Johann Wchodząc odetchnął głęboko znajomym zapachem. Widać Dziobaty Yurga jak nazywano właściciela (ale po cichu i za jego plecami, raz bo potrafił być naprawdę wredny jak chciał, a dwa zawsze trzymał pod kontuarem mocną, krótką pałkę ze splecionej skóry przetykanej ołowiem) nie zwolnił kucharki Grubej Bess nazywanej Mamą. Świadczył o tym zapach potrawki z duszonych w sosie własnym "owoców morza" jednej z najlepszych jakie można dostać w porcie.
Wreszcie można będzie odpocząć, wysypać igliwie i piasek z butów, zażyć kąpieli w balii z gorąca wodą - takiej gorącej, że aż czerwienieje skóra, a nie lodowatym potoku. Aż westchnął na tę myśl.
Podszedł do kontuaru. Dziobaty podniósł na niego wzrok, zmrużył oczy i uśmiechnął kącikiem ust. Jak zwykle oznaczało to powitanie.
- Witaj Yurga. Chciałem z przyjaciółmi wynająć trzy pokoje - jakoś nie uśmiechało mu się nocować wespół z trupem w worku.
- Wezmiemy chyba "galeon" dla damy, "kabestan" i "kotwicę" dla nas. Pokoje miały zamiast numerów tabliczki na drzwiach z wymalowanymi różnymi elementami okrętu. "Numeracja " biegła tak jak na statku - od dzioba do rufy, stąd Johann chciał wybrać trzy sąsiadujące ze sobą.
Postanowił jednak spytać się reszty.
- To pokoje leżące obok siebie, pierwszy dwuosobowy, reszta cztero. To by było razem - liczył szybko - po półtorej sztuce złota za większe i dwie za mniejsze...Pięć za jeden nocleg - podniósł pytająco brwi czekając na reakcję reszty. |