Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-12-2007, 19:32   #201
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Azyl

„Rudera”


Słońce leniwe wdrapywało się coraz wyżej. Wraz z liśćmi niesionymi spokojnym letnim wietrzykiem wędrował łagodny dźwięk skrzypiec. Melodia wznosiła się, polatywał górnie i opadła, tułając się pośród zakamarków miasta. Senny spokój dawno odszedł spod dachu jednego z opuszczonych domostw.

- Nie puszczajcie łowcy! Magyarze! Przytrzymaj Croise'a! Saenna, spróbuj go uspokoić muzyką! Możesz?!

"Czemu nikt nie reaguje? On cierpi!"


Silne dłonie czarta przycisnął do spróchniałej podłogi ogarnięte konwulsjami ciało Croisa. Jego obtłuczona głowa spoczęła na smukłych udach Airuinath. Sae wzięła w dłoń smyczek, do podbródka przyłożyła instrument... odpłynęła. Pierwsze nuty nie wskazywały wcale na melodię spokoju - wręcz przeciwnie. Ostre, urywane - w dziwny sposób łączyły się z drgawkami pozbawionego świadomości towarzysza. Po chwili zaczęła się z nimi przeplatać cicha melodia przypominająca strużkę chłodnej wody płynącą przez rozgrzaną, pękającą z upału ziemię - to spokój wkraczał pomiędzy nuty magicznego transu. Każda kolejna nuta niosła ukojenie ogarniętemu drgawką ciału. Bezwładnie członki tańczyły owładnięte melodią. Ta stawał się coraz cichsza i odległa. Nagle urwawszy się pozostawiła nieruchome ciało Croisa pośród górujących nad nim towarzyszy. Po chwili oblepiony mokrą koszulą tors powoli się uniósł. – Odycha cicho obwieściła Airuinath. Pomimo, że atak dziwnej przypadłości Crois miał już za sobą, jego oczy wciąż spowite był mlecznobiałą mgłą.
Na próżno było w nich szukać choćby przebłysku świadomości.

Po dłuższej chwili, nie znalazłszy żywej duszy dookoła gotowej pomóc cierpiącemu, Harpo dołączył do reszty grupy. W nieznanym mieście gnom nie miał najmniejszych szans odnaleźć medyka, szczególnie tu w dzielnicy biedoty. Gdy ponownie stanął pośród kompanów, ci pochłonięci byli osobą Valquara i tylko czarodziejka czuwała nad nieprzytomnym Croisem. Wielgachne ciało Magyara ruszyło w stronę Valquara. Z chwilą, gdy jego mocarna ręka zaciskała się na gardzieli elfa unosząc go nad ziemie, czart wycharczał przez zaciśnięte zęby.

- Zmiażdżę ci ten zasrany łeb skurlu! Mam w dupie jak to zrobiłeś, ale jestem pewien, że to przez ciebie Crois zaczął toczyć pianę z ust! Chciałeś odwrócić nasza uwagę, żeby uciec, bo twoje jałowe bajeczki nie zadziałały! Urwę ci łeb i nasram do środka, a resztę wypatroszę jak młodą gąskę, jeżeli się nie przyznasz, dla kogo pracujesz!

Po chwili czart poczuł na swoim ramieniu dłoń. Almiritha.

- Spokojnie przyjacielu. Zanim rozsmarujesz jego próchno po wszystkich ścianach, wysłuchajmy go.

- Almirith ma racje Trepku. Powstrzymaj się chociaż na chwilę. Valquarze jeżeli nie chcesz, żeby Magyar rozrzuci twoje szczątki po całym mieście, to pozwól mi odczytać soje wspomnienia.

- Chętnie ci pomogę skrzypaczko.- odparła Airuinath. – Magyar wypuść proszę tego nieszczęśnika i zajmij się Croisem, a ja pomogę Sae.

Półczart z cichym warknięciem, odsunął się o krok i zwolnił uścisk. Ciało elfa osunęło się powoli po ścianie. Sae niepewnie spojrzała na czarodziejkę. Wciąż nie do końca ufała tej kobiecie, podającej się za Sidero. Jednak po chwili milczenia niziołka skinęła głową, po czym przyłożyła skrzypce do podbródka. Smyczek lekko opadł na struny. Nagłym ruchem nadgarstka uwolniła bezwładny strumień chaotycznych dźwięków, w których trudno było doszukać się jakiejkolwiek melodii. Delikatne dłonie Airuinath opadł łagodnie na skronie klęczącego elfa. Dotychczas zamknięte powieki gwałtownie rozwarły się. Rozszerzone źrenice pomału skierowały się ku stropowi, całkowicie niknąc pod powieką.





Azyl

„Wieża Czarowszytych”

Rytmiczny, nieco nerwowy stukot kroków na marmurowej posadzce, odbijał się echem pod żebrowym sklepieniem korytarza, który łączył dwie zimne kamienne ściany. Promienie słońca ledwie wdzierały się do wnętrza poprzez wąskie okna. W ich nikłym blasku widać było dumnie kroczącą postać mężczyzn. Bezwłosa głowa, ozdobiona tajemniczym tatuażem, którego czarna kreska otoczywszy prawe oko wspinała się na skroń by okrążywszy szyję skończyć się w okolicach serca. Drugi policzek zdobiła szeroka blizna. Umięśniony nagi tors naznaczony wąską acz długą blizną i szerokie barki były znamieniem długotrwałych ćwiczeń. Luźne, aksamitne spodnie, kredowej barwy, zwieńczone opaską umożliwiały pełną swobodę ruchów. Postać bez najmniejszego trudu rozwarła przed sobą obydwa skrzydła odlanych ze srebra wrót i zaczęła wdrapywać się po wijących się ku górze schodach. Chwilę później kroczyła kamienną ścieżką łączące dwie wieże, które górowały nad panoramą miasta. Mężczyzna niewzruszony podmuchami wiatru dotarł do platformy, która była zwieńczeniem niższej wież. Na jej szczycie górował pierścień nagich klęczących ludzi, którzy łkając napełniali znajdującą się po środku złotą niszę. Trzy czuwające tam postacie okryte skórzanymi płaszczami pokłoniły mu się.

- Panie! Wykryliśmy nielegalne użycie magicznej mocy!
- Idioci! Znacie procedurę! Zlokalizować, ubezwłasnowolnić, ująć. Czy to takie skomplikowane? I tylko dlatego posłaliście po mnie gargulca?
- Nie Panie! To...

Nie czekając na odpowiedź zakapturzonej postaci mężczyzna podniósł gniewnie dłoń. W jego zaciśniętej pięści, zaczęło sączyć się srebrne światło, usilnie szukające sposobu by wydostać się z uścisku maga. Nagle Czarowszysty cofnął dłoń, po czym gwałtownie prostując ją otworzył uścisk. Z jej wnętrza wystrzeliła srebrzysta łuna w kształcie łzy z nieba, która pędząc w kierunku nieszczęśnika w mgnieniu oka zmieniła swój kształt. W ułamku sekundy rozpędzony srebrny wilk skoczył mężczyźnie do gardła. i wtem obydwoje runęli w dół niknąc gdzieś w mgle. Zobaczywszy to pozostała dwójka padł na kolana twarzą do ziemi.

- Panie! To oni, znaleźliśmy ich!

Na twarzy mężczyzny zarysowało się zdziwienie. Gdy spojrzał w lustro wody, na jego obliczu zagościł szeroki uśmiech. Dłoń mimowolnie powędrowała w stronę prawego policzka.

– A więc znowu się spotykamy elfie... Nie możemy zwlekać! Za mną!


Latająca Cytadela

„Skarbiec”


Grube kamienne mury więziły w sobie przestrzeń, której ogrom przytłaczał. Monstrualne kolumny przywykły do ciszy, która była niemal namacalna. Obity aksamitem, platynowy tron gościł postać, która zastygła w bezruchu niczym pomnik antycznego myśliciela. Jego puste oczy wpatrywał się w szczątki magicznej szkatuły, a uporczywe myśli kołatał w sennej głowie. Nagle, nie wiadomo czemu wszystko dookoła, światło, podłoga, filary, sufit, ściany, wszystko wydawało się załamywać i pękać z donośnym odgłosem roztrzaskiwanego lustra. Niczym kawałki witrażu, cały świat opadał w bezdenną czerń, niknąc na zawsze. Nie było już nic... tylko pustka... pustka i głos, znany i odległy.

- SOMINUSIE!

- Czego?

- NIE TYM TONEM STARCZE!

- Jakim prawem znowu mnie nękasz?

- ZAWIODŁEŚ MNIE!

- Nie jesteś tu mile widziany.

- UKORZ SIĘ PRZED SWYM PANEM, A MOZĘ CIĘ OSZCZĘDZĘ!

- Drwisz czy o drogę pytasz?

- JAK ŚMIESZ ROBAKU! BYŁEM O KROK OD ZDOBYCIA KULI, A TY ICH WYPUŚCIŁEŚ! SAM WIESZ CO TO OZNACZA! POGRZEBAŁEŚ SWOJĄ OSTATNIĄ NADZIEJĘ! POŻEGNAJ SIĘ Z NIĄ DZIŚ CZULE ABERRACJO, BO JEJ SERDUSZKO JESZCZE TEJ NOCY PRZESTANIE BIĆ I NIE POMOGĄ TU
ŻĄDNE TWOJE SZTUCZKI!

- Nie ośmielisz się! To nie ja zawiniłem! Wszystko przez twego brata! To on ich uwolnił! Są w Azylu! Śmierć już dawno zabrała ich wszystkich popleczników.

- NIE BĄDŹ TEGO TAKI PEWIEN? ZAPOMNIAŁEŚ JUŻ O PIERWORODNYM?

- Doskonale wiesz, że on umrze dopiero wtem czas, gdy przepadnie całe miasto.

- CZAS JEST PO ICH STRONIE. Z KAŻDĄ SEKUNDĄ ROSNĄ W SIŁĘ!

- Czyżbyś się bał? Doprawdy wyborne... Naprawdę lękasz się ich? To miasto ich nie ochroni. Zwłaszcza, że Matka wyda ich bez mrugnięcia okiem, gdy tylko zagrożę, że odeślę ją tam skąd przybyła. Nie poświęci całego miasta dla garstki tych uzdolnionych dziwadeł..

- NIE ZAPOMINAJ, ŻE TY RÓWNIEŻ NALEŻYSZ DO TEJ GARSTKI DZIWADEŁ. DOPRAWDY SOMINUSIĘ ZASKAKUJESZ MNIE. NIE SĄDZIŁ BYM, ŻE LEKKĄ RĘKĄ ZGŁADZIŁBYŚ CAŁE MIASTO, TYLKO PO TO BY JĄ OCALIĆ. TYLE ISTNIEŃ, DLA TEJ JEDNEJ. PRZYPOMNIJ MI JAK WY NAZYWACIE TO UCZUCIE?

- Miłość. Nie zamartwiaj się, nie masz najmniejszych szans doznać tego uczucia...
Po za tym jestem pewien, że nie będę musiał sięgać po tak drastyczne środki jak unicestwienie całego miasta.


- SKĄD TAKA PEWNOŚĆ?

- Sami do mnie przyjdą. Przyniosą mi kulę na złotej tacy.

- DOPRAWDY, NIE ROZUMIEM?

- Oni są prostym pytaniem, ja jestem na nie odpowiedzią.



Azyl

„Umysł Valquara


Skrzypaczka zamknęła powieki. Uwolniła głowę tam, gdzie nie dociera myśl. Na próżno próbował tam ją znaleźć doczesny zamęt, wkradający się wprost z tętniącej życiem ulicy. Pomimo to, dysonans jakie wydobywała ze swych skrzypiec nawet odrobinę nie ucichł. Mało tego, wzmagał się z każdym szarpnięciem smyczka. Gdy pod jej opuszczonymi powiekami widać było gwałtowne ruchy jej oczu, kakofonia stawała się coraz bardziej nieznośna. Sama odczuwała tylko niewymierną pustkę i bliską obecność Airuinath. Nagle otaczająca ją czerń zaroiła się od konstelacji całkowicie obcych jej twarzy, mgławic ruchomych obrazów. Osaczona przez niezliczone ilości głosów, dźwięków i zapachów, był pewna, że trafiła do właściwego miejsca, umysłu Valquara. W gąszczu tak wielu informacji, pomoc czarodziejki okazała się być nieoceniona. Airuinath w oddali dostrzegła dryfujące wspomnienie chwili, która na dobre nie zdążyła jeszcze stać się przeszłością. W mgnieniu oka zaprowadziła Saennę przed falującej płótno, na którym widniało ramie Półczrata, przedstawione w taki sposób jak widział je elf, gdy Magyar przyciskał go do ściany. Cała scena musiał wywrzeć na Valquara niemałe wrażenia, gdyż w centrum obraz był bardzo ostry i ujęty w każdym nawet najmniejszym szczególe. Zewsząd dobywał się ciężki oddech czarta i ciężko kołaczące serce elfa, które skutecznie zagłuszały dźwięk prowadzonej przez towarzyszy rozmowy.

Azyl

„Rudera”


Wtem czas, gdy Sae i Ariuinath skierował się w głąb pamięci Valquara, uwagę Tykka przykuła mamrocząc cos pod nosem Żywa Skórzani, w „objęciach”, której tkwił dalej Chudzielec.

