberżysty.

- Weźże w drogę udaj się późnym popołudniem. Wieczorem na miejscu będziesz, a drogę będziesz miał spokojną - przedrzeźniał teraz tamtego widząc zawalidrogę. - Jak nie bandyci, to błoto, a jak nie błoto, to drzewa zwalone, normalnie jakby diabelstwo z nieba spadło, to by mi bardziej życia utrudnić nie mogło! A Ci przy tym drzewie to też pewnie oprychy jakieś! Spokojnie przejechać z miasta do miasta nie można, no pluję sobie w brodę, żem akurat tutaj przyjechać musiał.

Gderając, Przemko zatrzymał kuca, zupełnie nieświadom, że wiatr niesie jego słowa ku obu bohaterom.

Kupiec nie był złośliwcem, ale był zrzędą. Ciężko zresztą się dziwić. Od dziecka zafascynowany magią i baśniami, w życiu doznał samych niemal rozczarowań. Miast szukać przygód, zysku szukał, lub dziur w przepisach celnych. Zamiast ratować księżniczkę, ożenił się z córką sąsiada, nie z miłości w dodatku, ale dla złączenia dwu kupieckich fortun. Z żoną w dodatku nie dochował się dotąd potomstwa. Zaś co kto mu sprzedawał jaki 'magiczny przedmiot' to okazywał się kolejnym już oszustem. Przemko już teraz, w trzeciej dekadzie swego żywota miał za co pluć sobie w swą bujną brodę, co często gęsto podkreślał. Zresztą, broda ta była jego dumą i znakiem rozpoznawczym.

Teraz więc dość podejrzliwie patrzył na rozłożonych na drzewie niemal jak na nocleg młodych, którzy na jego widok dopiero zbierać się poczęli. Samo drzewo też zdumiewało. Rozmiarem, to raz. Dwa, gatunkiem.

- Pluję sobie w brodę normalnie, alem takiej wielkiej sosny tu nie widział nigdy. Jakbym wiedział, że takie tu rosną, to przecie ten tartak co mi go kuzyn klarowali wcale intratny by się okazał... Ech, pluję sobie w brodę po prostu, bom go po brzytwie spuścił, że szaleniec, bo drzew nie masz odpowiednich...

- Ojczulku, nie turbujcież się. Przejechać się przecie da, pomożemy. - rzucił kasztanowłosy, długim płaszczem otulony młodzian.

- Pluję sobie w brodę, żem kija nie wziął solidnego. Dałbym mu ja ojczulka - wymamrotał pod nosem Przemko, na głos zaś odkrzyknął - Żaden ja tam ojczulek! I jak niby chcecie wóz na drugą stronę przenieść przez to drzewiszcze?

- Zaraz przez drzewiszcze, cny handlarzu - odrzekł tamten wesoło - Konie Twe podepniemy, one pociągną, my popchamy, to nieco powinniśmy drogę odgracić!

- Zaraza i niedoczekanie... Konie odepnę? Pluję sobie w brodę za sam pomysł rozmowy z tymi rzezimieszkami - mruczał kupiec zawzięcie ruszając wąsiskami - widać z miejsca, czego im trza, z wozem mnie tu zostawią, na moich koniach po kamratów pojadą i skończy się to parszywie. O, niedoczekanie Twoje, bratku! - Na głos zaś całkiem przymilnie odrzekł - Ale ale, panocku, przecie koniki moje chuderlawe i stare, jakże to one taki pień olbrzymi poruszyć by mogły! Chabety to!

Hadrian zdumiony spojrzał na dwa całkiem zacne kuce, potem na chytry wzrok kupca i westchnął cicho do siebie.

- Bayardzie, zechcesz wyciąć nieco łoziny po prawej? Wóz winien przejechać, bo tam płasko całkiem. Weź swój miecz w jaki użytek obróć, zobaczmy wreszcie ostrza tego zacność.

