Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2007, 21:17   #165
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
-Mówcie, gdzie chcecie iść. Ja proponuję zagłębić się w kanały-mruknął cicho Veinsteel, rozglądając się uważnie na boki.
-Powinniśmy wybrać trasę prowadzącą za mury miejskie. Po tym co zrobiliśmy, w mieście rozpęta się piekło. Im szybciej się stąd wyniesiemy tym lepiej. Takie jest moje zdanie. Decydujmy. Byle szybko-odrzekł Tantalion, a Vein skinął głową patrząc na pozostałych, gdy odezwał się Corwei.
-Tantalion ma rację, musimy wyjść poza teren miasta. Czeka nas teraz długa wędrówka przez te ścieki. Tunele ciągną się kilometrami i chyba nikt nie jest w stanie zapamiętać dokładnie plan tych podziemi. Veinsteelu, musimy znaleźć jakieś dobre miejsce na odpoczynek. Oczywiście dalej stąd. Musimy odpocząć, szczególnie Falco. Jest omamiony jakimiś czarami. Musi nabrać sił aby iść dalej-obrał swoje stanowisko, a Półelf ponownie skinął głową, patrząc jak ustawiają się w szereg zaproponowany przez niego, czyli Peredhil osłaniający tyły i gotowy przyjąć na siebie cały impet uderzenia od tyłu, osłaniający go magią Aquodayro włączający się do walki najpierw, gdyby przeciwnicy zaszli od tyłu. Następny Corwei chroniący od tyłu osłabionego Falco i Tantalion zabezpieczający z przodu.
Na przodzie ustawiła się Adrila z łukiem w ręku i zostało jeszcze dołączyć się jemu, więc to zrobił, wyjmując cicho miecz oraz sztylet.
Jeździec machnął jeszcze ręką na znak, że ruszają i począł stawiać stopy niezwykle ostrożnie i delikatnie czyniąc swój chód bezgłośnym.
Rozglądał się uważnie, zaglądając w każdy zakamarek, by sprawdzić czy niebezpieczeństwo gdzieś tam nie czyha.
Formacja którą szli miała również inną zaletę. Gdyby Vein przeoczył przez przypadek wroga, niedostrzegając go w cieniu, co było mało prawdopodobne, to Peredhil go wypatrzy, podnosząc alarm.
Patrząc wszędzie spojrzał na swój miecz i sztylet w ręku, kątem oka. Może się wydawać dziwne, że nie ma tarczy lub drugiego takiego samego miecza, którym mógłby władać równie sprawnie. Mogłaby się wydawać, że z takim zestawem broni nie zaszedłby nigdzie daleko, lecz nic bardziej mylnego. Gdyby zamienił sztylet na tarczę lub drugi miecz, byłby o wiele mniej skuteczny nie tylko na ziemi, ale też w powietrzu, na co nie mógł sobie pozwolić.
Oczywiście wiedział, że straszny wygląd to podstawa, ponieważ odbiera wrogom odwagę, obniżając skuteczność ataku, jednakże nie postawił na to, dlatego że wiedział iż przeciwnik niepozorny jest o wiele bardziej niebezpieczny, ponieważ częściej się go lekceważy. Wtedy wystarczy tylko wykorzystać swoją przewagę oraz odpowiednią chwilę.
Veinsteel jednak nie był aż tak niepozorny, gdyż nawet jego muskulatura dodawała mu powagi, ale miecz i sztylet w rękach, jako komplet, nie prezentowały się zbyt groźnie, czego nie można było powiedzieć o osobnym przypadku owych dwóch broni.
Przeciwnicy często, widząc taką konfigurację ostrz lekceważyli go, uznając, że wystarczy ciąć po stronie sztyletu, by zabić. Zawsze dowiadywali się o swojej karygodnej pomyłce, gdy było za późno gdyż miecz atakował na dużym dystansie nie pozwalając się zbliżyć. Sztylet zaś był skuteczny, kiedy przeciwnik w końcu przedostał się przez zasłonę miecza, ponieważ takie ostrza były robione z myślą o krótkim dystansie.
Co prawda obrona była mniejsza, lecz zawsze nadrabiał to sparowaniami, miękkimi blokami oraz unikami, a prawie zawsze łączył to z kontrą, chyba że przeciwnik się tego spodziewał.