- Co ty tam smęcisz wyleniały dywanie? –
Spytał zaintrygowany taran

Zbroja całkowicie zignorowała pytanie żywej broni, nie przerywając szeptu.
- Że jak? Chyba głuchnę od tego walenia głową w bramy. Powtórz.

Widząc, że Skórznia nie reaguje, Tykk natężył słuch
- Siedem...
- Hmn?? –
Odparł zdziwiony
- Osiem...
- Chwalisz się, że umiesz liczyć?
- Dziewięć...
- Biedne, biedactwo kompletnie sfiksowało. „Hehe dobrze mu tak”
Ta cała sytuacja, to za dużo dla jego malutkiego rozumku. Smutne...


Spokojne wyczekiwanie na wieści od towarzyszek, które zapuściły się w odmęty pamięci Valquara, sprawiały, że każda minuta zdawał się niebywale dłużyć. Muzyka płynąca ze skrzypiec stawał się coraz cichsza i odleglejsza. Przerwany nocy spoczynek, dał się we znaki opadającymi powiekami. Nikt nie wiedział, jak długo jeszcze potrwa nieobecność Sae i Airuinath. Nagły huk zmącił senną ciszę. Wszyscy władni poderwali się na równe nogi. W miejscu, skąd dobiegła dźwięk piętrzy się słup srebrnego ognia, sięgający stropu izby. Jaskrawym blasku płomienia można było dojrzeć ledwo widoczną posturę chudego humanoida. Kolejne grzmoty oznajmiały o pojawianiu się kolejnych dziwnych zjawisk. Almirith i [/b]Magyar[/b] błyskawicznie dobyli broni. Harpo dołączył do towarzyszy stojących pod przeciwległą ściana. Zdezorientowany Learion przykucnął w rogu szukając wyciągniętą dłonią swojego pupila. Wtem z jednego z płomieni dobył się nie ludzki głos, który zupełnie zagłuszył melodię Sae:

- Chcemy was żywych, nie martwych. Opuście broń. Pójdziecie z nami.

Wyraźnie zaskoczona Żywa Zbroja, wyszeptała z niedowierzaniem:

- Osiemnaście...


Azyl

„Umysł Valquara


Nagle do Airuinath dotarł ledwo słyszalny, melodyjny głos Sae

- Znalazłam coś dziwnego. To może nam pomóc rozwikłać zagadkę zniknięcia Valquara

Wnet obie stały przed jeszcze jedną z falujących kurtyn, na której w kółko pokazywała się ta sama scena. Wąskie drewniane schody zakończone klapą. Ostrożnie stawiane kroki i charakterystyczny dźwięk skrzypiących desek. Pomału odchylana klapa, odsłaniająca dachy okolicznych budynków. Nagle całe płótno pokryło się czernią i niemal znikając z oczy kobietom. Po chwili pojawił się na nim nagły, niewyraźny przebłysk. Przemykający cień dobywający zakrzywionego sztyletu. Nad którym górował łopoczący na wietrze fragment czerwonego płaszcza. W mgnieniu oka falującą tafla ponownie pokrył mrok. Po chwili wyczekującej ciszy, nagły rozbłysk niczym grom przecinający burzowe niebo, sprawił, że Saennie i Airuinath serca podeszły do gardeł. Rozwarta dłoń, jarząca się mętnym białym blaskiem, z trudem mieściła się na płótnie. Wolno zbliżała ku dwójce widzów. Dźwięk dudniącego w przerażenia serca Valquara zaczął się wzmagać. Z każdą upływającą sekundą gorejący znak wytatuowany na wewnętrznej części dłoni stawał się coraz ostrzejszy. Nagle obraz znikł, postawiając po sobie czerń płótna. Obydwie kobiety były pewne, że symbolem widniejącym na dłoni został naznaczony zarówno elf jaki i chudzielec.

Azyl

„Rudera”


– Dwadzieścia...

Z dokładnością atomowej sekundy, w zgoła zatłoczonym pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny trzask, otwieranych portali. W chwilę potem przez ich progi przeszły trzy nowe postacie. Nagłe milczenie słupów srebrzystego płomienia zdradzało, że nie spodziewali się przybycia jednego z kolegiów. Wysoki mężczyzna, o nagim torsie stanął dumnie po środku pomieszczenia, a jego dwaj pomocnicy odziani w długie, skórzane płaszcze z kapturami stanęli tuż za nim.

- Wszyscy nie posiadający zezwolenia na użycie magii, są zatrzymani do wyjaśnienia.
- Twoja interwencja Iomi Vete jest tu daremna..
– na te słowa twarz półnagiego mężczyzny wgięła się w grymasie gniewu. Z zaciśniętych pięści zaczęło sączyć się słabe srebrne światło.- Srebrne Płomienie...

Iomi stanowczo przerwał istocie, ukrytej w słupie ognia.

- Skoro znasz moje imię, powinieneś wiedzieć, że nie znoszę sprzeciwu.

Mężczyzna zwolnił uścisk i z jego dłoni wypadł dwie śnieżno białe krople, które rozbiły się o drewnianą posadzkę. W mgnieniu oka, z podłogi tuż pod stopami płonącej istoty wynurzyła się paszcza, pulsującej białej energii, w której tkwił setki szpilkowatych zębów. Ściana i podłogi zostały obryzgane mętną posoką, gdy paszcza zacisnęła się na zaskoczonej ofierze i wciągnęła go w posadzkę. Nim rozpętało się piekło, kątem oka Almirith spostrzegł w oczach skrzypaczki iskierkę świadomości i zdezorientowania. Jednym szybkim skokiem Srebrny Lew, znalazł się tuż przy Sae i gwałtownym szarpnięciem przycisnął ją do ziemi. Niemal jednocześnie ze wszystkich strony posypały się zaklęcia. Dwójka Czarowsztych jednocześnie klasnęła w dłonie. Fala srebrzystej, błyszczącej energii wystrzeliła spod desek podłogi, wznosząc się aż pod sufit. Ściana mocy niczym morska fala runęła na dwóch Srebrnych Płomieni, gasząc ich aury. Przez moment wyglądało, że płonące istoty zgasną jak zdmuchnięte świece. Jednak gwałtowny trzask płomieni i fala gorąca potwierdziła, że są godnymi przeciwnikami. Wzniesione gwałtownym ruchem palącego powietrza drobne iskierki białego ognia, jak oszalałe tańczyły po całym pomieszczeniu. Chwile potem rozległ się krzyk, a powietrze wypełnił ostry zapach zwęglonego mięsa. Jeden z Czarowszytych padł na ziemię zasłaniając rękoma twarz. Gorejące istoty z mroczną fascynacją patrzyły jak skóra mężczyzny topi się pozostawiając tylko osmoloną czaszkę.

Ariuinath nagle poczuła jak silne dłonie chwytają ją za biodra i niczym małe dziecko unoszą w górę. Magyar z wielkim trudem ruszył w stronę okna, własnym ciałem osłaniając czarodziejkę przed ogniem. Widząc reakcję towarzysza Almirith poderwał się z okrytej popiołem desek ciągnąc za sobą Sae
W czasie gdy skrzypaczka Srebrny Lew Magyar i Ariuinath walczyli o życie, skulony w kącie Learion spróbował zorientować się w sytuacji. Nie czuł żadnej woni, do jego uszu nie docierał, żaden dźwięk. Dłoń gnoma w końcu natrafiła na puszyste futerko Fialara. Z silnym westchnieniem ulgi ślepiec przyciągnął do siebie przyjaciela. Leżący na ziemi Harpo ze zdziwieniem obserwował jak małe puszyste zwierzątko ochrania swojego pana sferycznym polem błękitnej energii. Ulga Leariona trwała krótko, gdyż na obu przegubach dłoni poczuł czyjś dotyk. Stanowcze szarpnięcie czyjejś dłoni sprawiło, że zaczął szorować plecami po deskach podłogi. Harpo z pomocą Valquara ciągnął Leariona w kierunku wyjścia. Nagłe szarpnięcie uświadomiło ich, że coś pochwyciło ślepego gnoma za kostkę. Istota przypominająca zwłoki człowieka o oczodołach wypełnionych białym blaskiem, pochwyciła swoją niemal doszczętnie zwęgloną dłonią kostkę gnoma. Learion poczuł przyjemnie ciepła istota wczołguje się na niego. Zbliżyła swoje drżące usta do jego uchu szepcząc:


Nie wołaj o pomoc
Nie nadejdzie
Nie próbuj się bronić
Szkoda sił
I choćbyś uciekał
To je gonisz
I choć byś się skrywał
Szukasz go
I choć byś był głuchy na krzyk
To usłyszysz jego szept.
Nie tylko ty nie
umiesz się z nim pogodzić


Po czym wyzionęła ducha. Kolejne gwałtowne szarpnięcie uwolniło gnoma z pod ciężaru zwłok dziwnej istoty. Osłaniając głowy, nad którymi świstały manifestowane przez magów zaklęcia, trójka bohaterów wbiegła do korytarza, skąd stare drewniane schody miał ich zaprowadzić do wyjścia. Z całym impetem stalowej głowy Tykk uderzył w ścianę, obracając w drzazgi jeden z nośnych wsporników budynku. Tuż za nimi opuściła dom Żywa Skórznia. Całość konstrukcji zaczęła niepewnie trzeszczeć. Zewsząd było słychać wybuch magicznej energii, donośne inkantacje i trzask pękających desek. W pełnym pędzie Magyar chwycił nieprzytomnego Croisa i wyskoczył przez wyrwę w ścianie wprost na bruk ulicy. Srebrny Lew trzymając w ramionach Saenne jednym zgrabnym skokiem znalazł się u boku półczarta. Wokoło dymiącego domu, zaczął zbierać się pierścień gapiów. Z wnętrza budynku cały czas wydobywały się odgłosy walki, gdy Harpo, Valquara, Leariona wybiegli z zawalającego się przedsionka. Obawiając się pościgu cała grupa ruszyła pędem w najbliższy zaułek, słysząc za sobą huk walącego się budynku. W szaleńczym pędzie przemierzyli parę zacienionych alejek. Zakręciwszy w kolejną przystanęli. Ich łopoczące serca i ciężki oddech rozbrzmiewał echem w wąskim zakamarku ciasnej uliczki. Do wrażliwego ucha Leariona dotarł odgłos kilkunastu biegnących stóp.

- Wyraźnie słyszę, ktoś tu biegnie... Co najmniej cztery pary stóp... obwieścił ciężko dyszący gnom.

Z ołowianego nieba zaczął sączyć się ciepły letni deszcz. Kilkanaście par rozbieganych oczu zaczęła szukać jakiekolwiek kryjówki. Wtem bystre oczy rudowłosego gnoma dostrzegły w oddali skrzypiący na wietrze szyld karczmy.

- Wiem gdzie możemy się schronić. Miejcie pod rękom maski. Zgubimy ich w tłumie. A teraz za mną!

Chwilę później cała grupka przekroczyła próg „Przybytku Pieśni”.





Azyl

„Przybytek Pieśni”

Trzy rzędy owalnych stołów świeciły pustką. W pomieszczeniu panował zapach ważonego piwa i pieczeni. Na drewnianych ścianach wisiały suszone grzyby i pęczki czosnku, lecz również liczne dzieła sztuki. Małe owalne okienka rozdzielały miedzy sobą obraz i instrumenty. Ścianę tuż za ladą nad beczkami z pitnym miodem i winem ozdabiały najrozmaitsze maski, wykonane z drewna. Przedstawiały one najróżniejsze twarze
i miny od tych typowo ludzkich po przedziwne monstra. Ich gabaryty, jaki i wyraźnie podkreślone grymas, które składały się na nadzwyczaj duże oczy, nosy i usta, z pewnością mógł dostrzec widz oglądający spektakl z odległego rzędu. Spomiędzy odgłosów łapczywie połykanego powietrza i stukania o szybę kropel deszczu dało się usłyszeć stłumiony zgiełk karczmy. Samo pomieszczenie nie było duże. Z ledwością zmieściło by się w nim kilkanaście osób. Niedopite kufle piwa, świadczyły o tym, że jeszcze niedawno ktoś tu musiał być.
Na sam widok szyldu niziołka poczuła się bardzo dziwnie. Tajemnicze przeczucie podpowiadało jej, że doskonale zna to miejsce. Przycisnąwszy drobny nosek do zimnej szyby okna spojrzała jeszcze raz na szyld gospody. Jej źrenice gwałtownie się rozszerzyły, gdy dokładnie przyjrzał się falistej linii, która składała się na kolejne litery. Była przekonana, że nazwa karczmy pisana byłą jej dłonią. Nagle dźwięk rozchylanych drzwi sprawił, że wszyscy spojrzeli na w stronę lady. W progu spiżarki zerkał na nich z pod łba krasnolud.

- Zapraszam, zapraszam – ton głosu krasnoluda mówił jednak zupełnie coś innego. Opadające powieki, tętniąca na skroni żyła, i zaciśnięte usta świadczyły o tym, że ma dzisiaj zły dzień.- Wy... – na jego twarzy zarysował się wymuszony uśmiech- Znaczy państwo, pewnie również przybyliście w te skromne progi, aby rozkoszować się występem „wirtuoza”. Proszę za mną...

