Kiedy Carlos usłyszał krzyk księdza obrócił się płynnym kocim ruchem w jego stronę a na twarz wypłynął mu gniew. Kolejny klecha który uważa, że Bóg stworzył tylko to co oni są w stanie zaakceptować. Prawa dłoń sama spoczęła na rękojeści navaja wystającej zza opasującej go szarfy. Wiedział że nie pozwoli skrzywdzić elfki i jeśli ktokolwiek tego spróbuje to będzie zbierał swoje flaki z podłogi. Pełnym wściekłości wzrokiem wpatrywał się w twarz księdza powoli wyszczerzając zęby jak zły pies szykujący się by kąsać. Sprawnie przesunął się tak by odgradzać obu włochom drogę do kobiety. Stał lekko wychylony do przodu z prawą dłonią na rękojeści a lewą wyciągniętą lekko przed siebie. Czekał na pierwszy wrogi ruch. Ten jednak nie nastąpił towarzysz księdza powstrzymał go i zabrał na górę. Carlos odprowadził ich obu złym wzrokiem. Powoli się wyprostował i rozluźnił. W zapadłej w tej chwili ciszy rozległ się głos Carlosa nie odrywającego nadal oczu od schodów na których zniknęli tamci dwaj. -Gospodarzu co z tym winem? Widzę że niektórzy dostali go tu na tyle dużo żeby zacząć wykrzykiwać brednie a ja nawet nie zdążyłem ust umoczyć, za chwilę poczuję sie urażony chyba.
Po czym zaśmiał się szczerze i głośno ze swojego żartu. Napięcie ulotniło sie z niego momentalnie. Spojrzał na elfkę i mrugnął do niej jednym okiem uśmiechając się szeroko.
__________________ Oj Toto to już chyba nie jest Kansas...
"Ideologia zawsze wynika z przyczyn osobistych, ja nie podaję wrogowi ręki chyba, że chcę mu połamać palce" |