Zdumiewające jak łatwo można czytać z człowieka podczas walki... Odsłaniają się zasłony na oczach, twarz mówi więcej niż słowa, a całe ciało gada jak najęte. Trzeba tylko potrafić z tego czytać. Oczywiście u doświadczonych Wojowników nie jest to takie proste lub w ogóle nie jest możliwe-pomyślał.
Było jeszcze jedno uzasadnienie do konfiguracji tych broni.
Gdy Jeźdźcy lecieli na swoich Gryfach, musieli kontrolować lot chociażby jedną ręką i nieliczne Gryfy potrafiły lecieć same, a Vein tym bardziej czuł dumę, iż jego przyjaciel to potrafi. Nie mniej jednak czasami dochodziło do abordaży powietrznej i wtedy właśnie miecz na nic się nie zdawał.
Powierzchnia grzbietowa Gryfów była tak mała, że nie wystarcza miejsca na walkę z użyciem długich ostrzy, zaś życie rozstrzyga się w przeciągu kilku sekund.
Jednakże walki powietrzne odbywają się tylko na treningach, ze względu na to, że Jeźdźcy Gryfów nie występują przeciwko sobie, a nie ma smoków, z którymi można by było trenować.
Oczywiście Półelf nie odbywał nawet takiego treningu, ale w teorii doskonale wiedział co robić w każdej sytuacji, jednakże wiedział, iż naprawdę nie będzie to wcale takie proste. Będzie musiał wtedy zdać się głównie na umiejętności bojowe w locie swojego towarzysza oraz liczyć na jego doświadczenie.
Tymczasem trzeba było wydostać się z kanałów tak, by nikt ich nie zaskoczył, więc przeczesywał wzrokiem każdy zakamarek w poszukiwaniu podstępu, którego nie dostrzegał i był z tego bardzo zadowolony, lecz nie pamiętał jakiegokolwiek suchego terenu, na którym można było odpocząć oprócz małego wyjścia, lecz niebezpiecznie by było się tam układać. Dalszy kawałek suchego terenu był bardzo daleko, więc postanowił zboczyć z trasy wyznaczonej przez jego znaki, ale tylko na chwilę, co zrobił przy pierwszym nieznanym rozgałęzieniu. Kierował się podwyższeniem terenu, gdyż woda spływa w dół, a idąc pod górę musi być coraz płycej.
W końcu jednak uśmiechnął się widząc suche miejsce pośrodku korytarza, gdzie usiadł dalej rozglądając się uważnie, a gdy Corwei objął wartę przy Falco, Półelf położył się na chwilę, zamykając oczy. Tego rodzaju odpoczynek nie trwał jednak długo, gdyż do jego nosa doszedł smród ziół trzymanych przez człowieka, więc Veinsteel usiadł do nich tyłem, by choć trochę ograniczyć ich zapach.
Półelf chwycił swoją piersiówkę z winem, pociągając kilka długich łyków oraz rozluźniając wszystkie mięśnie, po czym odetchnął głęboko. Dał też odpocząć swojemu umysłowi, który w ostatnich dniach pracował bardzo mocno. W tejże chwili nie myślał o niczym.
Odpoczynek ten wydał mu się chwilą i szkoda mu było go przerywać, jednakże musiał, ponieważ usłyszał słowa Falco.
-Co się dzieje... Gdzie... Corwei? Corwei! Jesteś przyjacielu! Udało ci się... Wam się udało! Rad jestem, że was widzę. Gdzie jest ten uparty brodacz, niech go uściskam!-rzekł, a Veinsteel wstał, zaś Tantalion wymownie spuścił głowę.
-Niestety nie będzie to możliwe. Mallun poświęcił się, żeby ochronić jednego z nas. Nie wiem czy to będzie dla ciebie pocieszeniem, ale bronił się długo przed dwoma Magami na raz. Ci Magowie na pewno zostaną ukarani przez Smoczego Pana, gdyż stracili możliwość wydobycia jakichkolwiek informacji o ruchu oporu-powiedział ze spokojem.
-A więc odszedł... Niech Bóg umiłuje się nad jego duszą...-powiedział, a następnie zamilkł nie chcąc rozmawiać, więc Veinsteel wyjął swój prowiant i zaczął jeść, by odzyskać siły.
Jak stąd wyjdziemy to trzeba będzie się pospieszyć, gdyż na pewno minęło wystarczająco dużo czasu, żeby posiłki były w drodze. Oczywiście mam jeszcze sporo materiałów wybuchowych oraz proszku wywołującego dym, ale bez przesady. Być może nawet potrzebny będzie Gryf. Zobaczymy. Nie mniej jednak nie chciałbym go w nic mieszać-pomyślał żując mięso.
Co bym zrobił, gdybym był Smoczym Władcą? Co bym zrobił, gdybym dowiedział się, że z najpilniej strzeżonego więzienia uciekł mój najgorszy wróg? Co bym zrobił gdybym to ja wykorzystał wszystkie moje pomysły i pułapki na zabezpieczenie celi, a i tak zostałyby ominięte? Hmm… Na pewno bym ustawił tą grupę za bezpośredni cel ataku. Chciałbym ją jak najszybciej uśmiercić, a skoro ominęli zabezpieczenia, pułapki, pokonali strażników, uciekli i nie wiadomo gdzie są, wysłałbym pomoc do miasta w postaci doświadczonego oddziału najlepszych wojowników i łuczników, może kuszników. Na pewno wysłałbym dużą ilość jednostek strzelających. To jak miałbym około dwóch, trzech lub czterech dni na zorganizowanie sił oraz około czterech na dojście, co w najlepszym przypadku daje sześć dni. To zdecydowanie za długo, więc musi być ktoś inny. Ktoś kto porusza się szybko lub błyskawicznie albo po prostu przenosi się na miejsce. Z sił, którymi dysponuje Smoczy Pan te kryteria spełniają Magowie oraz Smoki. Na pewno nie wysłałby jednego Maga, a raczej co najmniej ich piątka. Nie mniej jednak oni nie potrafią tropić tak dobrze jak jednostki latające, widzące z dużej wysokości. Wysłałbym patrole, przynajmniej dwadzieścia po dwa do trzech smoków w jednym. Gdyby taki patrol zauważył swój cel, dopadłby ich bez najmniejszego problemu. Trzeba będzie bardzo uważać-pomyślał i w tej samej chwili skończył jeść ser, a następnie wstał.
-Pora ruszać i wyjść w końcu z tego brudu i smrodu-powiedział, zajmując swoje miejsce w szyku, po czym wyjął sztylet i miecz. Po chwili wszyscy stanęli na swoich miejscach, a Veinsteel zawrócił, lecz nie mógł trafić na oznaczoną przez siebie drogę.
I po cóż było przystawać? Już dawno bylibyśmy przy wyjściu, odpoczęli solidnie i ruszyli w dalszą drogę-pomyślał, gdy usłyszał przed sobą szmer, więc szybko odwrócił wzrok w tamtą stronę, lecz niczego tam nie było oprócz szczura. Od czasu do czasu jakieś małe stworzenie przebiegało przez kanał wzbudzając jeszcze większą czujność, ale oprócz tego nie działo się nic podejrzanego, dlatego też postęp w drodze do wyjścia był coraz większy, a droga do przebycia coraz mniejsza.
Po jakimś czasie doszli do kolejnego nie oznaczonego skrzyżowania dwóch dróg, więc Vein zdał się na intuicję, która podpowiadała mu prawy korytarz, ale musiał się jeszcze upewnić, więc zamknął na chwilę oczy i obrócił głowę w lewą stronę, po czym wciągnął powietrze, lecz śmierdziało przeraźliwie. To samo zrobił z prawą stroną, w której smród wydawał się mniejszy, co potwierdzało przeczucia Półelfa co do wyjścia stąd.
Swoją drogą ciekawe czy na zewnątrz jest noc, czy dzień. Oby w chwili wyjścia panowała noc, ponieważ wtedy trudno wytropić kogokolwiek, a łatwiej się ukryć. Oby noc była bezksiężycowa i bezgwiezdna, bo te dobre dla nas cechy nocy będą wzmocnione-pomyślał, gdy usłyszał, że Falco zarządza postój.
Półelf skrzywił się na chwilę, gdyż nie było to najlepszym pomysłem.
-Czemu chcesz zatrzymywać pochód? To nie ma sensu. Przecież niedawno odpoczywaliśmy, a im dłużej siedzimy w kanałach, tym większa szansa schwytania nas przez Smoczego Władcę! Na pewno wysłał już swoje siły w poszukiwaniu nas, na pewno sprowadził już Magów i Smoki, a w drodze jest przynajmniej jeden, bardzo dobrze wyszkolony oddział, który właśnie zmierza w tym kierunku! Nie można dać mu czasu, gdyż działa na naszą niekorzyść! Noc może nas ukryć, ale tylko przez około osiem do dziesięciu godzin! Nie można sobie na to pozwolić! Posłuchaj, co do ciebie mówię i chociażby rozważ moje argumenty! Przytocz kontrargumenty! Powiedz czemu chcesz stanąć!-mówił cicho i spokojnie, lecz Falco nie miał zamiaru odpowiadać, co miało jeszcze mniejszy sens niż postój. Nie mniej jednak Łowca uparł się, więc Veinsteel westchnął, wzruszył ramionami i zaczął prowadzić kierując się nie nosem, ale podwyższaniem terenu, zaś po chwili znalazło się kolejne suche miejsce, gdzie Jeździec stanął świdrując lodowatym wzrokiem Falco, lecz nikt nic nie mówił przez dobrą chwilę, a Półelf wpatrywał się nieustannie z wydawałoby się, nieograniczoną cierpliwością. Stał i patrzył nie mrugając, co tworzyło osobliwy obraz z kamienną twarzą oraz luźną postawą z rękami, w których dalej trzymał ostrza, założonymi na piersi. W pewnym momencie ciszę przerwał Falco.
-Wiedzcie, że jestem wam po stokroć wdzięczny za uratowanie życia. Nie wiem czy kiedykolwiek zdołam się wam odwdzięczyć... nie wiem. Powiedzcie mi zatem jak zginął Mallun-rzekł, a głos zabrała Adria. Opowiedziała jak to wyruszyła z Mallunem, jak dostali się do pałacu wraz z przemyceniem sztyletu, zabiciem kapłana, zabraniem medalionu oraz walką z Magami. Powiedziała jak spotkała Corweia i opisała ucieczkę. Widać było wyraźnie, przynajmniej dla Veinsteela, że opowiadanie nie przychodziło jej z łatwością, ale budowała składne zdania.
W momencie zadania pytania Półelf zrozumiał dlaczego człowiek tak bardzo nalegał na postój. Jeździec rozumiał, że śmierć Malluna jest ogromną stratą nie tylko dla ruchu oporu, ale też dla samego dowódcy, lecz nie oznaczało to tego, że mieli stawać dla wysłuchania opowieści.
Gdy dziewczyna zakończyła mowę, po której ponownie nastała cisza. Ponownie przerwał ją Falco.
-Czy znaleźliście może magiczną zbrojownie?-zapytał.
-Niestety nie udało nam się-odpowiedział Corwei.
-Z tego co słyszałem, zbrojownia znajduje się w pałacu na pierwszym piętrze, za zaryglowanymi drzwiami. Widziałem je kiedy mnie prowadzono przed która-powiedział Falco, a Vein westchnął, po czym zobaczył niepewne spojrzenie Corweia.
-Nie ma sensu niczego rozpamiętywać. Stało się to, co się stało, a teraz trzeba ruszać-powiedział bezbarwnym tonem, zajmując miejsce w szyku. Po chwili znowu Vein prowadził, kierując się intuicją i nosem. Kilka rozgałęzień oraz zakrętów dalej, odruchowo już spojrzał na dolną część korytarza, by sprawdzić czy nie ma tam jego oznaczeń. Nawet nie spodziewał się tam ich zobaczyć, gdy jednak dostrzegł jeden ze swoich znaków.
-Dobra wiadomość. Trafiłem z powrotem na oznaczony korytarz, więc za jakieś dwadzieścia minut będziemy na powierzchni-mruknął cicho z nikłym uśmiechem, po czym zwrócił się w kierunku wyjścia. Korytarze mijały bardzo szybko, a w końcu dotarli do labiryntu, na którym każdy zakręt był oznaczony. Pewnie prowadził odczytując oznaczenia, które doprowadziły ich po niedługim czasie do końca kanału, a świeże powietrze uderzyło go przyjemnie w twarz.
Półelf odetchnął głęboko, wpuszczając do płuc duże ilości powietrza, lecz nie było czasu, by się nim rozkoszować. Trzeba było ruszać i to szybko, gdyż nocy została tylko połowa. Veinsteel wywnioskował to po położeniu księżyca na niebie.
-Aaach... jak miło zaczerpnąć świeżego powietrza-powiedział Tantalion.
-Na waszym miejscu bym się nie cieszył-mruknął do drużyny, pokazując niebo, a dokładniej księżyc.
-Pogoda nam nie sprzyja. Księżyc świeci jasno, gwiazdy też, a cała noc jest jasna. Będzie nas łatwo wypatrzyć-westchnął, po czym wyszedł kawałek do przodu.
-Peredhilu, zamienimy się pozycjami, gdyż pewniej czuję się na tyłach. Poza tym sądzę, że atak może nadejść prędzej od miasta niż od pozostałych terenów, a w razie potrzeby mogę w każdej chwili dołączyć do ewentualnej walki na przedzie-powiedział, a za zgodą barda przeszedł na tyły. Okazało się, że wszyscy zmienili swoje pozycje, a przynajmniej prawie wszyscy.
Niecałą godzinę później na równinie, nad głową przetoczył mu się cień czegoś wielkiego i nawet nie zdążył spojrzeć, gdy przeleciał drugi raz, już niżej. Ryk przeszył powietrze, a Veinsteel instynktownie rzucił się na ziemię, jednocześnie z krzykiem Tantaliona:
-Na ziemię!!!
Nagle usłyszał krzyk agonii i Vein już wiedział, że to ktoś z drużyny, a głos krzyczącego powiedział Półelfowi, że to Peredhil ginął z łap smoka. Jeździec podniósł się błyskawicznie, widząc czarnego smoka połykającego jego towarzysza.
Veinsteel patrzył zimny wzrokiem na całą sytuację nie ruszając się. Kątem oka widział jak Tantalion dobywa swojej katany i chowa się za tarczą.
Sądzę, że bardzo by pomogła tarcza w obliczu szalejącego smoka…-pomyślał będąc gotowym do uniku, nie mniej jednak dalej trzymał w dłoniach swoje ostrza, jednakże były one opuszczone.
Może Półelf mylił się, lecz nie podejrzewał, by Smok miał zamiar zaatakować. Okazało się, że się nie mylił, a zamiast tego Smok wydał gardłowy, niski pomruk, który Veinsteelowi skojarzył się z mową. W tym samym czasie Tantalion powiedział do pozostałych przy życiu:
-Nie unikniemy walki. Słuchajcie... trzeba się jak najszybciej rozproszyć i otoczyć bestię. Starajcie trzymać się z tyłu i po bokach. Unikać frontalnego ataku. Zasada jest jedna – im dalej od pyska tym dłużej pożyjesz. Jeśli już napotkacie wzrok gada, to celujcie w oczy. W innym wypadku uderzać w ogon i podbrzusze... to najczulsze miejsca. Gdy bestia wzbije się w powietrze, starajcie się biec w przeciwnym kierunku do jego lotu, i wyjść na jego tyły. Inaczej i tak pochwyci was jak jastrząb mysz polną...
-Zakonniku, nie obrażaj mnie. Nie mam zamiaru uciekać. Nie jestem tchórzem chowającym się ze strachu przed przerośniętą jaszczurką. Mogę unikać walki, ale nie uciekać przed nią i zapamiętajcie to sobie-powiedział groźnym tonem.
-Nie mniej jednak rady są rozsądne i bardzo logiczne. Zastosuję się do nich. Poza tym niech ptaszek spróbuje sobie polatać-zakończył tajemniczym tonem, gdyż miał już plan, a Falco powiedział:
-Wyzywa nas... Nigdy nie spotkałem się z czymś takim w starciu z tym gatunkiem. Czarne smoki zazwyczaj są bardzo złośliwe. Ten podchodzi do nas z ostrożnością. Nie mamy wyjścia... Nie damy rady uciec-gdy Falco skończył mówić, Vein prychnął pogardliwie i powtórzył:
-Nie mam zamiaru uciekać i nie ważne czy przed wróblem czy przed Smokiem.
-Jeden musi robić za przynętę i odciągać jego uwagę. Ja nią będę. Moje nagolenniki powinny dać mi szansę wyjść z tego cało. Róbcie jak mówiłem a może unikniemy strat-ciągnął Tantalion wystawiając się na przynętę. Veinsteel przystał na to tylko dlatego, że miał plan, pozwalający zwiększyć ich szanse.
Smok zaryczał tak, jakby był zdenerwowany, a Falco odpowiedział, co zapewne było przyjęciem wyzwania, a Jeździec wydał ostatnie polecenie.