O ile Bayard niechętny był cięciu łoziny, o tyle wzmianka o 'jego mieczu' i 'ostrza zacności' mile połechtała próżność świniopasa. Nabrał powietrza w płuca i dobył ostrza, a kupiec wybałuszył na to gały, i mocniej zebrał lejce, jakby do zawracania.

Gniew nagły porwał na to Hadriana, który zrozumiał teraz zachowanie tamtego i z sykiem rzucił:

- Za rabusiów nas bierzesz, kupcze?!!

"Pluję sobie w brodę, przejrzał mnie! Biada!" pomyślał zaskoczony Przemko, ale nie będąc tchórzem, zacisnął rękę mocniej na rękojeści bata.

Hadrian nie wiedział, czy śmiać się ma, czy płakać. Mina kupca warta była osobnej całej strofy poematu. Złośliwy chochlik odezwał się w młodzianie, który wyniosłą przybrawszy pozę rzucił:

- Bacz na słowa, śmiertelny! Rozmawiasz z nie byle grajkiem, lecz z Hadrianem Przeklętym z Glitaryngii, Magii Wszelakiej Królestwa i Domeny! Gniew nasz straszliwy i niedościgły spaść jeszcze na Cię może, lecz póki co, zdecydowaliśmy łaskę Ci okazać! Szlachetny kompanie mój wstrzymaj swoje ostrze niezwykłe, a Ty, hadrancki kupcze zadziorny patrz! Oto dla Twej wygody magię czynić będę!

Wskoczywszy na drzewo Hadrian stanął pewnie, spojrzał na słońce, i upewniwszy się, że jest ono jeszcze widoczne, rozłożył szeroko ręce i zagrzmiał:

- Wiatru duchy, chmurni bracia, wysłuchajcie mnie!
Wznieście w górę drzewa pień,
Niech na ziemi pozostanie jeno jego cień!


Przypadłszy następnie do drzewa, chwycił się mocno konarów i wyszeptał odpowiednie zaklęcie, wspominając rozmowę na plaży. Thettre'll - leć, Stredd'eer - ląduj. Oba te zaklęcia miał już opanowane. Sama myśl o tym, spowodowała, że minstrel uśmiechnął się lekko. Pierwsze kroki na ścieżce nie muszą być duże, byle były.

Drzewo zadygotało lekko i wzniosło się, bardzo, bardzo powoli, dosyć też niepewnie. Na tyle niepewnie, by Hadrian przypomniał sobie, że gnommin, który ten czar rzucił, jest teraz w niewoli. Że obecnie drzewo podróżowało, podnosiło się, i lądowało samo. Że... mnóstwo innych że przeleciało przez głowę minstrela, wraz z każdym drżeniem wielkiego pnia. Toteż, kiedy oniemiały kupiec pogoniony przez Bayarda przeprowadził wóz pod lewitującą sosną, zadzierając łeb w górę, niemal wykręcając go sobie by lepiej widzieć, Hadrian z ulgą wyszeptał zaklęcie lądowania i posadził drzewo, ledwo co z niego spadając przy tej okazji.

Kryjąc zmieszanie wywołane tym końcowym potknięciem, rzucił:

- Bayardzie, wyciąłbyś może nieco tej łoziny? Następny wóz może faktycznie nie przejechać, a nas już przecie tu nie będzie. Nie chcemy trapić kochanego Dantora III z Kasparrów i jego poddanych utrudniając ruch, a nasze drzewo nie powinno być zawalidrogą królewskiego traktu. Wy zaś, cny kupcze, na przyszłość zechciejcie zaprzęgnąć kuce do drzewa, kiedy poproszę.

Otuliwszy się płaszczem z iście książęcą manierą, Hadrian podjął swój plecak, gotów do drogi. Następnie uśmiechnął się sympatycznie do kupca, dodając:

- Nie żywię urazy, cny kupcze. Powiedz mi proszę, cóż to za miasto przed nami, do którego wiodą nasze poplątane klątwą drogi?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline