Mariusz nie był zaskoczony rozwojem sytuacji. W walkach z tatarami nie raz był świadkiem brania zakładników i jeńców, którzy później szli na czele wrogiego oddziału osłaniając go przed ostrzelaniem. Nie raz widział, jak dowódcy ignorowali żywe tarcze i atakowali wroga bez żadnych skrupułów, jedynie to powstrzymywało przeciwnika od nagminnego wykorzystywania żywych tarcz. Nie inaczej było i tym razem, Mariusz najchętniej pojechałby na Rożyńskiego, nie bacząc na pojmanych chłopów. "I tak zrobi z nimi co zechce, gorzej jeśli w sposób przemyślany i spokojny wykorzysta sytuację, wówczas życie każdego z wieśniaków może stanowić przeszkodę nie do zdobycia. Teraz gdy dopiero ich pojmali, jeszcze nie są w stanie w pełni wykorzystać tą niewinną krew. "- pomyślał. - Wyjedźmy im Panowie naprzeciw i wybijmy każdego, kto tych chłopów prowadzi, inaczej za chwilę będziemy mieli prawdziwe piekło. Teraz Panowie Bracia, póki czas jeszcze a wróg niezorganizowany. Za moment gdy nam zaczną robić z każdego chłopa i dziecka zakładnika to się dopiero zacznie, więc nie dajmy im na to czasu. Może i jaki chłop zginie przy naszym ataku, ale na pewno zginą wszyscy, jeśli teraz go nie przeprowadzim.
Nawet z konia nie zsiadł, jeśli czas starczy to naładuje broń dopiero co użytą, jeśli nie to z jednym półhakiem ruszy i szablicą przy boku. Opanowanie i spokój na Mariusza spłynęły, cieszył się z udanej wyprawy, która nieco szyków wrogom namieszała a i kilku z nich na glebę posłała. Teraz jednak gotował się do kolejnej, nie w smak mu było narażać ludzi niewinnych, lecz po prawdzie to nie on a Rożyński ich narażał i niewątpliwie łajdak gotów był ich zabić, byle tylko zwyciężyć w tej potyczce. Ten co bierze zakładników, nie bierze ich przecie po to by wypuścić ich zaraz. |