Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2007, 19:32   #201
g_o_l_d
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Azyl

„Rudera”


Słońce leniwe wdrapywało się coraz wyżej. Wraz z liśćmi niesionymi spokojnym letnim wietrzykiem wędrował łagodny dźwięk skrzypiec. Melodia wznosiła się, polatywał górnie i opadła, tułając się pośród zakamarków miasta. Senny spokój dawno odszedł spod dachu jednego z opuszczonych domostw.

- Nie puszczajcie łowcy! Magyarze! Przytrzymaj Croise'a! Saenna, spróbuj go uspokoić muzyką! Możesz?!

"Czemu nikt nie reaguje? On cierpi!"


Silne dłonie czarta przycisnął do spróchniałej podłogi ogarnięte konwulsjami ciało Croisa. Jego obtłuczona głowa spoczęła na smukłych udach Airuinath. Sae wzięła w dłoń smyczek, do podbródka przyłożyła instrument... odpłynęła. Pierwsze nuty nie wskazywały wcale na melodię spokoju - wręcz przeciwnie. Ostre, urywane - w dziwny sposób łączyły się z drgawkami pozbawionego świadomości towarzysza. Po chwili zaczęła się z nimi przeplatać cicha melodia przypominająca strużkę chłodnej wody płynącą przez rozgrzaną, pękającą z upału ziemię - to spokój wkraczał pomiędzy nuty magicznego transu. Każda kolejna nuta niosła ukojenie ogarniętemu drgawką ciału. Bezwładnie członki tańczyły owładnięte melodią. Ta stawał się coraz cichsza i odległa. Nagle urwawszy się pozostawiła nieruchome ciało Croisa pośród górujących nad nim towarzyszy. Po chwili oblepiony mokrą koszulą tors powoli się uniósł. – Odycha cicho obwieściła Airuinath. Pomimo, że atak dziwnej przypadłości Crois miał już za sobą, jego oczy wciąż spowite był mlecznobiałą mgłą.
Na próżno było w nich szukać choćby przebłysku świadomości.

Po dłuższej chwili, nie znalazłszy żywej duszy dookoła gotowej pomóc cierpiącemu, Harpo dołączył do reszty grupy. W nieznanym mieście gnom nie miał najmniejszych szans odnaleźć medyka, szczególnie tu w dzielnicy biedoty. Gdy ponownie stanął pośród kompanów, ci pochłonięci byli osobą Valquara i tylko czarodziejka czuwała nad nieprzytomnym Croisem. Wielgachne ciało Magyara ruszyło w stronę Valquara. Z chwilą, gdy jego mocarna ręka zaciskała się na gardzieli elfa unosząc go nad ziemie, czart wycharczał przez zaciśnięte zęby.

- Zmiażdżę ci ten zasrany łeb skurlu! Mam w dupie jak to zrobiłeś, ale jestem pewien, że to przez ciebie Crois zaczął toczyć pianę z ust! Chciałeś odwrócić nasza uwagę, żeby uciec, bo twoje jałowe bajeczki nie zadziałały! Urwę ci łeb i nasram do środka, a resztę wypatroszę jak młodą gąskę, jeżeli się nie przyznasz, dla kogo pracujesz!

Po chwili czart poczuł na swoim ramieniu dłoń. Almiritha.

- Spokojnie przyjacielu. Zanim rozsmarujesz jego próchno po wszystkich ścianach, wysłuchajmy go.

- Almirith ma racje Trepku. Powstrzymaj się chociaż na chwilę. Valquarze jeżeli nie chcesz, żeby Magyar rozrzuci twoje szczątki po całym mieście, to pozwól mi odczytać soje wspomnienia.

- Chętnie ci pomogę skrzypaczko.- odparła Airuinath. – Magyar wypuść proszę tego nieszczęśnika i zajmij się Croisem, a ja pomogę Sae.

Półczart z cichym warknięciem, odsunął się o krok i zwolnił uścisk. Ciało elfa osunęło się powoli po ścianie. Sae niepewnie spojrzała na czarodziejkę. Wciąż nie do końca ufała tej kobiecie, podającej się za Sidero. Jednak po chwili milczenia niziołka skinęła głową, po czym przyłożyła skrzypce do podbródka. Smyczek lekko opadł na struny. Nagłym ruchem nadgarstka uwolniła bezwładny strumień chaotycznych dźwięków, w których trudno było doszukać się jakiejkolwiek melodii. Delikatne dłonie Airuinath opadł łagodnie na skronie klęczącego elfa. Dotychczas zamknięte powieki gwałtownie rozwarły się. Rozszerzone źrenice pomału skierowały się ku stropowi, całkowicie niknąc pod powieką.





Azyl

„Wieża Czarowszytych”

Rytmiczny, nieco nerwowy stukot kroków na marmurowej posadzce, odbijał się echem pod żebrowym sklepieniem korytarza, który łączył dwie zimne kamienne ściany. Promienie słońca ledwie wdzierały się do wnętrza poprzez wąskie okna. W ich nikłym blasku widać było dumnie kroczącą postać mężczyzn. Bezwłosa głowa, ozdobiona tajemniczym tatuażem, którego czarna kreska otoczywszy prawe oko wspinała się na skroń by okrążywszy szyję skończyć się w okolicach serca. Drugi policzek zdobiła szeroka blizna. Umięśniony nagi tors naznaczony wąską acz długą blizną i szerokie barki były znamieniem długotrwałych ćwiczeń. Luźne, aksamitne spodnie, kredowej barwy, zwieńczone opaską umożliwiały pełną swobodę ruchów. Postać bez najmniejszego trudu rozwarła przed sobą obydwa skrzydła odlanych ze srebra wrót i zaczęła wdrapywać się po wijących się ku górze schodach. Chwilę później kroczyła kamienną ścieżką łączące dwie wieże, które górowały nad panoramą miasta. Mężczyzna niewzruszony podmuchami wiatru dotarł do platformy, która była zwieńczeniem niższej wież. Na jej szczycie górował pierścień nagich klęczących ludzi, którzy łkając napełniali znajdującą się po środku złotą niszę. Trzy czuwające tam postacie okryte skórzanymi płaszczami pokłoniły mu się.

- Panie! Wykryliśmy nielegalne użycie magicznej mocy!
- Idioci! Znacie procedurę! Zlokalizować, ubezwłasnowolnić, ująć. Czy to takie skomplikowane? I tylko dlatego posłaliście po mnie gargulca?
- Nie Panie! To...

Nie czekając na odpowiedź zakapturzonej postaci mężczyzna podniósł gniewnie dłoń. W jego zaciśniętej pięści, zaczęło sączyć się srebrne światło, usilnie szukające sposobu by wydostać się z uścisku maga. Nagle Czarowszysty cofnął dłoń, po czym gwałtownie prostując ją otworzył uścisk. Z jej wnętrza wystrzeliła srebrzysta łuna w kształcie łzy z nieba, która pędząc w kierunku nieszczęśnika w mgnieniu oka zmieniła swój kształt. W ułamku sekundy rozpędzony srebrny wilk skoczył mężczyźnie do gardła. i wtem obydwoje runęli w dół niknąc gdzieś w mgle. Zobaczywszy to pozostała dwójka padł na kolana twarzą do ziemi.

- Panie! To oni, znaleźliśmy ich!

Na twarzy mężczyzny zarysowało się zdziwienie. Gdy spojrzał w lustro wody, na jego obliczu zagościł szeroki uśmiech. Dłoń mimowolnie powędrowała w stronę prawego policzka.

– A więc znowu się spotykamy elfie... Nie możemy zwlekać! Za mną!


Latająca Cytadela

„Skarbiec”


Grube kamienne mury więziły w sobie przestrzeń, której ogrom przytłaczał. Monstrualne kolumny przywykły do ciszy, która była niemal namacalna. Obity aksamitem, platynowy tron gościł postać, która zastygła w bezruchu niczym pomnik antycznego myśliciela. Jego puste oczy wpatrywał się w szczątki magicznej szkatuły, a uporczywe myśli kołatał w sennej głowie. Nagle, nie wiadomo czemu wszystko dookoła, światło, podłoga, filary, sufit, ściany, wszystko wydawało się załamywać i pękać z donośnym odgłosem roztrzaskiwanego lustra. Niczym kawałki witrażu, cały świat opadał w bezdenną czerń, niknąc na zawsze. Nie było już nic... tylko pustka... pustka i głos, znany i odległy.

- SOMINUSIE!

- Czego?

- NIE TYM TONEM STARCZE!

- Jakim prawem znowu mnie nękasz?

- ZAWIODŁEŚ MNIE!

- Nie jesteś tu mile widziany.

- UKORZ SIĘ PRZED SWYM PANEM, A MOZĘ CIĘ OSZCZĘDZĘ!

- Drwisz czy o drogę pytasz?

- JAK ŚMIESZ ROBAKU! BYŁEM O KROK OD ZDOBYCIA KULI, A TY ICH WYPUŚCIŁEŚ! SAM WIESZ CO TO OZNACZA! POGRZEBAŁEŚ SWOJĄ OSTATNIĄ NADZIEJĘ! POŻEGNAJ SIĘ Z NIĄ DZIŚ CZULE ABERRACJO, BO JEJ SERDUSZKO JESZCZE TEJ NOCY PRZESTANIE BIĆ I NIE POMOGĄ TU
ŻĄDNE TWOJE SZTUCZKI!

- Nie ośmielisz się! To nie ja zawiniłem! Wszystko przez twego brata! To on ich uwolnił! Są w Azylu! Śmierć już dawno zabrała ich wszystkich popleczników.

- NIE BĄDŹ TEGO TAKI PEWIEN? ZAPOMNIAŁEŚ JUŻ O PIERWORODNYM?

- Doskonale wiesz, że on umrze dopiero wtem czas, gdy przepadnie całe miasto.

- CZAS JEST PO ICH STRONIE. Z KAŻDĄ SEKUNDĄ ROSNĄ W SIŁĘ!

- Czyżbyś się bał? Doprawdy wyborne... Naprawdę lękasz się ich? To miasto ich nie ochroni. Zwłaszcza, że Matka wyda ich bez mrugnięcia okiem, gdy tylko zagrożę, że odeślę ją tam skąd przybyła. Nie poświęci całego miasta dla garstki tych uzdolnionych dziwadeł..

- NIE ZAPOMINAJ, ŻE TY RÓWNIEŻ NALEŻYSZ DO TEJ GARSTKI DZIWADEŁ. DOPRAWDY SOMINUSIĘ ZASKAKUJESZ MNIE. NIE SĄDZIŁ BYM, ŻE LEKKĄ RĘKĄ ZGŁADZIŁBYŚ CAŁE MIASTO, TYLKO PO TO BY JĄ OCALIĆ. TYLE ISTNIEŃ, DLA TEJ JEDNEJ. PRZYPOMNIJ MI JAK WY NAZYWACIE TO UCZUCIE?

- Miłość. Nie zamartwiaj się, nie masz najmniejszych szans doznać tego uczucia...
Po za tym jestem pewien, że nie będę musiał sięgać po tak drastyczne środki jak unicestwienie całego miasta.


- SKĄD TAKA PEWNOŚĆ?

- Sami do mnie przyjdą. Przyniosą mi kulę na złotej tacy.

- DOPRAWDY, NIE ROZUMIEM?

- Oni są prostym pytaniem, ja jestem na nie odpowiedzią.



Azyl

„Umysł Valquara


Skrzypaczka zamknęła powieki. Uwolniła głowę tam, gdzie nie dociera myśl. Na próżno próbował tam ją znaleźć doczesny zamęt, wkradający się wprost z tętniącej życiem ulicy. Pomimo to, dysonans jakie wydobywała ze swych skrzypiec nawet odrobinę nie ucichł. Mało tego, wzmagał się z każdym szarpnięciem smyczka. Gdy pod jej opuszczonymi powiekami widać było gwałtowne ruchy jej oczu, kakofonia stawała się coraz bardziej nieznośna. Sama odczuwała tylko niewymierną pustkę i bliską obecność Airuinath. Nagle otaczająca ją czerń zaroiła się od konstelacji całkowicie obcych jej twarzy, mgławic ruchomych obrazów. Osaczona przez niezliczone ilości głosów, dźwięków i zapachów, był pewna, że trafiła do właściwego miejsca, umysłu Valquara. W gąszczu tak wielu informacji, pomoc czarodziejki okazała się być nieoceniona. Airuinath w oddali dostrzegła dryfujące wspomnienie chwili, która na dobre nie zdążyła jeszcze stać się przeszłością. W mgnieniu oka zaprowadziła Saennę przed falującej płótno, na którym widniało ramie Półczrata, przedstawione w taki sposób jak widział je elf, gdy Magyar przyciskał go do ściany. Cała scena musiał wywrzeć na Valquara niemałe wrażenia, gdyż w centrum obraz był bardzo ostry i ujęty w każdym nawet najmniejszym szczególe. Zewsząd dobywał się ciężki oddech czarta i ciężko kołaczące serce elfa, które skutecznie zagłuszały dźwięk prowadzonej przez towarzyszy rozmowy.

Azyl

„Rudera”


Wtem czas, gdy Sae i Ariuinath skierował się w głąb pamięci Valquara, uwagę Tykka przykuła mamrocząc cos pod nosem Żywa Skórzani, w „objęciach”, której tkwił dalej Chudzielec.

- Co ty tam smęcisz wyleniały dywanie? –
Spytał zaintrygowany taran

Zbroja całkowicie zignorowała pytanie żywej broni, nie przerywając szeptu.
- Że jak? Chyba głuchnę od tego walenia głową w bramy. Powtórz.

Widząc, że Skórznia nie reaguje, Tykk natężył słuch
- Siedem...
- Hmn?? –
Odparł zdziwiony
- Osiem...
- Chwalisz się, że umiesz liczyć?
- Dziewięć...
- Biedne, biedactwo kompletnie sfiksowało. „Hehe dobrze mu tak”
Ta cała sytuacja, to za dużo dla jego malutkiego rozumku. Smutne...


Spokojne wyczekiwanie na wieści od towarzyszek, które zapuściły się w odmęty pamięci Valquara, sprawiały, że każda minuta zdawał się niebywale dłużyć. Muzyka płynąca ze skrzypiec stawał się coraz cichsza i odleglejsza. Przerwany nocy spoczynek, dał się we znaki opadającymi powiekami. Nikt nie wiedział, jak długo jeszcze potrwa nieobecność Sae i Airuinath. Nagły huk zmącił senną ciszę. Wszyscy władni poderwali się na równe nogi. W miejscu, skąd dobiegła dźwięk piętrzy się słup srebrnego ognia, sięgający stropu izby. Jaskrawym blasku płomienia można było dojrzeć ledwo widoczną posturę chudego humanoida. Kolejne grzmoty oznajmiały o pojawianiu się kolejnych dziwnych zjawisk. Almirith i [/b]Magyar[/b] błyskawicznie dobyli broni. Harpo dołączył do towarzyszy stojących pod przeciwległą ściana. Zdezorientowany Learion przykucnął w rogu szukając wyciągniętą dłonią swojego pupila. Wtem z jednego z płomieni dobył się nie ludzki głos, który zupełnie zagłuszył melodię Sae:

- Chcemy was żywych, nie martwych. Opuście broń. Pójdziecie z nami.

Wyraźnie zaskoczona Żywa Zbroja, wyszeptała z niedowierzaniem:

- Osiemnaście...


Azyl

„Umysł Valquara


Nagle do Airuinath dotarł ledwo słyszalny, melodyjny głos Sae

- Znalazłam coś dziwnego. To może nam pomóc rozwikłać zagadkę zniknięcia Valquara

Wnet obie stały przed jeszcze jedną z falujących kurtyn, na której w kółko pokazywała się ta sama scena. Wąskie drewniane schody zakończone klapą. Ostrożnie stawiane kroki i charakterystyczny dźwięk skrzypiących desek. Pomału odchylana klapa, odsłaniająca dachy okolicznych budynków. Nagle całe płótno pokryło się czernią i niemal znikając z oczy kobietom. Po chwili pojawił się na nim nagły, niewyraźny przebłysk. Przemykający cień dobywający zakrzywionego sztyletu. Nad którym górował łopoczący na wietrze fragment czerwonego płaszcza. W mgnieniu oka falującą tafla ponownie pokrył mrok. Po chwili wyczekującej ciszy, nagły rozbłysk niczym grom przecinający burzowe niebo, sprawił, że Saennie i Airuinath serca podeszły do gardeł. Rozwarta dłoń, jarząca się mętnym białym blaskiem, z trudem mieściła się na płótnie. Wolno zbliżała ku dwójce widzów. Dźwięk dudniącego w przerażenia serca Valquara zaczął się wzmagać. Z każdą upływającą sekundą gorejący znak wytatuowany na wewnętrznej części dłoni stawał się coraz ostrzejszy. Nagle obraz znikł, postawiając po sobie czerń płótna. Obydwie kobiety były pewne, że symbolem widniejącym na dłoni został naznaczony zarówno elf jaki i chudzielec.

Azyl

„Rudera”


– Dwadzieścia...

Z dokładnością atomowej sekundy, w zgoła zatłoczonym pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny trzask, otwieranych portali. W chwilę potem przez ich progi przeszły trzy nowe postacie. Nagłe milczenie słupów srebrzystego płomienia zdradzało, że nie spodziewali się przybycia jednego z kolegiów. Wysoki mężczyzna, o nagim torsie stanął dumnie po środku pomieszczenia, a jego dwaj pomocnicy odziani w długie, skórzane płaszcze z kapturami stanęli tuż za nim.

- Wszyscy nie posiadający zezwolenia na użycie magii, są zatrzymani do wyjaśnienia.
- Twoja interwencja Iomi Vete jest tu daremna..
– na te słowa twarz półnagiego mężczyzny wgięła się w grymasie gniewu. Z zaciśniętych pięści zaczęło sączyć się słabe srebrne światło.- Srebrne Płomienie...

Iomi stanowczo przerwał istocie, ukrytej w słupie ognia.

- Skoro znasz moje imię, powinieneś wiedzieć, że nie znoszę sprzeciwu.

Mężczyzna zwolnił uścisk i z jego dłoni wypadł dwie śnieżno białe krople, które rozbiły się o drewnianą posadzkę. W mgnieniu oka, z podłogi tuż pod stopami płonącej istoty wynurzyła się paszcza, pulsującej białej energii, w której tkwił setki szpilkowatych zębów. Ściana i podłogi zostały obryzgane mętną posoką, gdy paszcza zacisnęła się na zaskoczonej ofierze i wciągnęła go w posadzkę. Nim rozpętało się piekło, kątem oka Almirith spostrzegł w oczach skrzypaczki iskierkę świadomości i zdezorientowania. Jednym szybkim skokiem Srebrny Lew, znalazł się tuż przy Sae i gwałtownym szarpnięciem przycisnął ją do ziemi. Niemal jednocześnie ze wszystkich strony posypały się zaklęcia. Dwójka Czarowsztych jednocześnie klasnęła w dłonie. Fala srebrzystej, błyszczącej energii wystrzeliła spod desek podłogi, wznosząc się aż pod sufit. Ściana mocy niczym morska fala runęła na dwóch Srebrnych Płomieni, gasząc ich aury. Przez moment wyglądało, że płonące istoty zgasną jak zdmuchnięte świece. Jednak gwałtowny trzask płomieni i fala gorąca potwierdziła, że są godnymi przeciwnikami. Wzniesione gwałtownym ruchem palącego powietrza drobne iskierki białego ognia, jak oszalałe tańczyły po całym pomieszczeniu. Chwile potem rozległ się krzyk, a powietrze wypełnił ostry zapach zwęglonego mięsa. Jeden z Czarowszytych padł na ziemię zasłaniając rękoma twarz. Gorejące istoty z mroczną fascynacją patrzyły jak skóra mężczyzny topi się pozostawiając tylko osmoloną czaszkę.

Ariuinath nagle poczuła jak silne dłonie chwytają ją za biodra i niczym małe dziecko unoszą w górę. Magyar z wielkim trudem ruszył w stronę okna, własnym ciałem osłaniając czarodziejkę przed ogniem. Widząc reakcję towarzysza Almirith poderwał się z okrytej popiołem desek ciągnąc za sobą Sae
W czasie gdy skrzypaczka Srebrny Lew Magyar i Ariuinath walczyli o życie, skulony w kącie Learion spróbował zorientować się w sytuacji. Nie czuł żadnej woni, do jego uszu nie docierał, żaden dźwięk. Dłoń gnoma w końcu natrafiła na puszyste futerko Fialara. Z silnym westchnieniem ulgi ślepiec przyciągnął do siebie przyjaciela. Leżący na ziemi Harpo ze zdziwieniem obserwował jak małe puszyste zwierzątko ochrania swojego pana sferycznym polem błękitnej energii. Ulga Leariona trwała krótko, gdyż na obu przegubach dłoni poczuł czyjś dotyk. Stanowcze szarpnięcie czyjejś dłoni sprawiło, że zaczął szorować plecami po deskach podłogi. Harpo z pomocą Valquara ciągnął Leariona w kierunku wyjścia. Nagłe szarpnięcie uświadomiło ich, że coś pochwyciło ślepego gnoma za kostkę. Istota przypominająca zwłoki człowieka o oczodołach wypełnionych białym blaskiem, pochwyciła swoją niemal doszczętnie zwęgloną dłonią kostkę gnoma. Learion poczuł przyjemnie ciepła istota wczołguje się na niego. Zbliżyła swoje drżące usta do jego uchu szepcząc:


Nie wołaj o pomoc
Nie nadejdzie
Nie próbuj się bronić
Szkoda sił
I choćbyś uciekał
To je gonisz
I choć byś się skrywał
Szukasz go
I choć byś był głuchy na krzyk
To usłyszysz jego szept.
Nie tylko ty nie
umiesz się z nim pogodzić


Po czym wyzionęła ducha. Kolejne gwałtowne szarpnięcie uwolniło gnoma z pod ciężaru zwłok dziwnej istoty. Osłaniając głowy, nad którymi świstały manifestowane przez magów zaklęcia, trójka bohaterów wbiegła do korytarza, skąd stare drewniane schody miał ich zaprowadzić do wyjścia. Z całym impetem stalowej głowy Tykk uderzył w ścianę, obracając w drzazgi jeden z nośnych wsporników budynku. Tuż za nimi opuściła dom Żywa Skórznia. Całość konstrukcji zaczęła niepewnie trzeszczeć. Zewsząd było słychać wybuch magicznej energii, donośne inkantacje i trzask pękających desek. W pełnym pędzie Magyar chwycił nieprzytomnego Croisa i wyskoczył przez wyrwę w ścianie wprost na bruk ulicy. Srebrny Lew trzymając w ramionach Saenne jednym zgrabnym skokiem znalazł się u boku półczarta. Wokoło dymiącego domu, zaczął zbierać się pierścień gapiów. Z wnętrza budynku cały czas wydobywały się odgłosy walki, gdy Harpo, Valquara, Leariona wybiegli z zawalającego się przedsionka. Obawiając się pościgu cała grupa ruszyła pędem w najbliższy zaułek, słysząc za sobą huk walącego się budynku. W szaleńczym pędzie przemierzyli parę zacienionych alejek. Zakręciwszy w kolejną przystanęli. Ich łopoczące serca i ciężki oddech rozbrzmiewał echem w wąskim zakamarku ciasnej uliczki. Do wrażliwego ucha Leariona dotarł odgłos kilkunastu biegnących stóp.

- Wyraźnie słyszę, ktoś tu biegnie... Co najmniej cztery pary stóp... obwieścił ciężko dyszący gnom.

Z ołowianego nieba zaczął sączyć się ciepły letni deszcz. Kilkanaście par rozbieganych oczu zaczęła szukać jakiekolwiek kryjówki. Wtem bystre oczy rudowłosego gnoma dostrzegły w oddali skrzypiący na wietrze szyld karczmy.

- Wiem gdzie możemy się schronić. Miejcie pod rękom maski. Zgubimy ich w tłumie. A teraz za mną!

Chwilę później cała grupka przekroczyła próg „Przybytku Pieśni”.





Azyl

„Przybytek Pieśni”

Trzy rzędy owalnych stołów świeciły pustką. W pomieszczeniu panował zapach ważonego piwa i pieczeni. Na drewnianych ścianach wisiały suszone grzyby i pęczki czosnku, lecz również liczne dzieła sztuki. Małe owalne okienka rozdzielały miedzy sobą obraz i instrumenty. Ścianę tuż za ladą nad beczkami z pitnym miodem i winem ozdabiały najrozmaitsze maski, wykonane z drewna. Przedstawiały one najróżniejsze twarze
i miny od tych typowo ludzkich po przedziwne monstra. Ich gabaryty, jaki i wyraźnie podkreślone grymas, które składały się na nadzwyczaj duże oczy, nosy i usta, z pewnością mógł dostrzec widz oglądający spektakl z odległego rzędu. Spomiędzy odgłosów łapczywie połykanego powietrza i stukania o szybę kropel deszczu dało się usłyszeć stłumiony zgiełk karczmy. Samo pomieszczenie nie było duże. Z ledwością zmieściło by się w nim kilkanaście osób. Niedopite kufle piwa, świadczyły o tym, że jeszcze niedawno ktoś tu musiał być.
Na sam widok szyldu niziołka poczuła się bardzo dziwnie. Tajemnicze przeczucie podpowiadało jej, że doskonale zna to miejsce. Przycisnąwszy drobny nosek do zimnej szyby okna spojrzała jeszcze raz na szyld gospody. Jej źrenice gwałtownie się rozszerzyły, gdy dokładnie przyjrzał się falistej linii, która składała się na kolejne litery. Była przekonana, że nazwa karczmy pisana byłą jej dłonią. Nagle dźwięk rozchylanych drzwi sprawił, że wszyscy spojrzeli na w stronę lady. W progu spiżarki zerkał na nich z pod łba krasnolud.

- Zapraszam, zapraszam – ton głosu krasnoluda mówił jednak zupełnie coś innego. Opadające powieki, tętniąca na skroni żyła, i zaciśnięte usta świadczyły o tym, że ma dzisiaj zły dzień.- Wy... – na jego twarzy zarysował się wymuszony uśmiech- Znaczy państwo, pewnie również przybyliście w te skromne progi, aby rozkoszować się występem „wirtuoza”. Proszę za mną...

Wszyscy skierowali swe kroki w stronę zaplecza, w którym o dziwo znajdowały się rzeźbione w drewnie schody. Wąskie stopnie, prawdopodobnie stworzone dla przedstawicieli mniejszych ras zaprowadziły was do przedsionka piwnicy. Nagłe ukłucie w okolicy serca spowodowane powracającym wspomnieniem zaskoczyło Sae. Zapach, ornamenty w kształcie nut i skrzypiec na poręczach, były jej świetnie znane. Do głowy, której tłoczyło się coraz więcej pytań pozostawionych bez odpowiedzi, wdarła się wizja.

„Szybkie tępo drobnych stóp kierowanych z wąskich alejek w stronę okutych żelazem drzwi.
Smukłe dłonie niziołki gmerające w podręcznej torbie w poszukiwaniu mosiężnego klucza.
„Cholera Gdzie on jest... Na pewno już jestem spóźniona... Mistrz Dimble nie będzie zachwycony... Niech to szlak... O mam, nareszcie... Ciężkie drzwi skrywające wnętrze sklepu z najróżniejszymi instrumentami tonęło w mroku nocy. ”Znowu nigdzie nie ma świecy... Jak ja zejdę do piwnicy? Nie mam czasu jej szukać... I tak jestem spóźniona.” Drobne dłonie szukające po omacku poręczy schodów. Niewielkie stopy ostrożnie stawiane na kolejne stopnie wysłużonych schodów. Jeden zdradliwy ruch, poręcz pękła... Ból... Zimna kamienna podłoga... Zniszczony instrument... Nagle trzask otwieranych drzwi... Te zielone śliczne oczy... Ciepło dłoni... Bezpieczne ramiona...”

- Schodźicie pomału, te schody są bardzo, zdradliwe.- krzyknął z wnętrza izby krasnolud.

Już na samymi progu piwnicy do waszych uszu dotarło źródło głosów słyszanych na górze.
Niemały tłum różnorodnych istot wypełniał duże, acz niskie pomieszczenie, na końcu którego czerwona kurtyna zasłaniała scenę. Nagle do waszych uszu dotarł huk otwieranych drzwi gdzieś nad wami... ruszyliście przed siebie, nakładając na twarze maski. Zapierając się łokciami, dotarliście niemal na sam koniec. Kątem oka dostrzegliście maga o nagim torsie schodzącego spokojnie po schodach. Nagle światło zgasło. Kurtyna pomału odsłoniła się odsłaniając kontury porozrzucanych chaotycznie instrumentów i ustawiony na samym środku taboret.

Smukła, wysoka postać wyłoniła się zza tylnej kotary sceny. Trzymając w lewej dłoni duży futerał z instrumentem, spokojnym krokiem wkroczyła na środek sceny i spoczęła na drewnianym krześle. Wieko pudła opadło na deski sceny wzbijając w powietrze tumany kurzu. Postać delikatnym ruchem dłoni wydobyła z wnętrza futerału pokaźnych gabarytów instrument wykonany z ciemnego wiśniowego drewna- wiolonczelę. Pudło rezonansowe spoczęło między kolanami, nóżka oparła się o ziemię. Gryf wzniósł się pionowo do góry, znalazł się na wysokości przedramienia istoty. Szpiczaste palce opadły na podstrunnicę. Zza pleców muzyka wyłonił się długi strzeliście zakończony ogon, który sięgnął do futerału. Chwyciwszy smyczek przyłożył go do strun. Gdzieś spod sklepienie opadała na instrument łuna księżycowego blasku. Sala zamarła w bezdechu. Pierwsze ruch smyczka i otuliło was piękne, niskie, melancholijne brzmienie. Nie było już nic tylko wy i muzyka.

Wszystkie pytanie, strapienia odeszły w nicość. Przed zmrużonymi oczyma mieliście najpiękniejsze chwile, swojego życia. Crois pomału otworzył powieki. Trzymany jeszcze przez chwilę, dotąd w ramionach półczarta, postanowił spróbować własnych sił.
Całą sala zaczęła się kołysać w delikatny rytm muzyki. Przez zmrożone oczy dostrzegaliście jak leżące na podłodze instrumenty pomału zaczęły się wznosić, by po chwili, natchnione muzyką barda, zacząć grać. Skrzypce trzymane przez małą , ludzką dziewczynkę zaczęły drgać. Melodia znana z odległych czasów nęciła by znów zabrzmieć, wydobyta z instrumentu skrzypaczki. Sae nie mogła długo z nią walczyć. Skrzypce powędrowały do podbródka. Smyczek opadł na struny. Odpłynęła... Przestrzeń wypełniła symfonia dźwięków. Na sali próżno był szukać śmiałka, który oparł się jej urokowi. Muzyka wdzierała się do uszu. Koiła serca, karmiła duszę. Nikt nie chciał dopuścić do siebie myśli, ze zaraz się ucichnie i zostanie jedynie pięknym wspomnieniem. Tak ciężko było się z tym pogodzić, gdy w sali ponownie brzmiała jedynie cisza. Tłum niemal jednocześnie otworzył powieki. Przez duszą chwilę wpatrywała się w was para szmaragdowych oczu, na które opadały długie ciemne włosy.
Po chwili w sali zabrzmiał niewiarygodnie ciepły, melodyjny głos:

