Duchowny przyglądał się wszystkiemu z góry. Tance, muzyka, śpiew. Jakież to proste i niechlujne rozrywki pospólstwa. Wygładził sutannę i przejeżdżając ręką po balustradzie, począł kierować się w stronę schodów. Wzrok nakierował go na Viscontiego. ie słyszał śmiechu, ale widział wyraz twarzy. Zbaczył również elfinę pochłoniętą zmysłowym tańcem w objęciach mężczyzny. - Tak, jak myślałem. - uśmiechnął się w duchu - Uwodzi każdego mężczyznę, tylko po to, aby go potem zostawić. Całe szczęście, że Visconti się w porę opamiętał.
Był przeciwny walce, gdyż to mogło sprowadzić nieprzewidziane konsekwencje, które mogły okazać się zgubne zarówno dla Marco, jak i dla niego samego. Poczuł więc ulgę, gdy zobaczył, jak ochroniarz kieruje sie w stronę lady.
Tymczasem muzyka wciąż grała, a wirujący, wręcz hipnotyzujący taniec na chwilę wprawił księdza w osłupienie. Ten opamiętał się jednak po niedługiej chwili i nerwowo począł rozglądać się, w nadziei, że nikt tego nie widział.
W tej samej chwili muzyka ucichła, a mdlejąca kobieta osunęła się na ziemię. Chwilę potem znalazł się przy niej Marco, a następnie kolejny mężczyzna, którego Constancius nie znał. Ksiądz zastanawiał sie, skąd w ludziach bierze się taka bezinteresowna czułość. Czemu pomagają innym, nie oczekując niczego w zamian. Zupełnie nie podzielał zdania wielu duchownych, że czynią to dla życia wiecznego. Przecież oni nigdy go nie zaznali i nie mają pewności, że kiedykolwiek zaznają.
Duchowny nie ruszał się z miejsca. Z wysokości obserwował całe zdarzenie. Wolał nie wychylać się. Zaintrygowany jednak, chciał zobaczyć, co wyniknie z tego zajścia.
__________________ W takich sytuacjach, gdy warstwa nakłada się na warstwę, gdy wszystko jest fasadą, wplecioną w sieci oszustwa, prawdą jest to, co z nią uczynisz. - Artemis Entreri |