Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2007, 21:27   #25
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Marco czuł, ze gada od rzeczy, co mu się nie zdarzyło od czasu, gdy został przyłapany na podglądaniu pana profesora ze szkoły na uprawianiu ostrych fikołków z pewną kupcową. Wtedy miał jednak 12 lat i zbyt mało rozumu, żeby sobie uświadomić, że profesor sam był w strachu przed odkryciem i jego krzyki, groźby kary, baty oraz żądanie całkowitego milczenia maskowały tylko jego strach. Od tamtego czasu Visconti często myślał o tej sytuacji śmiejąc się sam ze swojego dziecinnego zachowania, tudzież strachu przed opowiedzeniem tego komukolwiek. Pamiętał, ze gdy go przypadkiem kolega z klasy zapytał, co robił tamtego wieczoru zaczął pleść bzdury.

Wtedy jednak to był mały Marcinnio, teraz zaś dorosły Marco. Spotkanie lśniącej, niczym srebrny księżyc dziewczyny w towarzystwie nieznajomego mężczyzny, którego mina ewidentnie wskazywała, że dobrze się bawił patrząc na plączącego się Marco, przypomniała Pizańsczykowi starą sytuację. Może zresztą nie były to nawet bzdury, ale czuł, że nawet, jeżeli te słowa powitania miały sens na salonach florenckich bankierów, tutaj nie pasowały. Nie, nie chciał zaimponować tej kobiecie, ani prawić wyszukanymi słowy komplementy. Chciał po prostu ją powitać, jak umiał najpiękniej, próbował, starał się, no i to zawalił.

No i nagle wybuchło? Uszy. Że też uszy mogą tak zmienić obraz człowieka. Ba, nawet nie tylko człowieka. Przynajmniej w oczach księdza, bo dla Marco był to po prostu obecnie egzotyczny dodatek. Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że patrząc na nią, gdyby się nawet okazało, ze ma ogon, byle niezbyt wielki, nie zmieniłoby to jego zdania o niej. Po prostu była śliczna, atrakcyjna, urocza, czarująca, wspaniała ... ech, pewnie, że taka była, a to, ze była istotą, w które Marco po prostu wcześniej nie wierzył, tylko dodawało jej atrakcyjności. Jakież to szczęście, ze po wybuchu ojca Vinhentheima wszyscy patrzyli na niego. Marco bowiem aż pacnął się w czoło, żeby przywrócić sobie zdolność logicznego myślenia.

- Stop, ojcze – krzyknął. Wiedział, ze jego podopieczny jest może i człowiekiem pysznym, ale wystarczająco rozsądnym, żeby w takich chwilach słuchać swojego ochroniarza. dowiódł tego chociażby podczas przejażdżki nocą – Gospodarzu, który jest nasz pokój?
- Schodami na górę oraz pierwsze prawo – informował gospodarz zaskoczony reakcją księdza. A może nie reakcją, tylko jej gwałtownością. Wszak to miał być tak miły wieczór.
- Dobrze, daj klucze i idziemy. Przygotuj jakieś jedzenie i za chwilę po nie zejdę.
- Idziemy
– rzucił do księdza Marco, a już na schodach mu tłumaczył. – Umówiliśmy się, ze w chwilach zagrożenia ja dowodzę, nieprawdaż? A przecież popatrz wielebny. Elfina nie przybyła sama, wszyscy ja tutaj także dobrze znają, łącznie z karczmarzem i domownikami. Jak myślisz, co by się stało, gdybyś zaczął się domagać czegokolwiek? Gdybyś zaczął grozić jakąś władzą? Możesz mi wierzyć lub nie, ale całkiem prawdopodobnie właśnie uratowałem nam skórę, bo karczmarz doskonale wie, że tak wysoko postawiona osoba, jak ty, ojcze, może nasłać na niego władze. Możliwe więc, że próbowałby nas uciszyć. A może zresztą i nie, ale mam cię dowieźć cało do Santa Maddalana i wolę nie ryzykować. Nawet bowiem, jeżeli karczmarz jest w porządku, burda wisiała w powietrzu, bowiem jej towarzysz pewnie by się ujął za nią, a w czasie bijatyki wewnątrz różnie bywa.

Marco i ojciec doskonale zresztą wiedzieli, jak wszyscy w Toskanii, że napaści na podróżnych się zdarzają często, a dokonują się one nie tylko na traktach, ale i po karczmach, zwłaszcza tak oddalonych od ludzkich siedzib, jak ta, gdzie nie sięga władza straży miejskiej, regularne oddziały zaś zjawiają się rzadko. Wprawdzie Pizańczyk nie wierzył, żeby znajomy tak pięknej dziewczyny, co z tego, ze elfiej, ale ewidentnie mającej wszystko, co dziewczyna mieć powinna i to w takich proporcjach, że o mało nie spadł ze schodów na wspomnienie, był złym człowiekiem. Jednakże, to było jego osobiste przekonanie, a bezpieczeństwo człowieka powierzonego jego pieczy stanowiło priorytet. Obecnie dało się jeszcze wszystko zaklajstrować, kiedy zaś wyjadą, wszystko uległoby zapomnieniu, jednakże obawiał się, że Vinhentheim nie poprzestanie na tak ostrych słowach, widział zaś niejedną burdę, która się rozpoczynała w taki sposób. No, a dodatkowo nie chciał, żeby dziewczynę spotkało coś złego. Bardzo nie chciał, chociaż zdawał sobie sprawę, że pewnie więcej nie będzie miał okazji jej zobaczyć. Nie wiedzieć dlaczego, na tą myśl zrobiło mu się smutno. Pomyślał, że może lepiej by było, gdyby jej nie spotkał, gdyby nigdy się nie dowiedział, co znaczy czyste piękno. Nic nie rozumiał z tego uczucia i pomyślał, że może kiedy się prześpi, świat wróci do normy.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 08-12-2007 o 21:30.
Kelly jest offline