-Szykują się fajerwerki, a kiedy wybuchną odciągnijcie uwagę Smoka, a ja resztą zajmę się z góry, nie ważne z jakiej wysokości. Zajmuję pozycję z tyłu gada, niedaleko ogona. Szykujcie się na niespodziankę-powiedział ponownie tajemniczym tonem.
Nagle Tantalion wzniósł miecz do góry, po czym zaczął śpiewać, wybijając rytm kataną na tarczy. Słowa były nierozpoznawalne nawet dla niego, co pokazywało, że był to język magii.
Nagle Adria wystrzeliła z łuku, a Veinsteel powoli położył się na ziemi, chowając ostrza i czekając na dogodny moment.
-SMOKU!!!!! JEDEN Z NAS DA DZISIAJ GŁOWĘ!!!! ALBO TY, ALBO JA!!!-zawołał zakonnik, ściągając na siebie uwagę smoka.
Brawo Łowco-pomyślał, zaczynając się czołgać w optymalnym tempie, czyli by nie było za szybko, wtedy mógł zostać zauważony oraz nie za wolno, by nie dotrzeć do celu po bitwie. Czołgał się, omijając gada szerokim łukiem. Przez cały czas patrzył czy Smok go nie zauważył, co się nie stało do tej pory.
Oby mnie nie zauważył, bo cały plan weźmie w łeb-pomyślał, a już za chwilę był tam, gdzie miał się ustawić. Widział pod kątem ogon smoka i jego bok, więc był na idealnej pozycji. Pospiesznie włożył dwa palce go ust, przytykając je do kącików ust, po czym nabrał w płuca tyle powietrza, że więcej już się nie zmieściło, z całej siły zacisnął wargi i gwałtownie zaczął wypuszczać powietrze. Wydawałoby się, że powinien natychmiast popłynąć gwizd rozdzierający powietrze, lecz nie było żadnego dźwięku.
Urut sinfan Groell-pomyślał, co znaczyło dosłownie „żebyś tylko mnie usłyszał, Gryfie”, ale nie czas na rozważania. Szybkim, zdecydowanym ruchem zdjął łuk z pleców, wyjął jedną strzałę, trzy sakieweczki z rubidem i małą buteleczkę wody. Szybko wydarł nić z jednej z sakiewek z prochem, którą przywiązał rubid do strzały. Gdy już to zrobił, wyważył błyskawicznie strzałę prawą ręką, zaś lewą wybadał siłę i kierunek wiatru, a dopiero wtedy naciągnął strzałę na cięciwę, celując w skrzydło. Wbrew pozorom nie trwało to dłużej niż minutę dzięki magicznym karwaszom. Ponownie nabrał powietrza i wystrzelił, a następnie podniósł się błyskawicznie rzucając z całej siły butelką z wodą. Strzała trafiła tam gdzie miała trafić, czyli w mięsień, a butelka rozbiła się tuż powyżej, zalewając sakieweczki z rubidem.
Gigantyczna eksplozja wstrząsnęła nie tylko Smokiem, ale i całym otoczeniem, zaś ze skrzydła nie zostało nic. Taki wybuch mógłby powalić dwa oddziały Orków, a mimo to bok był tylko lekko uszkodzony. Skrzydło zaś zostało kompletnie zniszczone, a Półelf przyglądał się temu dobiegając do bestii. Wyruszył on już w chwili rozpoczęcia wybuchu, ale był na tyle daleko, że nie mógł mu nic zrobić, a w tym czasie nabrał już dużej prędkości. W tym samym czasie wyciągnął miecz i sztylet, który zatopił w miejscu, gdzie poprzednio tkwiło skrzydło i na owym krótkim ostrzu wsparł się całym ciężarem, wskakując na grzbiet gada, uważając na wszelkie niebezpieczeństwa wynikające zarówno z budowy Smoka jak i z jego woli. Wszystko to wykonywał na pełnej prędkości, wykorzystując całą siłę ludzkich mięśni oraz Elfią zręczność i zwinność. Chciał wdrapać się na łeb smoka, gdzie miałby blisko do oka stwora.
-Teraz spróbuj polatać ptaszyno!-krzyknął, łapiąc się szyi Smoka, po której chciał się wspiąć na łeb.
 
Alaron Elessedil jest offline