Wszyscy skierowali swe kroki w stronę zaplecza, w którym o dziwo znajdowały się rzeźbione w drewnie schody. Wąskie stopnie, prawdopodobnie stworzone dla przedstawicieli mniejszych ras zaprowadziły was do przedsionka piwnicy. Nagłe ukłucie w okolicy serca spowodowane powracającym wspomnieniem zaskoczyło Sae. Zapach, ornamenty w kształcie nut i skrzypiec na poręczach, były jej świetnie znane. Do głowy, której tłoczyło się coraz więcej pytań pozostawionych bez odpowiedzi, wdarła się wizja.

„Szybkie tępo drobnych stóp kierowanych z wąskich alejek w stronę okutych żelazem drzwi.
Smukłe dłonie niziołki gmerające w podręcznej torbie w poszukiwaniu mosiężnego klucza.
„Cholera Gdzie on jest... Na pewno już jestem spóźniona... Mistrz Dimble nie będzie zachwycony... Niech to szlak... O mam, nareszcie... Ciężkie drzwi skrywające wnętrze sklepu z najróżniejszymi instrumentami tonęło w mroku nocy. ”Znowu nigdzie nie ma świecy... Jak ja zejdę do piwnicy? Nie mam czasu jej szukać... I tak jestem spóźniona.” Drobne dłonie szukające po omacku poręczy schodów. Niewielkie stopy ostrożnie stawiane na kolejne stopnie wysłużonych schodów. Jeden zdradliwy ruch, poręcz pękła... Ból... Zimna kamienna podłoga... Zniszczony instrument... Nagle trzask otwieranych drzwi... Te zielone śliczne oczy... Ciepło dłoni... Bezpieczne ramiona...”

- Schodźicie pomału, te schody są bardzo, zdradliwe.- krzyknął z wnętrza izby krasnolud.

Już na samymi progu piwnicy do waszych uszu dotarło źródło głosów słyszanych na górze.
Niemały tłum różnorodnych istot wypełniał duże, acz niskie pomieszczenie, na końcu którego czerwona kurtyna zasłaniała scenę. Nagle do waszych uszu dotarł huk otwieranych drzwi gdzieś nad wami... ruszyliście przed siebie, nakładając na twarze maski. Zapierając się łokciami, dotarliście niemal na sam koniec. Kątem oka dostrzegliście maga o nagim torsie schodzącego spokojnie po schodach. Nagle światło zgasło. Kurtyna pomału odsłoniła się odsłaniając kontury porozrzucanych chaotycznie instrumentów i ustawiony na samym środku taboret.

Smukła, wysoka postać wyłoniła się zza tylnej kotary sceny. Trzymając w lewej dłoni duży futerał z instrumentem, spokojnym krokiem wkroczyła na środek sceny i spoczęła na drewnianym krześle. Wieko pudła opadło na deski sceny wzbijając w powietrze tumany kurzu. Postać delikatnym ruchem dłoni wydobyła z wnętrza futerału pokaźnych gabarytów instrument wykonany z ciemnego wiśniowego drewna- wiolonczelę. Pudło rezonansowe spoczęło między kolanami, nóżka oparła się o ziemię. Gryf wzniósł się pionowo do góry, znalazł się na wysokości przedramienia istoty. Szpiczaste palce opadły na podstrunnicę. Zza pleców muzyka wyłonił się długi strzeliście zakończony ogon, który sięgnął do futerału. Chwyciwszy smyczek przyłożył go do strun. Gdzieś spod sklepienie opadała na instrument łuna księżycowego blasku. Sala zamarła w bezdechu. Pierwsze ruch smyczka i otuliło was piękne, niskie, melancholijne brzmienie. Nie było już nic tylko wy i muzyka.

Wszystkie pytanie, strapienia odeszły w nicość. Przed zmrużonymi oczyma mieliście najpiękniejsze chwile, swojego życia. Crois pomału otworzył powieki. Trzymany jeszcze przez chwilę, dotąd w ramionach półczarta, postanowił spróbować własnych sił.
Całą sala zaczęła się kołysać w delikatny rytm muzyki. Przez zmrożone oczy dostrzegaliście jak leżące na podłodze instrumenty pomału zaczęły się wznosić, by po chwili, natchnione muzyką barda, zacząć grać. Skrzypce trzymane przez małą , ludzką dziewczynkę zaczęły drgać. Melodia znana z odległych czasów nęciła by znów zabrzmieć, wydobyta z instrumentu skrzypaczki. Sae nie mogła długo z nią walczyć. Skrzypce powędrowały do podbródka. Smyczek opadł na struny. Odpłynęła... Przestrzeń wypełniła symfonia dźwięków. Na sali próżno był szukać śmiałka, który oparł się jej urokowi. Muzyka wdzierała się do uszu. Koiła serca, karmiła duszę. Nikt nie chciał dopuścić do siebie myśli, ze zaraz się ucichnie i zostanie jedynie pięknym wspomnieniem. Tak ciężko było się z tym pogodzić, gdy w sali ponownie brzmiała jedynie cisza. Tłum niemal jednocześnie otworzył powieki. Przez duszą chwilę wpatrywała się w was para szmaragdowych oczu, na które opadały długie ciemne włosy.
Po chwili w sali zabrzmiał niewiarygodnie ciepły, melodyjny głos:

- Melodia dedykowana wszystkim tym, którym jakieś ważne sprawy w życiu się nie udały. Ufam, że na pewno się jeszcze udadzą.


Duże zielone oczy znikły, gdzieś pod ciemnymi powiekami. Smyczek opadł na struny. Cisza zginęła piękną śmiercią.

"Gdy niziołka otworzyła powieki, lekko kołyszący się przed oczyma widok całkowicie ją zaskoczył. Drewniane sklepienie piwniczki tonęło w mroku. Na plecach czuła nierówne deski sceny. Sae gwałtownie podniosła się. Mocno poobijane ciało dało o sobie znać przenikliwym bólem każdej jego części. Obraz kołował, jakby dopiero co wypiła dwa kufle krasnoludzkiego portera. W sali prócz paru gratów, starych mebli poobwijanych jakimiś tkaninami nie było nikogo. Spróbowała wstać, jednak nogi odmówiły posłuszeństwa. Od rychłego spotkania z podłogą uchroniły ją czyjeś dłonie. Niziołka obejrzał się przez ramię. Jej spojrzenie napotkało parę kojących szmaragdowych oczu, gładką, pociągłą twarz koloru grafitu i opadające na ramiona czarne włosy. Jej omdlałe usta ledwo wydały z siebie głos.

- Kim ty do licha jesteś? – odpowiedział jej melodyjny, zatroskany głos

- Nic nie mów. Spadłaś ze schodów. Nic ci nie będzie, ale powinnaś odpoczywać. Zwą mnie I’onhar Kaamos Merritt . Tak jak i ty przybyłem do mistrza Glima Gebro Raulnor Dimbla pobierać nauki. Zaczynam się niepokoić Mistrza długo niema...”


Na grafitowej skroni skropliły się kropelki potu. Nikt nie był w stanie powiedzieć, ile upłynęło piasku w klepsydrze od rozpoczęcia koncertu. Pomimo, że wasze nogi dawno już zdrętwiały, a uszy doznały nie jednej pieszczoty, to wciąż domagały się o więcej. Zamiast kolejnych dźwięków ciszę wypełnił ciepły głos:

- Dawno temu, ruszając w daleką wędrówkę mój Promyczek, żegnał mnie słowami pieśni, która zajęła szczególne miejsce w moim sercu. Kończąc mój występ podzielę się z wami najświętszymi słowami mojego życia.

Nie zamierzam cię truć alchemią słów,
Nie potrafię uchronić od smutku.
Czegoś mi brak, pogubiłem się sam,

Zaniemogły ze strachu,
Zagoniony w szaleństwie,
Myśli złożone, marzenia bezsenne.

Lekko pozacierały się
Granice między jawą a snem.
W każdą stronę rozbiegły się me znaki jak psy….

Tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Lecz dzięki Tobie nie wszystko skończone,
Ja widzę ostrość na nieskończoności,

To nieskończoność nabiera ostrości!
Tam pomiędzy wszystkim to ja
Powinienem wybrać, lecz jak.

Każdy dzień daje znak,
Że nadchodzi ten czas.
Drąży myśli, to wściekłość i wrzask ,

On zbiera we snach, on pyta mnie w locie i
Powstrzymuje czyny, by zaplątani w niemoc snów.
Nie wypełniliśmy się

Znam drogi wiodące do dna,
Mosty rzucone na wiatr,
Światło walczące o blask,
Kształty bez formy i znak.

W chwili milczenia, po policzku barda spłynęła drobna łza. Wszystkie instrumenty opadły na ziemię. Piękna wiolonczela na powrót znalazła się w zakurzonym futerale. W burzy oklasków i wiwatów postać barda znikła, gdzieś za opadająca kurtyną.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 26-01-2008 o 14:33.
g_o_l_d jest offline  
Stary 31-12-2007, 14:14   #202
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

Azyl

„Dzielnica Biedoty”


Cierpliwość Harpo szybko uległa wyczerpaniu. Gniewnym ruchem dłoni nałożył maskę na twarz i jego postać urosła, ubranie wniknęło w nowo uformowaną sylwetkę zielonego slaada. Potężny ropuszy pysk rozglądał się po okolicy szukając celu.. bądź zdobyczy. Jak każdy slaad, także i ta wersja miała cechy charakterystyczne, odróżniające ją od innych slaadów. Jedną cechą były potężne, haczykowate, zakrzywione szpony wyrastające z nadgarstków potwora, zazwyczaj spotykane u niebieskich przedstawicieli tej rasy. Drugim zaś wyróżnikiem był były czarne linie i spirale, wijące się i przeplatające się ze sobą...pokrywające całe lewe ramię misterną siatką. Magiczny tatuaż.
Harpo zrobił krok i zachwiał się...Zmiana perspektywy nieco go zaskoczyła. Nigdy nie czuł się taki...duży. "Nie czas teraz napawać się siłą"- gniewny umysł gnoma popędził slaadzie ciało do działania. "Slaad" Harpo ruszył do przodu szybkimi susami. Przemierzał dzielnice potrącając bez pardonu każdą istotę mniejszą od siebie...Zresztą niewielu odważyło się stanąć na drodze Harpo. Dzielnice biedoty wszędzie wyglądają tak samo, rozsypujące się budynki, zepchnięci na margines mieszkańcy w obszarpanych szatach, brud choroba i szczury panoszące się w całej dzielnicy...Ale w rodzinnym świecie gnoma, działały w nim darmowe lecznice przy świątyniach Stwórcy. Tu na takie przytułki nie mógł natrafić. Potęgowało to tylko wściekłość gnoma-slaada. Przy kolejnym rozwidleniu rozejrzał się dookoła, chwycił w łapy najbliższego przechodnia, z rasy goblinów jak się okazało, i przybliżywszy go do swego pyska ryknął.- Gdzie mogę znaleźć jakiegoś uzdrowiciela?
- Nie...nie ...ma ..tu...żadnego uzdrowiciela w okolicy...wielmożny...panie.- pisnął przerażony goblin.
Rozwścieczony slaad-gnom cisnął goblina na ziemię. Zamachnął się na niego prawa łapą wyposażoną w pazury i...Gdzieś w głowie Harpo usłyszał znany sobie głos Caldonisa.- "Kiedyś staniesz się straszliwą maszyną zniszczenia, potężnym demonem potrafiącym samotnie niszczyć armie i miasta obracać w perzynę. Za pomocą ciebie dokonam mej zemsty." Wspomnienie tych słów powstrzymało gnoma od zadania ciosu. Harpo-Slaad wysyczał.- Precz mi z oczu.
Goblin nie czekając szybko wziął nogi za pas, zaś Harpo wyładował furię uderzając szponami o ścianę najbliższej kamienicy zostawiając na niej dwie długie rysy.
Slaad odwrócił i pognał w kierunku opuszczonego magazynu, w którym byli jego towarzysze w niedoli.
Tuż przed wejściem zdjął maskę wracając do swej gnomiej postury. Rozejrzał się po wejściu do środka.

Azyl

„Rudera”

Gdy ponownie stanął pośród kompanów, ci pochłonięci byli osobą Valquara i tylko czarodziejka czuwała nad nieprzytomnym Croisem. Pierwsze na co zwrócił uwagę to działanie półczarta.
Wielgachne ciało Magyra ruszyło w stronę Valquara. Z chwilą, gdy jego mocarna ręka zaciskała się na gardzieli elfa unosząc go nad ziemie, czart wycharczał przez zaciśnięte zęby.

- Zmiażdżę ci ten zasrany łeb skurlu! Mam w dupie jak to zrobiłeś, ale jestem pewien, że to przez ciebie Crois zaczął toczyć pianę z ust! Chciałeś odwrócić nasza uwagę, żeby uciec, bo twoje jałowe bajeczki nie zadziałały! Urwę ci łeb i nasram do środka, a resztę wypatroszę jak młodą gąskę, jeżeli się nie przyznasz, dla kogo pracujesz!

Po chwili czart poczuł na swoim ramieniu dłoń Almiritha.

- Spokojnie przyjacielu. Zanim rozsmarujesz jego próchno po wszystkich ścianach, wysłuchajmy go.