- Melodia dedykowana wszystkim tym, którym jakieś ważne sprawy w życiu się nie udały. Ufam, że na pewno się jeszcze udadzą.


Duże zielone oczy znikły, gdzieś pod ciemnymi powiekami. Smyczek opadł na struny. Cisza zginęła piękną śmiercią.

"Gdy niziołka otworzyła powieki, lekko kołyszący się przed oczyma widok całkowicie ją zaskoczył. Drewniane sklepienie piwniczki tonęło w mroku. Na plecach czuła nierówne deski sceny. Sae gwałtownie podniosła się. Mocno poobijane ciało dało o sobie znać przenikliwym bólem każdej jego części. Obraz kołował, jakby dopiero co wypiła dwa kufle krasnoludzkiego portera. W sali prócz paru gratów, starych mebli poobwijanych jakimiś tkaninami nie było nikogo. Spróbowała wstać, jednak nogi odmówiły posłuszeństwa. Od rychłego spotkania z podłogą uchroniły ją czyjeś dłonie. Niziołka obejrzał się przez ramię. Jej spojrzenie napotkało parę kojących szmaragdowych oczu, gładką, pociągłą twarz koloru grafitu i opadające na ramiona czarne włosy. Jej omdlałe usta ledwo wydały z siebie głos.

- Kim ty do licha jesteś? – odpowiedział jej melodyjny, zatroskany głos

- Nic nie mów. Spadłaś ze schodów. Nic ci nie będzie, ale powinnaś odpoczywać. Zwą mnie I’onhar Kaamos Merritt . Tak jak i ty przybyłem do mistrza Glima Gebro Raulnor Dimbla pobierać nauki. Zaczynam się niepokoić Mistrza długo niema...”


Na grafitowej skroni skropliły się kropelki potu. Nikt nie był w stanie powiedzieć, ile upłynęło piasku w klepsydrze od rozpoczęcia koncertu. Pomimo, że wasze nogi dawno już zdrętwiały, a uszy doznały nie jednej pieszczoty, to wciąż domagały się o więcej. Zamiast kolejnych dźwięków ciszę wypełnił ciepły głos:

- Dawno temu, ruszając w daleką wędrówkę mój Promyczek, żegnał mnie słowami pieśni, która zajęła szczególne miejsce w moim sercu. Kończąc mój występ podzielę się z wami najświętszymi słowami mojego życia.

Nie zamierzam cię truć alchemią słów,
Nie potrafię uchronić od smutku.
Czegoś mi brak, pogubiłem się sam,

Zaniemogły ze strachu,
Zagoniony w szaleństwie,
Myśli złożone, marzenia bezsenne.

Lekko pozacierały się
Granice między jawą a snem.
W każdą stronę rozbiegły się me znaki jak psy….

Tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Lecz dzięki Tobie nie wszystko skończone,
Ja widzę ostrość na nieskończoności,

To nieskończoność nabiera ostrości!
Tam pomiędzy wszystkim to ja
Powinienem wybrać, lecz jak.

Każdy dzień daje znak,
Że nadchodzi ten czas.
Drąży myśli, to wściekłość i wrzask ,

On zbiera we snach, on pyta mnie w locie i
Powstrzymuje czyny, by zaplątani w niemoc snów.
Nie wypełniliśmy się

Znam drogi wiodące do dna,
Mosty rzucone na wiatr,
Światło walczące o blask,
Kształty bez formy i znak.

W chwili milczenia, po policzku barda spłynęła drobna łza. Wszystkie instrumenty opadły na ziemię. Piękna wiolonczela na powrót znalazła się w zakurzonym futerale. W burzy oklasków i wiwatów postać barda znikła, gdzieś za opadająca kurtyną.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 26-01-2008 o 14:33.
g_o_l_d jest offline