- Almirith ma racje Trepku. Powstrzymaj się chociaż na chwilę. Valquarze jeżeli nie chcesz, żeby Magyr rozrzuci twoje szczątki po całym mieście, to pozwól mi odczytać soje wspomnienia.

- Chętnie ci pomogę skrzypaczko.- odparła Airuinath. – Magyr wypuść proszę tego nieszczęśnika i zajmij się Croisem, a ja pomogę Sae.
Gnom usiadł ze zrezygnowaniem na twarzy obok drzwi...Nie sądził by mógł pomóc komukolwiek, w jakikolwiek sposób. A wolał uspokoić cały ten mętlik w głowie. ..Gdy zakładał maskę slaada, czuł się silniejszy, niezależny... niezwyciężony. Ale też i uczucia jakie odczuwał przybierały na sile. Zwłaszcza te złe...Co gnoma bardzo martwiło.
Półczart z cichym warknięciem, odsunął się o krok i zwolnił uścisk. Ciało elfa osunęło się powali po ścianie. Sae niepewnie spojrzała na czarodziejkę. Jednak po chwili milczenia niziołka skinęła głową, poczym przyłożyła skrzypce do podbródka. Smyczek lekko opadł na struny. Nagłym ruchem nadgarstka uwolniła bezwładny strumień chaotycznych dźwięków, w których trudno było doszukać się jakiejkolwiek melodii. Delikatne dłonie Airuinath opadł łagodnie na skronie klęczącego elfa. Dotychczas zamknięte powieki gwałtownie rozwarły się. Rozszerzone źrenice pomału skierowały się ku stropowi, całkowicie niknąć pod powieką.

Zajęty własnymi ponurymi myślami Harpo nie zwracał uwagi na zachowanie żywej zbroi i Tryka. Spokoju nawet nie dawała wygrywana przez Sae melodia.
Spokojne wyczekiwanie na wieści od towarzyszek, które zapuściły się w odmęty pamięci Valquara, sprawiały, że każda minuta zdawał się niebywale dłużyć. Muzyka płynąca ze skrzypiec stawał się coraz cichsza i odleglejsza. Przerwany nocy spoczynek, dał się we znaki opadającymi powiekami. Nikt nie wiedział, jak długo jeszcze potrwa nieobecność Sae i Airuinath. Nagły huk zmącił senną ciszę. Wszyscy władni poderwali się na równe nogi. W miejscu, skąd dobiegła dźwięk piętrzy się słup srebrnego ognia, sięgający stropu izby. Jaskrawym blasku płomienia można było dojrzeć ledwo widoczną posturę chudego humanoida. Kolejne grzmoty oznajmiały o pojawianiu się kolejnych dziwnych zjawisk. Almirith i Magyar błyskawicznie dobyli broni. Harpo dołączył do towarzyszy stojących pod przeciwległą ściana. Ostrze krótkiego miecza błysnęło szybko wyciągnięte. Czerwone oczy gnoma zdawały się świecić czerwonym blaskiem. Zdezorientowany Learion przykucnął w rogu szukając wyciągniętą dłonią swojego pupila. Wtem z jednego z płomieni dobył się nieludzki głos, który zupełnie zagłuszył melodię Sae:

- Chcemy was żywych, nie martwych. Opuście broń. Pójdziecie z nami.
- To fajnie...Bo ja akurat ciebie żywego nie potrzebuję. Czyli mam niewielką przewagę.- rzekł w odpowiedzi Harpo i zaczął w myślach przygotowywać taktykę działania. Gnom buzował wściekłością...Harpo miał dość uciekania, dość chowania się...Chciał walki.

Wyraźnie zaskoczona Żywa Zbroja, wyszeptała z niedowierzaniem:

- Osiemnaście...
- Dwadzieścia...


Z dokładnością atomowej sekundy, w zgoła zatłoczonym pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny trzask, otwieranych portali. W chwilę potem przez ich progi przeszły trzy nowe postacie. Nagłe milczenie słupów srebrzystego płomienia zdradzało, że nie spodziewali się przybycia jednego z kolegiów. Wysoki mężczyzna, o nagim torsie stanął dumnie po środku pomieszczenia, a jego dwaj pomocnicy odziani w długie, skórzane płaszcze z kapturami stanęli tuż za nim.

- Wszyscy nie posiadający zezwolenia na użycie magii, są zatrzymani do wyjaśnienia.
- Twoja interwencja Iomi Vete jest tu daremna.. – na te słowa twarz półnagiego mężczyzny wgięła się w grymasie gniewu. Z zaciśniętych pięści zaczęło sączyć się słabe srebrne światło.- Srebrne Płomienie...

Iomi stanowczo przerwał istocie, ukrytej w słupie ognia.

- Skoro znasz moje imię, powinieneś wiedzieć, że nie znoszę sprzeciwu.

Mężczyzna zwolnił uścisk i z jego dłoni wypadł dwie śnieżno białe krople, które rozbiły się o drewnianą posadzkę. W mgnieniu oka, z podłogi tuż pod stopami płonącej istoty wynurzyła się paszcza, pulsującej białej energii, w której tkwił setki szpilkowatych zębów. Ściana i podłogi zostały obryzgane mętną posoką, gdy paszcza zacisnęła się na zaskoczonej ofierze i wciągnęła go w posadzkę. Nim rozpętało się piekło, kątem oka Almirith spostrzegł w oczach skrzypaczki iskierkę świadomości i zdezorientowania. Jednym szybkim skokiem Srebrny Lew, znalazł się tuż przy Sae i gwałtownym szarpnięciem przycisnął ją do ziemi. Niemal jednocześnie ze wszystkich strony posypały się zaklęcia. Dwójka Czarowsztych jednocześnie klasnęła w dłonie. Fala srebrzystej, błyszczącej energii wystrzelił spod desek podłogi, wznosząc się aż pod sufit. Ściana mocy niczym morska fala runęła na dwóch Srebrnych Płomieni, gasząc ich aury. Przez moment wyglądało, że płonące istoty zgasną jak zdmuchnięte świece. Jednak gwałtowny trzask płomieni i fala gorąca potwierdziła, że są godnymi przeciwnikami. Wzniesione gwałtownym ruchem palącego powietrza drobne iskierki białego ognia, jak oszalałe tańczyły po całym pomieszczeniu. Chwile potem rozległ się krzyk, a powietrze wypełnił ostry zapach zwęglonego mięsa. Jeden z Czarowszytych padł na ziemię zasłaniając rękoma twarz. Gorejące istoty z mroczną fascynacją patrzyły jak skóra mężczyzny topi się pozostawiając tylko osmoloną czaszkę.
Pokaz magii wzbudziłby zainteresowanie gnoma, gdyby nie to, że znajdował się na linii ognia obu zwalczających się frakcji.
- Oby was piekielne kundle pokąsały.- rzuciwszy starożytną klątwę ze swych stron Harpo przylgnął do ściany rozważając kolejne kroki.
Ariuinath nagle poczuła jak silne dłonie chwytają ją za biodra i niczym małe dziecko unoszą w górę. Magyar z wielkim trudem ruszył w stronę okna, własnym ciałem osłaniając czarodziejkę przed ogniem. Widząc reakcję towarzysza Almirith poderwał się z okrytej popiołem desek ciągnąc za sobą Sae .
W czasie, gdy skrzypaczka Srebrny Lew, Magyar i Ariuinath walczyli o życie, skulony w kącie Learion spróbował zorientować się w sytuacji. Nie czuł, żadnej woni, do jego uszu nie docierał, żaden dźwięk.. Dłoń gnoma w końcu natrafiła na puszyste futerko Fialara. Silnym westchnieniem ulgi ślepiec przyciągnął do siebie przyjaciela. Leżący na ziemi Harpo ze zdziwieniem obserwował jak małe puszyste zwierzątko ochrania swojego pana sferycznym polem błękitnej energii.
- "Muszę pogadać z Learionem na temat jego zwierzaka. TO na pewno nie jest zwykły chowaniec."- pomyślał. Zauważył jak Valquar pędzi po gnoma i sam uznał to za dobry pomysł. Chwycił Leariona za drugie ramie, modląc się w myślach do bogów tego i swego świata o to aby demoniczna krew uchroniła go od konsekwencji rykoszetów magicznych zaklęć. Kątem oka sprawdzał też, jak sobie inni radzą.
Nagłe szarpnięcie uświadomiło ich, że coś pochwyciło ślepego gnoma za kostkę. Istota przypominająca zwłoki człowieka o oczodołach wypełnionych białym blaskiem, pochwyciła swoją niemal doszczętnie zwęgloną dłonią kostkę gnoma. Harpo wykonał zamach krótkim mieczem i rozpłatał czaszkę owego człeka na pół.
- "Wart swojej ceny."- pomyślał gnom patrząc z uznaniem na ostrze krótkiego miecza.
Kolejne gwałtowne szarpnięcie uwolniło gnoma z pod ciężaru zwłok dziwnej istoty. Osłaniając głowy, nad którymi świstały manifestowane przez magów zaklęcia, trójka bohaterów wbiegła do korytarza, skąd stare drewniane schody miał ich zaprowadzić do wyjścia. Z całym impetem stalowej głowy Tryk uderzył w ścianę, obracając w drzazgi jeden z nośnych wsporników budynku. Tuż za nimi opuściła dom Żywa Skórznia. Całość konstrukcji zaczęła nie pewnie trzeszczeć. Zewsząd było słychać wybuch magicznej energii, donośne inkantacje i trzask pękających desek. W pełnym pędzie Magyar chwycił nieprzytomnego Croisa i wyskoczył przez wyrwę w ścianie wprost na bruk ulicy. Srebrny Lew trzymając w ramionach Seanne jednym zgrabnym skokiem znalazł się u boku półczarta. Wokoło dymiącego domu, zaczął zbierać się pierścień gapiów. Z wnętrza budynku cały czas wydobywały się odgłosy walki, gdy Harpo, Valquar, Learion wybiegli z zawalającego się przedsionka. Obawiając się pościgu cała grupa ruszyła pędem w najbliższy zaułek, słysząc za sobą huk walącego się budynku. W szaleńczym pędzie przemierzyli parę zacienionych alejek. Zakręciwszy w kolejną przystanęli. Ich łopoczące serca i ciężki oddech rozbrzmiewał echem w wąskim zakamarku ciasnej uliczki. Do wrażliwe ucha Leariona dotarł odgłos kilkunastu biegnących stóp.
- Wyraźnie słyszę, ktoś tu biegnie... Co najmniej cztery pary stóp... - obwieścił ciężko dyszący gnom. Na te słowa Harpo tylko zacisnął dłoń na swym krótkim mieczu.
Spojrzał zza rogu i upewniwszy się, że na owych stopach poruszają się jego towarzysze w niedoli, schował miecz.

Z ołowianego nieba zaczął sączyć się ciepły letni deszcz. Kilkanaście par rozbieganych oczu zaczęła szukać jakiekolwiek kryjówki. Wtem bystre oczy rudowłosego gnoma dostrzegły w oddali skrzypiący na wietrze szyld karczmy.

- Wiem gdzie możemy się schronić. Miejcie pod ręką maski. Zgubimy ich w tłumie. A teraz za mną!

Chwilę później cała grupka przekroczył próg „Przybytku Pieśni”.

Azyl

„Przybytek Pieśni”


Trzy rzędy owalnych stołów świeciły pustką. W pomieszczeniu panował zapach ważonego piwa i pieczeni. Na drewnianych ścianach wisiały suszone grzyby i pęczki czosnku, lecz również liczne dzieła sztuki. Małe owalne okienka rozdzielały miedzy sobą obraz i instrumenty. Ścianę tuż za ladą nad beczkami z pitnym miodem i winem ozdabiały najrozmaitsze maski, wykonane z drewna. Przedstawiały one najróżniejsze twarze
i miny od tych typowo ludzkich po przedziwne monstra. Ich gabaryty, jaki i wyraźnie podkreślone grymas, które składały się na nadzwyczaj duże oczy, nosy i usta, z pewnością mógł dostrzec widz oglądający spektakl z odległego rzędu.

Harpo mógłby się założyć, że owe maski to klienci którzy wypili więcej, niż było ich na to stać.
Spomiędzy odgłosów łapczywie połykanego powietrza i stukania o szybę kropel deszczu dało się usłyszeć stłumiony zgiełk karczmy. Samo pomieszczenie nie było duże. Z ledwością zmieściło by się w nim kilkanaście osób. Niedopite kufle piwa, świadczyły o tym, że jeszcze niedawno ktoś tu musiał być. Nagle dźwięk rozchylanych drzwi sprawił, że wszyscy spojrzeli na w stronę lady. W progu spiżarki zerkał na nich z pod łba krasnolud.
- Zapraszam, zapraszam – ton głosu krasnoluda mówił jednak zupełnie coś innego. Opadające powieki, tętniąca na skroni żyła, i zaciśnięte usta świadczyły o tym, że ma dzisiaj zły dzień.- Wy... – na jego twarzy zarysował się wymuszony uśmiech- Znaczy państwo, pewnie również przybyliście w te skromne progi, aby rozkoszować się występem „wirtuoza”. Proszę za mną...
Harpo podrapał się po lewym rogu, ukrytym w gęstwinie rudych pukli...Jeśli tą karczmę prowadzi krasnolud, to wolał nie oglądać części artystycznej. W jego stronach krasnoludy nie słynęły z talentu do muzyki, czy też dobrego gustu muzycznego. Było nawet powiedzenie: "Śpiewa jak krasnoludzki bard"...I nie było to bynajmniej pochlebstwo.
Niemniej nie przyszli tu w poszukiwaniu koncertu, a dla kryjówki.
Wszyscy skierowali swe kroki w stronę zaplecza, w którym o dziwo znajdowały się rzeźbione w drewnie schody. Wąskie stopnie, prawdopodobnie stworzone dla przedstawicieli mniejszych ras zaprowadził was do przedsionka piwnicy.
- Schodźcie pomału, te schody są bardzo, zdradliwe.- krzyknął z wnętrza izby krasnolud.

Już na samymi progu piwnicy do waszych uszu dotarło źródło głosów słyszanych na górze. Niemały tłum różnorodnych istot, wypełniał duże acz niskie pomieszczenie, na końcu którego czerwona kurtyna zasłaniała scenę. Nagle do uszu Harpo dotarł huk otwieranych drzwi gdzieś nad wami... Wszyscy (w tym i Harpo)ruszyli przed siebie, nakładając na twarze maski. Gnom poczuł jak rośnie, poczuł usta wypełniające się ostrymi stożkowatymi zębami i zakrzywione szpony wyrastające z nadgarstków.
Gnom-slaad bezceremonialnie rozpychał się na boki, brutalnie potrącając wszystkich którzy stanęli mu drodze. W ten sposób utorował ścieżkę dla pozostałych
Kątem oka Harpo dostrzegł maga o nagim torsie schodzącego spokojnie po schodach.Pysk slaada wykrzywił się w złowieszczym uśmiechu.- "Daj mi tylko okazję czarowniku, a rozpruję cię tymi pazurkami jak świniaka."- niemal błagał w myślach. Nagle światło zgasło. Kurtyna pomału odsłoniła się odsłaniając kontury porozrzucanych chaotycznie instrumentów i ustawiony na samym środku taboret.

Smukła, wysoka postać wyłoniła się za tylniej kotary sceny. Trzymając w lewej dłoni duży futerał z instrumentem, spokojnym krokiem wkroczyła na środek sceny i spoczęła na drewnianym krześle. Wieko pudła opadło na deski sceny wzbijając w powietrze tumany kurzu. Postać delikatnym ruchem dłoni wydobyła z wnętrza futerału pokaźnych gabarytów instrument wykonany z ciemnego wiśniowego drewna- wiolonczelę. Pudło rezonansowe spoczęło między kolanami, nóżka oparła się o ziemię. Gryf wzniósł się pionowo do góry, znalazł się na wysokości przedramienia istoty. Szpiczaste palce opadły na podstrunnicę. Zza pleców muzyka wyłonił się długi strzeliście zakończony ogon, który sięgnął do futerału. Chwyciwszy smyczek przyłożył go do strun. Gdzieś z pod sklepienie opadał na instrument łuna księżycowego blasku. Sala zamarła w bezdechu. Pierwsze ruch smyczka i otuliło was piękne, niskie, melancholijne brzmienie. Nie było już nic tylko wy i muzyka.

Wszystkie pytanie, strapienia odeszły w nicość. Harpo czuł, że furia slaada słabnie, wściekłość odpływa...Rytm serca zwalnia. Przed zmrużonymi oczyma mieliście najpiękniejsze chwile, swojego życia. Crois pomału otworzył powieki. Trzymany jeszcze przez chwilę, dotąd w ramionach półczarta, postanowił spróbować własnych sił.
Gnom-slaad zauważywszy to kątem swego oka , mruknął tylko.- Witamy w świecie żywych.
Całą sala zaczęła się kołysać w delikatny rytm muzyki. Przez zmrożone oczy dostrzegaliście jak leżące na podłodze instrumenty pomału zaczęły się wznosić, by po chwili, natchnione muzyką barda, zacząć grać. Skrzypce trzymane przez małą , ludzką dziewczynkę zaczęły drgać. Melodia znana z odległych czasów nęciła by znów zabrzmieć, wydobyta z instrumentu skrzypaczki. Sae nie mogła długo z nią walczyć. Skrzypce powędrowały do podbródka. Smyczek opadł na struny. Odpłynęła... Nie tylko ona, Harpo również "znikł". wspomnienia dawnych czasów, szczęśliwych chwil z dzieciństwa i z lochów (bo i takie były), wesoły i spokojny czas rabowania gościńca ( Vinni pilnował bowiem by przy każdym napadzie zarówno napadający jak i napadani odnieśli jak najmniejsze uszczerbek na zdrowiu. -Jesteśmy rabusiami, nie mordercami.- powtarzał.). No i chwile spędzone z nią, Lyiss...Gdy umysł Harpo dryfował wśród marzeń, osobowość slaada rozglądała się. Czuwała, szukając potencjalnych zagrożeń...Wbrew bowiem powszechnej opinii slaady nie są złe z natury. Ale za to bardzo chaotyczne, z nic mają prawa i nakazy. Kierują się pierwotnymi instynktami...A teraz dominował w ciele Harpo instynkt samozachowawczy i chęć wyładowania agresji.
... Koncert się zakończył, umysł Harpo wrócił z krainy wspomnień do olbrzymiego ciała.
- Taaa...zmieniłem zdanie, chętnie skasuję tego Somimusa, czy jak mu tam... I paru innych kolesi przy okazji.-ryknął zielony slaad.- Nie lubię uciekać przed nikim. A najwyraźniej zbyt wielu chciałoby naszej skóry. Czas pomyśleć nad bolesną likwidacją naszych wrogów. Od najsłabszego do najpotężniejszego...Ruszamy w miasto, każdy szuka czegokolwiek lub kogokolwiek przydatnego, wracamy tutaj, porównujemy zdobyte informacje, określamy kolejne miejsce na kontakt. I znowu wyruszamy...Jak już będziemy gotowi, wybijamy kogo trzeba, bierzemy to co wartościowego po nim zostaje...I tak w kółko. A przy okazji Sae, co takiego wyciągnęłaś z łebka naszego oznakowanego jak bydło elfika?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-03-2008 o 10:30.
abishai jest offline  
Stary 03-01-2008, 00:49   #203
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Azyl

"Rudera"


Almirith z zatroskaniem obserwował skrzypaczkę i czarodziejkę, pogrążone w dziwnym magicznym transie obok Valquara. Niziołka zapamiętała się w muzyce.Miał nadzieję, że ich odważna próba odniesie jakiś skutek, musieli wiedzieć czy ten dziwny elf mówi prawdę. Ich sytuacja była i tak dostatecznie zła - "zdrajca w szeregach tylko by ją pogorszył". Mimo wszystko nadal czuwał z ostrzem w dłoni, w końcu Valquar cały czas był podejrzanym, a jego obowiązkiem było zapewnienie im bezpieczeństwa, choć podczas tego całego czasu i ogromu przygód i niebezpieczeństw jaki napotkali było to coraz trudniejsze.

I ten sen... jeszcze teraz miał przed oczami jego sceny... niektóre pamiętał... niektórych nie... niektórych w ogóle nie mógł przyrównać do czegokolwiek. Niosły ze sobą bowiem tak duży ładunek nieznanych informacji i zdarzeń, że zastanawiał się czy jeszcze nie oszalał i czy to jego umysł odmawia mu posłuszeństwa... ich sytuacja nie była najlepsza. "Cały czas jesteśmy zwierzyną... zwierzyną ściganą przez wielu myśliwych, cały czas uciekamy... kiedyś może zabraknąć nam szczęścia" - ze smutkiem analizował ich sytuację.

Jego wyczulone zmysły wyczuły jakieś przyciszone słowa. Coś jakby ... odliczanie... Rozejrzał się po towarzyszach, żaden z nich jednak nie wymówi ani słowa. Wszyscy byli skoncentrowani na poczynaniach Sae i Sidero. Dopiero po chwili zorientował się, że to Żywa Skórznia mamrocze coś pod nosem. Nie wiedział czemu, ale po plecach przeszedł mu dziwny dreszcz. Już miał się odwrócić do reszty i ostrzec, kiedy powietrze rozszczepił trzask słupów białego ognia. Płynnym krokiem znalazł się między zjawiskami a czarodziejką i skrzypaczką... z mieczem w dłoni...

-
Chcemy was żywych, nie martwych. Opuście broń. Pójdziecie z nami. - złowrogi głos z wnętrza jednego z płomieni zburzył panującą wszechmocną ciszę, gasząc nagle piękną muzykę Seanny.

- Dwadzieścia - skórznia z głośnym westchnięciem skończyła odliczanie.

Z dokładnością atomowej sekundy, w zgoła zatłoczonym pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny trzask, otwieranych portali. W chwilę potem przez ich progi przeszły trzy nowe postacie. Nagłe milczenie słupów srebrzystego płomienia zdradzało, że nie spodziewali się przybycia jednego z kolegiów. Wysoki mężczyzna, o nagim torsie stanął dumnie po środku pomieszczenia, a jego dwaj pomocnicy odziani w długie, skórzane płaszcze z kapturami stanęli tuż za nim.

- Wszyscy nie posiadający zezwolenia na użycie magii, są zatrzymani do wyjaśnienia.
- Twoja interwencja Iomi Vete jest tu daremna.. – na te słowa twarz półnagiego mężczyzny wgięła się w grymasie gniewu. Z zaciśniętych pięści zaczęło sączyć się słabe srebrne światło.- Srebrne Płomienie...

Iomi stanowczo przerwał istocie, ukrytej w słupie ognia.

- Skoro znasz moje imię, powinieneś wiedzieć, że nie znoszę sprzeciwu.

Mężczyzna zwolnił uścisk i z jego dłoni wypadł dwie śnieżno białe krople, które rozbiły się o drewnianą posadzkę. W mgnieniu oka, z podłogi tuż pod stopami płonącej istoty wynurzyła się paszcza, pulsującej białej energii, w której tkwił setki szpilkowatych zębów. Ściana i podłogi zostały obryzgane mętną posoką, gdy paszcza zacisnęła się na zaskoczonej ofierze i wciągnęła go w posadzkę.

Rozpętało się białe, ogniste piekło. Jęzory płomieni i wyładowania magiczne rozrywały mały pokój dosłownie na strzępy. Almirith nigdy nie potrafił sobie wyobrazić nic bardziej niszczycielskiego, niż dwie frakcje walczących ze sobą magów. Srebrny Lew rzucił sie w kierunku skrzypaczki, zasłaniając ją własnym ciałem od szalejącej magicznej pożogi. Przycisnął Sae do siebie i wzorem pozostałych rzucił się do ucieczki w stronę korytarza, tuż obok Maygar niósł Sidero, a Valquar z Harpo taszczyli Leariona, który przyciskał do piersi swojego zwierzaka. W pokoju za ich plecami rozpętała się prawdziwa magiczna bitwa, w której sądząc po krzykach bólu pardonu nie dawano.

Kłęby dymu i spalenizny zdążyły wypełnić także korytarz. Dyszący z wściekłości Maygar potężnym ramieniem obrócił w perzynę ścianę. Wyskoczył na ulicę cały czas ściskając w ramionach osłabioną czarodziejkę, kamienie bruku zadudniły gdy jego ciężkie kopyta na nich wylądowały. Elfi wojownik nie namyślał się długo. Skoczył z gracją nawykłą jego ludowi w ślad za półczartem, cały czas trzymając skrzypaczkę w ramionach...

Na ulicy znajdował się już spory tłum gapiów, zwabionych nagłymi detonacjami i eksplozjami magicznej energii. Ogień zaczynał lizać już swymi chciwymi jęzorami zniszczenie elementy elewacji zewnętrznej, a osłabiona przez Maygara konstrukcja zaczynała niebezpiecznie trzeszczeć i chwiać Zaczęli uciekać roztrącając zgromadzonych gapiów. Almirith oglądał się co jakiś czas za siebie, wyczekując pościgu. "Jeśli nas dogonią, powstrzymasz ich, musisz Srebrny Lwie... niech chociaż oni uciekną" - mamrotał do siebie w biegu. Ale pościgu nie był o widać...

Szyld Gospody do której skierował ich Harpo, dziwnie go uspokoił...

Azyl

„Przybytek Pieśni”


Ukryli się w piwnicy, między innymi gośćmi czekającymi na występ barda. Trzask drzwi na górze, był złowrogim zwiastunem pościgu. Wszyscy szybko wyjęli swoje maski. Harpo znów stał się ziejącym agresją zielonym slaadem. Elf wahał się chwilę przed włożeniem swojej maski. Nie zapomniał jeszcze fali nienawiści i pogardy jaka zalała wtedy jego duszę... "drowy to straszne istoty" - myślał zakładając hebanową maskę na twarz. Znów poczuł to dziwne uczucie chłodu, obmywające całe jego ciało.

"Zabij ich, są słabi nie warci twojego zachodu. Wykorzystaj do swoich celów i zabij... ocal siebie a ich poświęć" - narzucona przez maskę drowia natura wołała do niego zawzięcie. Jednak muzyka Sae, która porwała skrzypce i zaczęła akompaniament zdusiła ten brutalny głos w jego duszy. Kolejne dźwięki spływające ze smyczka niziołki, koiły rozdartą jaźń Srebrnego Lwa. "Niewiele brakowało" - zganił się - "więcej koncentracji wojowniku, nie możesz sobie pozwolić na rozluźnienie dyscypliny" - strofował się w duchu.

- Taaa...zmieniłem zdanie, chętnie skazuję tego Somimusa, czy jak mu tam... I paru innych kolesi przy okazji.-ryknął zielony slaad.- Nie lubię uciekać przed nikim. A najwyraźniej zbyt wielu chciałoby naszej skóry. Czas pomyśleć nad bolesną likwidacją naszych wrogów. Od najsłabszego do najpotężniejszego...Ruszamy w miasto, każdy szuka czegokolwiek lub kogokolwiek przydatnego, wracamy tutaj, porównujemy zdobyte informacje, określamy kolejne miejsce na kontakt. I znowu wyruszamy...Jak już będziemy gotowi, wybijamy kogo trzeba, bierzemy to co wartościowego po nim zostaje...I tak w kółko. A przy okazji Sae, co takiego wyciągnęłaś z łebka naszego oznakowanego jak bydło elfika?

Elf czekał na odpowiedź Seanny. Zgadzał się w pełni z Harpo, wiedział jednak, ze jeśli puszczą się w to niebezpieczne miasto, to nie zostawi Sae samej. Będzie strzegł jej bezpieczeństwa, w końcu był jej to winien...sam sobie chciał wmówić, że to jedyny powód...









 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 13-01-2008, 10:17   #204
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Już melodia, która popłynęła spod smyczka Sae gdy ten nieszczęśnik Croise miotał się bezładnie była dla niziołki męcząca - wymagała złączenia się z jego szaleństwem, zsynchronizowania swojego umysłu na rzucających nim drgawkach... ale to nic.
Później przyszło prawdziwe wyzwanie - umysł Valquara był miejscem tak dziwnym, tak niepokojącym, prawie odbierającym zmysły. Jak inni mogli się w czymś takim specjalizować? Sae ogarnęły dwie myśli - jedną z nich była wdzięczność i szacunek dla Airuinath, zaakceptowała bowiem to imię tak samo jak kobietę która nie była Sidero. Druga... druga myśl była prawie obezwładniającą tęsknotą za zwyczajnością - cóż, w zasadzie była to górska łąka w letnie południe. Słońce, zapach trawy, skrzypce w dłoni, nieograniczona ilość wolnego, spokojnie płynącego czasu...

Marzenie. Teraz trzeba było się spieszyć. Z każdym krokiem jednak w głąb umysłu Valquara niziołka traciła orientację... i świadomość własnego umysłu.

Chaos obrazów, dżwięków, odczuć... nieznane-znane twarze, wspomnienia zapachów... falujące kurtyny chwil... Sae prawie zatraciła się w przeglądaniu ich.
Jedna-jedyna... ta, której szukają? Znajome schody, widok na to dziwne miasto... koniec? Nie, później coś jeszcze się stało, coś najważniejszego... co to było? Dłoń z gorejącym znakiem? Czyja?
Z niewiadomych powodów niziołka nie mogła skupić się na tym, co zobaczyła, przywołać ponownie tego wspomnienia... coś ją ciągnęło? Coś się działo.

Niziołka, choć sama o tym nie wiedziała w połowie była jeszcze pogrążona w umyśle Valquara podczas gdy druga połowa powracała już do znacznie mniej spokojnej rzeczywistości. W jej małej głowie wirowały sprzeczne odczucia i strzępy zdarzeń...
Gorejący znak na dłoni... srebrne postacie... czyjeś silne ramiona porywające ją w górę - wróg? porwanie? Przyjaciel.
Wspomnienia Valquara... i powietrze gęste od ofensywnej magii. Chłód powietrza na zewnątrz budynku orzeźwił Sae i pozwolił jej opanować chaos myśli. Więc zostali zaatakowani...

- Możesz mnie już postawić, pójdę sama. - powiedziała do najwierniejszego z towarzyszy, ale już w tej samej chwili pożałowała swoich słów. A podziękowanie? - Uratowałeś mi życie... jeśli oczywiście wszyscy naprawdę żyjemy. Teraz nie potrafię dostatecznie podziękować... w spokojniejszych czasach zrobię to pieśnią.

Oczywiście nie było czasu - całe szczęście jednak, że zakupili maski. Niziołka wzięła swoją w dłonie - i już po chwili mała, wychowywana na ulicy dziewczynka o popielatych włosach i szarych oczach stała wśród tłumu gapiów. Taak... jeśli chodzi o zginięcie w tłumie ta maska była dobrym wyborem.
Dziewczynka na imię miała najwyraźniej Flo i jej ulubionym zajęciem było powodowanie zamętu, robienie bogatym kupcom złośliwych psikusów i podkradanie z ich sakiewek drobnych monet... nawet i teraz Sae musiała nieźle się wysilić, żeby zmusić małą do podążania za towarzyszami.

Azyl

„Przybytek Pieśni”

Szyld miejsca, do którego dotarli dla Flo nie znaczył nic... w Saennie jednak budził uczucia silne, nieokreślone i dziwne. Podobnie jak pisana jej dłonią nazwa lokalu i jego wnętrze. Jak to możliwe...? Niziołka zdjęła maskę by lepiej opanować narzucające się tu odczucia.
Znała to miejsce, znała schody, poręcze, piwnicę... znała. Ale skąd? I jak to możliwe? Wspomnienia powracały falami a wśród nich ona sama w tych wnętrzach i postać Mistrza.
Dimble? Czy też jest tutaj? Czy ją rozpozna? Dla niziołki wrażenia tego dnia zbyły stanowczo zbyt intensywne. Nie miała już siły na odgadywanie, o co w tym życiu-nieżyciu chodzi. Miała dość. Najchętniej siadłaby teraz w kącie i popłakała w samotności z godzinkę lub dwie.

Stało się jadnak inaczej. W sali na dole niziołkę - która ponownie stała się małą ludzką dziewczynką - dopadła fala Muzyki. I mimo, że od tak długiego czasu była zadowolona i dumna ze swoich melodii - gdzieś w tle czaił się żal, że nigdy nie uda jej się dorównać wiolonczeliście. Mimo to wzięła w dłoń skrzypce i dołączyła się do wypełniającej salę melodii. Nieprzyzwyczajone do smyczka i strun palce Flo bolały i nie słuchały poleceń niziołki, po raz kolejny jednak triumf odniosła jej silna wola i mała dziewczynka grała prawie tak, jak zwykle robiła to Saenna.

Obydwie zatraciły się w muzyce - do niziołki na jej fali przypłynęło jeszcze jedno wspomnienie... kogoś naprawdę ważnego. Za chwilę kolejna fala melodii zmyła je jednak i wypełniła sobą wszystko... dopóki nie nastał koniec.
Bard zamiast kolejnej pieśni wygłosił wiersz - i mimo, że niziołka czuła że jest on ważny nie potrafiła opanować złości. Słowa, słowa, słowa... są tak mało warte w porównaniu z zakończoną właśnie pieśnią.
Wypełniający salę tłum powoli powracał do rzeczywistości, rozpoczęły się najpierw szepty, później rozmowy, wreszcie ruch. Towarzysze Sae również się ocknęli.

- Taaa...zmieniłem zdanie, chętnie skasuję tego Somimusa, czy jak mu tam... I paru innych kolesi przy okazji.-ryknął zielony slaad, którym teraz był Harpo - Nie lubię uciekać przed nikim. A najwyraźniej zbyt wielu chciałoby naszej skóry. Czas pomyśleć nad bolesną likwidacją naszych wrogów. Od najsłabszego do najpotężniejszego...Ruszamy w miasto, każdy szuka czegokolwiek lub kogokolwiek przydatnego, wracamy tutaj, porównujemy zdobyte informacje, określamy kolejne miejsce na kontakt. I znowu wyruszamy...Jak już będziemy gotowi, wybijamy kogo trzeba, bierzemy to co wartościowego po nim zostaje...I tak w kółko. A przy okazji Sae, co takiego wyciągnęłaś z łebka naszego oznakowanego jak bydło elfika?

- Likwidacja wrogów? Chyba oszalałeś. Nie widzisz, że jesteśmy podobni do łownej zwierzyny... i to już od dawna? Widziałeś kiedyś, żeby ścigany zwierz przystawał, odwracał się i atakował myśliwych? O, być może tak - ale czy widziałeś kiedy by ich pokonał?
Powinniśmy poszukać tu sojuszników. Niedokładnie pamiętam, co działo się w naszej kryjówce - ale zdaje mi się, że jedna z walczących grup może się nimi okazać: "Wrogowie naszych wrogów..." i tak dalej. Poza tym... to ledwie cień wspomnienia, ale czy ktoś tam nie odliczał czasu do ich przybycia? Czy nie był to ktoś z nas? Wybaczcie, jeśli bredzę jeszcze - mam w głowie totalny chaos z moich myśli, moich wspomnień i wspomnień Valquara.
Teraz postaram się najdokładniej jak mogę przekazać to, co widziałam w jego umyśle - zdążyłam sobie już to poukładać:

Cytat:
Wąskie drewniane schody zakończone klapą. Ostrożnie stawiane kroki i charakterystyczny dźwięk skrzypiących desek. Pomału odchylana klapa, odsłaniająca dachy okolicznych budynków. Nagle całe płótno pokryło się czernią i niemal znikając. Po chwili pojawił się na nim nagły, niewyraźny przebłysk. Przemykający cień dobywający zakrzywionego sztyletu. Nad którym górował łopoczący na wietrze fragment czerwonego płaszcza. W mgnieniu oka falującą tafla ponownie pokrył mrok. Po chwili wyczekującej ciszy, nagły rozbłysk niczym grom przecinający burzowe niebo, sprawił, że Saennie i Airuinath serca podeszły do gardeł. Rozwarta dłoń, jarząca się mętnym białym blaskiem, z trudem mieściła się na płótnie. Wolno zbliżała ku dwójce widzów. Dźwięk dudniącego w przerażenia serca Valquara zaczął się wzmagać. Z każdą upływającą sekundą gorejący znak wytatuowany na wewnętrznej części dłoni stawał się coraz ostrzejszy. Nagle obraz znikł, postawiając po sobie czerń płótna.
- Jestem pewna, że symbolem widniejącym na dłoni został naznaczony zarówno elf jaki i chudzielec. Uważam też, że powinniśmy się teraz naradzić i podzielić wiedzą zamiast gnać w miasto w poszukiwaniu ścigających nas wrogów.
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 14-01-2008, 20:23   #205
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Azyl


„Przybytek Pieśni”

- Taaa...zmieniłem zdanie, chętnie skasuję tego Somimusa, czy jak mu tam... I paru innych kolesi przy okazji.-ryknął zielony slaad, którym teraz był Harpo - Nie lubię uciekać przed nikim. A najwyraźniej zbyt wielu chciałoby naszej skóry. Czas pomyśleć nad bolesną likwidacją naszych wrogów. Od najsłabszego do najpotężniejszego...Ruszamy w miasto, każdy szuka czegokolwiek lub kogokolwiek przydatnego, wracamy tutaj, porównujemy zdobyte informacje, określamy kolejne miejsce na kontakt. I znowu wyruszamy...Jak już będziemy gotowi, wybijamy kogo trzeba, bierzemy to co wartościowego po nim zostaje...I tak w kółko. A przy okazji Sae, co takiego wyciągnęłaś z łebka naszego oznakowanego jak bydło elfika?

- Likwidacja wrogów? Chyba oszalałeś. Nie widzisz, że jesteśmy podobni do łownej zwierzyny... i to już od dawna? Widziałeś kiedyś, żeby ścigany zwierz przystawał, odwracał się i atakował myśliwych? O, być może tak - ale czy widziałeś kiedy by ich pokonał?-odparła zbulwersowana Saenna.-
Powinniśmy poszukać tu sojuszników. Niedokładnie pamiętam, co działo się w naszej kryjówce - ale zdaje mi się, że jedna z walczących grup może się nimi okazać: "Wrogowie naszych wrogów..." i tak dalej. Poza tym... to ledwie cień wspomnienia, ale czy ktoś tam nie odliczał czasu do ich przybycia? Czy nie był to ktoś z nas? Wybaczcie, jeśli bredzę jeszcze - mam w głowie totalny chaos z moich myśli, moich wspomnień i wspomnień Valquara.
Teraz postaram się najdokładniej jak mogę przekazać to, co widziałam w jego umyśle - zdążyłam sobie już to poukładać:

Saenna przedstawiła swoje widzenie, po czym rzekła.-
- Jestem pewna, że symbolem widniejącym na dłoni został naznaczony zarówno elf jaki i chudzielec. Uważam też, że powinniśmy się teraz naradzić i podzielić wiedzą zamiast gnać w miasto w poszukiwaniu ścigających nas wrogów.
Pysk slaada obniżył się, zrównując z twarzą niziołki. Paszcza lekko rozwarła się ukazując rząd ostrych stożkowatych zębów (Udowadniając w ten sposób, że podobieństwo slaadów do ropuch jest czysto powierzchowne). Obecna forma Harpo pozwalał połknąć Saennę w dwóch kęsach. Z czego niziołka musiała sobie zdawać sprawę, zwłaszcza, że spojrzenie slaada-gnoma było nieco …szalone?
- Uciekać? Cały czas uciekamy. I co? Nie zgubiliśmy starych wrogów. Za to znaleźliśmy nowych. Spojrzyj prawdzie w oczy kobieto…Nie mamy dokąd uciekać! – ryknął Harpo-slaad.- A co według ciebie mamy do zaoferowania sojusznikom, poza własnymi głowami? Nie mamy siły, ani wiedzy, za to mamy rozlicznych wrogów, którym można nas sprzedać…Jak widzisz, żadni z nas partnerzy do sojuszu.Co gorsza, nie wiemy KTO nas ściga. Sominus? To tylko imię. Za którym może się kryć każdy. Może jest potężnym magiem, wrogim temu miastu, ale różnie dobrze może być szefem gildii złodziejskiej, burmistrzem, a nawet królem Azylu bądź otaczających go ziem!
Slaad wyprostował się…zapewne ku uldze niziołki. Po czym dodał.- Nie jestem głupcem, nie każę ci się rzucać z motyka na słońce. Ale są WROGOWIE i wrogowie. Przed silniejszymi się kryjmy, ale mniejszych czas zacząć wykańczać.
- Zwłaszcza Valquar powinien się kryć. –elf nie mógł nie zauważyć, że pysk slaada wykrzywił się w parodii uśmiechu.- Bo być może skończyć jak nasz złodziejaszek w dywanie.. Swoją drogą. Ktoś go ze sobą wziął?
Slaad machnął łapą, jakby los owego złodzieja był dla niego drobnostką niewartą uwagi. Wysyczał cicho kilka zdań.- Jakąż to wiedzą mamy się podzielić. Co chcesz wiedzieć bardko?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-01-2008 o 22:03.
abishai jest offline  
Stary 16-01-2008, 21:52   #206
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl

„Rudera”


Gdy Sae i Airuinath skierowały się w głąb pamięci Valquara, uwagę Trykka przykuła mamrocząca coś pod nosem Żywa Skórznia, w „objęciach”, której tkwił dalej Chudzielec.

- Co ty tam smęcisz wyleniały dywanie? –
Spytał zaintrygowany taran

Zbroja całkowicie zignorowała pytanie żywej broni, nie przerywając szeptu.
- Że jak? Chyba głuchnę od tego walenia głową w bramy. Powtórz.

Widząc, że Skórznia nie reaguje, Trykk natężył słuch
- Siedem...
- Hmm?? –
Odparł zdziwiony
- Osiem...
- Chwalisz się, że umiesz liczyć?
- Dziewięć...
- Biedne, biedactwo kompletnie sfiksowało. „Hehe dobrze mu tak”
Ta cała sytuacja, to za dużo dla jego malutkiego rozumku. Smutne...


Zdanemu na słuch Learionowi coś to przypomniało. Dopiero jednak na 'osiemnaście', i przybycie Srebrnych Płomieni zrozumiał co odliczała zbroja.

"Nie mógł powiedzieć na głos!?"

Dwie sekundy później zdezorientowany Learion przykucnął w rogu szukając wyciągniętą dłonią swojego pupila. Jedno przybycie rozumiał, ale drugie?

Nowa grupa, pod dowództwem Iomi Vete, szybko dążyła do konfrontacji, ale i tak wymiana zdań coś powiedziała gnomowi.

"O szlag... jedni przybyli po NAS, drudzy po niezarejestrowanych magów... Ale czy tylko??"

Pierwsze zaklęcia przeszyły powietrze, wydarzenia potoczyły się szybko. Za szybko dla ślepca. Gnom natychmiast padł na plecy i przetoczył się jak najbardziej w kąt, by nie dostać nawet rykoszetem. Jego myśli pobiegły ku kotu, ale natychmiast - jak zawsze - gnom skarcił się. Powoli miał dość. Wydarzenia ostatnich dni wyraźnie pokazywały, jak potężną siłą jest magia, i co jego z trudem zdobyte umiejętności ograniczone są jego kalectwem.

Gnom zdrętwiał nagle, oszołomiony prostą myślą.

"A jeśli jestem mu ciężarem?"

Bo przecież co ciekawego jest w towarzystwie ślepca? W dodatku bez własnej pamięci i tożsamości? Jak długo ktoś może podróżować z kamieniem u szyi?

* * *

W czasie gdy skrzypaczka Srebrny Lew Magyar i Ariuinath walczyli o życie, skulony w kącie Learion spróbował zorientować się w sytuacji. Nie czuł żadnej woni, do jego uszu nie docierał, żaden dźwięk. Dłoń gnoma w końcu natrafiła na puszyste futerko Fialara. Z silnym westchnieniem ulgi ślepiec przyciągnął do siebie przyjaciela. Magiczna ochrona dodała mu pewności siebie, ale dołożyła też swoje do wątpliwości gnoma.

"Co ja robię dla niego? Dla nich?"

Pchnięty tym, wyczuwając potęgę zaklęć śmigających tam i z powrotem po ruderze, gnom oblizał wargi. To była okazja. Już i tak miały ich kolegia, więc odrobina magii więcej nie zaszkodzi... A może się przydać.

Chwytając kota lewą ręką od spodu, przy klatce piersiowej i przednich łapach, młodzian uniósł go na tak rozpostartej dłoni, drugą rękę kładąc na jego głowie; tak, że palec środkowy schodził tuż nad kocie brwi a kciuk i mały palec sięgały za uszy.

I wyszeptał:

- Spójrz w przyszłość Fialarze - by zainicjowawszy zaklęcie dodać jego cel - pomóż mi znaleźć 'Matkę'!

Emanacja mocy była kroplą przy mocach szalejących w pomieszczeniu. Kot znieruchomiał, a jego źrenice poszerzyły się, sam zaś Learion otworzył ślepe oczy, by spojrzeć na świat.

A świat go zalał.

Obecność Matki zalała gnoma ze wszystkich stron. Tak silna, że zaklęcie zostało natychmiast zakończone, a młodzieniec oszołomiony klapnął z powrotem na tyłek, nieledwie puszczając kota.

"Może to oznaczać trzy rzeczy. Albo jest więcej niż jedna 'Matka' i zaklęcie usiłowało wykryć wszystkich członków organizacji, albo Matka jest wszędzie albo zaklęcie zostało przez Matkę zablokowane. Najmniej to trzecie. Ale mi szumi w głowie..."

Machinalnie młody Aylinn starał się pomagać ciągnącym go towarzyszom przebierając nogami i próbując się podnieść, by miast szorować plecami o podłogę, choć próbować iść, machinalnie sapnął krótkie - dzięki! - machinalnie też zarejestrował co tak naprawdę było owym srebrnym płomieniem - magiczny ogień, esencja magii.

Zgoła natomiast niemachinalnie zarył głową w podłogę, gdy coś pochwyciło go za kostkę. To, co stało się potem było sceną z koszmarów. Węgląca się na śmierć istota musiała być opętana, bowiem miast konać w spokoju, wpełzła na Leariona, który z każdym jej dotknięciem odczuwał ciepło z niej bijące, i niemal przykryła go całego mimo desperackiego wierzgania nogami by wyszeptać wierszyk.

Nie wołaj o pomoc
Nie nadejdzie
Nie próbuj się bronić
Szkoda sił
I choćbyś uciekał
To je gonisz
I choć byś się skrywał
Szukasz go
I choć byś był głuchy na krzyk
To usłyszysz jego szept.
Nie tylko ty nie
umiesz się z nim pogodzić


Learion próbował to zrozumieć nawet, gdy Trykk rozwalił ścianę, gdy zawalała się im na głowy rudera, gdy nad głowami latały im zaklęcia a on na ślepo przebierał nogami próbując pomóc towarzyszom wpół go niosącym wpół ciągnącym. Nie zważał nawet na kolejne zakręty, dopiero odgłos kilkunastu biegnących stóp wywołał w nim jakąś reakcję:

- Wyraźnie słyszę, że ktoś tu biegnie... Co najmniej cztery pary stóp... obwieścił ciężko dyszący gnom.

Z ołowianego nieba zaczął sączyć się ciepły letni deszcz. Kilkanaście par rozbieganych oczu zaczęła szukać jakiekolwiek kryjówki. Wtem bystre oczy rudowłosego gnoma dostrzegły w oddali skrzypiący na wietrze szyld karczmy.

- Wiem gdzie możemy się schronić. Miejcie pod ręką maski. Zgubimy ich w tłumie. A teraz za mną!

Chwilę później cała grupka przekroczyła próg „Przybytku Pieśni”. Dłoń gnoma zaś niepewnie dotknęła zapakowanego przedmiotu.

Wizja Magyara, ginącego w jego obronie. Wizja Fialara, zastępującego Magyara. Po raz pierwszy kalectwo gnoma stało się dlań tak poważnym problemem. Gnom miał ochotę strząsnąć prowadzące go dłonie, rzucić szorstko "sam sobie poradzę". Tylko świadomość, że byłaby to nieuzasadniona niewdzięczność powstrzymała go przed tym. Ale na podziękowania nie umiał się jeszcze zdobyć. Nie umiał się teraz zdobyć na nic, poza sprawdzeniem pulsu Croisa.

- Stały - obwieścił cicho, jeśliby ktoś był zainteresowany.

Był wdzięczny mężczyźnie za jego atak. Czymkolwiek był, spowodował, że gnom nie był jedynym ciężarem, przynajmniej we własnych oczach.

Azyl

„Przybytek Pieśni”

Witający ich krasnolud miał ewidentnie zły dzień. Zapraszał, ale wymuszenie. Słysząc nabrzmiały złością głos, gnom uśmiechnął się. Było jakoś lepiej wiedzieć, że nie on jeden ma coś na głowie.

Dlatego uprzejmie podziękował krasnoludowi, uśmiechając się doń sympatycznie.

Skojarzył, co oznaczał wirtuoz już właściwie za późno. Muzyka się już zaczęła, a jemu samemu zostało tylko słuchać i nerwowo się rozglądać.

Learion nie lubił muzyki. Unikał bardów, pieśniarzy, minstreli, omijał wszelkie okazje, gdzie ktoś miał grać dla publiczności, od wędrownych grajków po koncerty sław. Jedyne jego okazje z muzyką, to były spotkania tego typu, jak to z Saenną. Do jej muzyki Aylinn miał się dopiero przekonać, póki co jednak nadal patrzył na jej fach przez pryzmat swojej instynktownej ku muzyce niechęci.

Źródło owej niechęci miało miejsce w jakimś wspomnieniu z dzieciństwa, wspomnieniu na tyle silnym, że gnom w miarę dobrze je pamiętał, w przeciwieństwie do właściwie wszystkich innych. Pamiętał na przykład, że w sprawę zamieszane były inne dzieci, dużo innych dzieci, i Fialar. I że muzyka tam również była bardzo piękna. A bard - przeuroczy. Do niemal samego końca, kiedy muzyka i bard przerażały go tak bardzo, że się budził.

To właśnie był powód, dla którego doskonale rozumiał Airuinath. Jego własne wspomnienia były tak nieliczne, że mógłby je pewnie policzyć na palcach u rąk i nóg. A po zajściach w Cytadeli Sominusa, Learion nijak nie mógł zagwarantować, że te kilkanaście przezeń posiadanych wspomnień naprawdę należy do niego.

Okazjonalnie napełniało to gnoma gniewem tak palącym, jak nigdy dotąd, może poza chwilą, kiedy Sominus ujawniał swoje machinacje przy śmierci przewodnika.

Okazjonalnie wypełniało go to równie wielką pustką, w której były jedynie pytania. Pytania, na które przecież odpowiedzieć powinien umieć każdy.

Gnom jednak nie miał zamiaru się poddawać. Jeśli straciło się przeszłość, pozostawała teraźniejszość i przyszłość. Choć wcale niełatwo było podążać za radą daną Airuinath, ślepiec wiedział, że pójście inną drogą jedynie osłabiłoby wagę tamtej chwili, jej ponownych narodzin. Milczał więc, nie pozwalając żadnej ze swych wątpliwości ujść na zewnątrz, starając się żyć tak, jakby każde z posiadanych wspomnień było pewnikiem, czymś, co na pewno przeżył, niezbitą prawdą. Tak, jak jego imię.

Do koncertu przyłączyła się Sae, i warunkowe zaufanie, jakie wyrobiła sobie swoim dotychczasowym postępowaniem u ślepca pozwoliło mu nieco rozluźnić swą samokontrolę.

Dotknięcie Fialara przyniosło obraz i Aylinn aż się zatchnął. Unoszące się instrumenty. Zielony, ropuchopodobny stwór przy ich stoliku. Ciemny elf. Mała ludzka dziewczynka, z wyglądu dziecko ulicy. Gnom przełknął ślinę, powstrzymując ochotę by dotknąć towarzyszy. Czy to naprawdę byli oni? Czy to nie kolejna iluzja Sominusa, kolejna pułapka na tej ostatnio usianej nimi drodze?

Po chwili w sali zabrzmiał niewiarygodnie ciepły, melodyjny głos:

- Melodia dedykowana wszystkim tym, którym jakieś ważne sprawy w życiu się nie udały. Ufam, że na pewno się jeszcze udadzą.


* * *

Po zakończeniu koncertu ślepiec wciąż nieobecnie gładził spoczywającego na jego kolanach kota lewą ręką, prawą dotykając zapakowanej w żółty materiał maski. Był rozdarty. Niechęć do muzyka wróciła ze zdwojoną siłą, wzmocniona tym, że na moment pozwolił tamtemu na przejęcie kontroli. Z drugiej strony... przecież nic się nie stało, prawda?

Nie umiał zdecydować, czy popełnił błąd, czy nie, więc w końcu machnął ręką. Były ważniejsze sprawy, co uświadamiała rozmowa Harpo i Sae... jeśli to byli oni. Głosy też brzmiały inaczej. Choć rozmawiały o tym samym. Ba! Jeśliby oceniać po słowach, to diabli wiedzą kim był ten zielony! Nie brzmiał jak rozsądny Harpo... choć pewnego rozsądku nie można było mu odmówić. Przynajmniej miał pewność, że Sae jest teraz ludzką dziewczynką. Elf... miałby się zmienić w ciemnego elfa? Nikt pozostały nie założył maski, więc na to by wyglądało. Niespodzianka została umieszczona na odpowiednim miejscu, wśród rzeczy wielkiego kalibru, ale nie na tą chwilę.

Gnom zapukał w stół, by zwrócić na siebie uwagę i rzekł:

- Nie zgadzam się z... eee... kimkolwiek, kto mówił o likwidacji wrogów. Zgadzam się z Sae. Jeśli on rozmawiał z Sae, wnioskuję ze słowa 'bardko'. Nie wiem nawet które z nich jest kim, bo brzmią inaczej. Dlaczego się nie zgadzam: rozumowanie przedstawiasz wcale do rzeczy, ale zrozummy się. Nie masz na kogo wskazać. Sominus to owszem, tylko imię. Te można zmieniać jak rękawiczki, lub mieć ich jak ja albo Harpo - mnóstwo.

Wspomnienie Harpo przywiodło Aylinnowi skojarzenie kim mógłby być slaad. Zaczynał naprawdę obawiać się założenia własnej maski... choć z drugiej strony... Wyobraził sobie siebie jako kopię Magyara... a potem Magyara jako kopię siebie.

"I w ten sposób może spełnić się wizja czarta chroniącego gnoma i ginącego zań. Paradoks? Samospełniająca się przepowiednia? Może nim założę własną maskę, zobaczę jaka jest jego? Wpadam w paranoję..."

Żeby zamaskować chwilowe zdezorientowanie, gnom udał, że nasłuchuje.

- Jest tu Harpo, tak przy okazji? To on mnie chyba wyciągnął, prawda? Zdawało mi się, że rozpoznaję dotyk jego dłoni wtedy. Ktokolwiek to zrobił, ma moje podziękowania.

Gnom powstał i ukłonił się starannie w przestrzeń, dbając o to, by Fialar nie zleciał przy tym z jego kolan.

- Ale wracając do sprawy - tak naprawdę my mamy strzępki informacji. Nic właściwie. Ściga nas potężny Sominus, kimkolwiek by nie był. Czemu? Diabli wiedzą. Sae, Almirith, Airuinath i Magyar zostali przezeń uwięzieni w szkatule. Co tam się działo - diabli wiedzą. Czemu Sominus potrzebował jeszcze Ciebie, mnie, czy Croise'a lub Valquara? Czemu nas nie zabił, tylko posłał tutaj? Czemu tak bawi się naszymi wspomnieniami? Co to właściwie za miejsce? Tysiące pytań. Żadnej odpowiedzi. Eliminować wrogów? Kogo, znaczy się? Ja nie wiem.

Słuchajcie, zwróćcie uwagę na to, co się stało. Jesteśmy tu najwyraźniej znani. Srebrne Płomienie przybyły na osiemnaście, nie dwadzieścia. I po nas. Nie miejcie też złudzeń co do tych drugich. Kolegium faktycznie przybyło po dwudziestu oddechach, pod przywództwem faceta imieniem Iomi Vete. Tenże Vete faktycznie powołał się na klauzulę o użyciu magii, ale przybył w innej sprawie tak samo jak ci w słupach ognia. No, chyba, że Płomienie mają lepsze systemy detekcji i dwie sekundy forów w stosunku do pozostałych, a wyczekiwanie i ekscytacja w głosie tego Vete były moim złudzeniem. Byliśmy na tyle ważni, by się o nas pobić. By obłąkane Srebrne Płomienie wpadały na osiemnaście chcąc nas żywych, a przywódca kolegium mający nas zgarnąć za nierejestrowane używanie magii cieszył się jak dziecko z prezentu na urodziny.

Co na razie wiemy? Jesteśmy w Azylu, uciekamy przed Matką, bo nie wiemy co od nas chce, a załatwiła nasze źródło informacji, czyli chudzielca. Uciekamy przed Sominusem, bo ciężko by nie, po ostatnim. Teraz jeszcze doszły dwie nowe frakcje, Srebrne Płomienie i ktokolwiek był tam jeszcze. A chudzielec o nas kogoś poinformował. Pamiętacie to jeszcze? Pytam więc, kim jesteście? Co tu robicie? Co was łączy z Sominusem? Ja próbowałem uzyskać odeń pomoc w odzyskaniu części moich wspomnień
- gnom celowo nie precyzował jak wielkiej - w zamian miałem odzyskać dlań przedmiot z jednego labiryntu. Droga zawiodła mnie do skarbca, resztę znacie.

Teraz przyszła pora na zaplanowany od dawna krok. Od momentu, gdy spojrzał na nią po raz pierwszy. Gnom sięgnął dłonią na oślep, pomacał i 'trafił' na dłoń Sae. Dotknięcie było delikatne, przeliczyło palce, dotknęło skóry, kostek, zmierzyło wielkość palców i przegubu. Powoli, nie nachalnie, dając mnóstwo czasu na wycofanie się.

- Może Ty teraz, ludzkie lub elfie dziecko?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 22-01-2008 o 03:08. Powód: Jedna poprawka i dodane fragmenty - w zgodzie z MG
Tammo jest offline  
Stary 21-01-2008, 09:27   #207
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Saenna-Flo nikłym uśmiechem przyjęła dążącą do konfrontacji wypowiedź jednego z towarzyszy:

- Co chcę wiedzieć? Najlepiej to, co działo się gdy my badałyśmy umysł Valquara - kto nas zaatakował? Czy ktoś naprawdę liczył? Kto? I dlaczego?

Po krótkiej pauzie przeszła do dalszych pytań - teraz odnośnie przyszłości:
- Czy uważacie, że w Azylu możemy znaleźć sojuszników? Co teraz mamy zrobić? Czy to przypadek, że tu trafiliśmy?

- Ja w całej tej historii jestem już od dawna... ale dotąd nie wiem, dlaczego. Somnius uwięził nas - ale więzi też w lustrzanym więzieniu prawdziwą-nieprawdziwą kobietę... Sądzę, że ta kobieta w naszej historii jest naprawdę ważna - zanim ją zniszczyłam twierdziła, że jest też więźniem i tylko odbiciem wspomnienia 'o Niej' - niziołka zamyśliła się, skupiła i pomału powtórzyła usłyszane już dawno słowa:

***

- Nie jestem... Pora żeby to wszystko się skończyło...To więziennie... on nazywa je Obserwatorium... jest ogromne. Setki komnat, a wszystkie są niebezpieczne. Tylko tu w Wewnętrznym Sanktuarium, jesteście bezpieczni i tylko tu będę potrafiła wam pomóc. Pozostałe komnaty są strzeżone przez magię i strażników, a ja nie mam dość mocy, by was chronić... ale mogę wskazać wam drogę... Jest mnóstwo dróg ucieczki. Całe setki portali, dokąd tylko zechcecie..

- Nie wiem kim jestem... Nawet nie wiem czym jestem. Nie mam własnego ciała... własnego zapachu... własnego głosu... Wszystko co mam należy do niej... ALE JA NIE JESTEM NIĄ! Mój życiodawca... On za nią tęskni... Ilekroć na mnie patrzył widziałam ból i łzy w jego oczach... Ilekroć wychodził tu jego ręce spływały krwią, był wycieńczony... kroczył wolno w moim kierunku... nigdy nie zapomnę jego oczu... Gdy był już blisko wyciągał do mnie ramiona... chciał mnie objąć... Chciał wtulić się w jej włosy... poczuć ciepło jej ciała. Jednak zawsze ta obojętna szklana klatka...

– Nigdy go nie nienawidziłam...Było mi go żal... on cierpiał... strasznie cierpiał... Ale również kazał cierpieć innym. Widziałam jak do jego pracowni wchodziło wielu... nikt nigdy jej nie opuścił. Tyle razy ich krzyki budziły mnie w nocy. Chciałam im pomóc... uśmierzyć ich ból...robiła wszystko co w mojej mocy... bezskutecznie...


***

Niziołka przez chwilę milczała.

- To jego słabość - nie wiem tylko, jak to wiąże się z nami i jak wykorzystać to przeciw niemu.
Jest jeszcze jedna sprawa - to miejsce tutaj... ta gospoda. W dziwny sposób jest mi znajoma, jednocześnie jest i nie jest miejscem, które bardzo dobrze znam. Moją ręką skreślony jest napis na jej szyldzie - a jednak nigdy nie byłam w Azylu. Jak to możliwe?

A jeśli cały ten świat jest utkany z naszych wspomnień?
Nigdy się nie wyzwolimy.
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.

Ostatnio edytowane przez Tahu-tahu : 23-01-2008 o 09:00.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 21-01-2008, 19:16   #208
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Azyl

„Przybytek Pieśni”

Learion zapukał w stół, by zwrócić na siebie uwagę i rzekł:
- Nie zgadzam się z... eee... kimkolwiek, kto mówił o likwidacji wrogów. Zgadzam się z Sae. Jeśli on rozmawiał z Sae, wnioskuję ze słowa 'bardko'. Nie wiem nawet które z nich jest kim, bo brzmią inaczej. Dlaczego się nie zgadzam: rozumowanie przedstawiasz wcale do rzeczy, ale zrozummy się. Nie masz na kogo wskazać. Sominus to owszem, tylko imię. Te można zmieniać jak rękawiczki, lub mieć ich jak ja albo Harpo - mnóstwo.
Po słowach Leariona , z pyska slaada rozległ się gniewny pomruk. Pazury stwora zostawiły drobne rysy na stole. Widać było, że natura slaada nie lubiła przegrywać.
Żeby zamaskować chwilowe zdezorientowanie, Learion udał, że nasłuchuje.
- Jest tu Harpo, tak przy okazji? To on mnie chyba wyciągnął, prawda? Zdawało mi się, że rozpoznaję dotyk jego dłoni wtedy. Ktokolwiek to zrobił, ma moje podziękowania.
Gnom powstał i ukłonił się starannie w przestrzeń, dbając o to, by Fialar nie zleciał przy tym z jego kolan.
Harpo-slaad coś tam wymruczał pod nosem, zakłopotany podziękowaniami Leariona…Po chwili dopiero rzekł.- Ten…tego...eee…nie ma sprawy.

- Ale wracając do sprawy - tak naprawdę my mamy strzępki informacji. Nic właściwie. Ściga nas potężny Sominus, kimkolwiek by nie był. Czemu? Diabli wiedzą. Sae, Almirith, Airuinath i Magyar zostali przezeń uwięzieni w szkatule. Co tam się działo - diabli wiedzą. Czemu Sominus potrzebował jeszcze Ciebie, mnie, czy Croise'a lub Valquara? Czemu nas nie zabił, tylko posłał tutaj? Czemu tak bawi się naszymi wspomnieniami? Co to właściwie za miejsce? Tysiące pytań. Żadnej odpowiedzi. Eliminować wrogów? Kogo, znaczy się? Ja nie wiem.
Słuchajcie, zwróćcie uwagę na to, co się stało. Jesteśmy tu najwyraźniej znani. Srebrne Płomienie przybyły na osiemnaście, nie dwadzieścia. I po nas. Nie miejcie też złudzeń co do tych drugich. Kolegium faktycznie przybyło po dwudziestu oddechach, pod przywództwem faceta imieniem Iomi Vete. Tenże Vete faktycznie powołał się na klauzulę o użyciu magii, ale przybył w innej sprawie tak samo jak ci w słupach ognia. No, chyba, że Płomienie mają lepsze systemy detekcji i dwie sekundy forów w stosunku do pozostałych, a wyczekiwanie i ekscytacja w głosie tego Vete były moim złudzeniem. Byliśmy na tyle ważni, by się o nas pobić. By obłąkane Srebrne Płomienie wpadały na osiemnaście chcąc nas żywych, a przywódca kolegium mający nas zgarnąć za nierejestrowane używanie magii cieszył się jak dziecko z prezentu na urodziny. .
Co na razie wiemy? Jesteśmy w Azylu, uciekamy przed Matką, bo nie wiemy co od nas chce, a załatwiła nasze źródło informacji, czyli chudzielca. Uciekamy przed Sominusem, bo ciężko by nie, po ostatnim. Teraz jeszcze doszły dwie nowe frakcje, Srebrne Płomienie i ktokolwiek był tam jeszcze. A chudzielec o nas kogoś poinformował. Pamiętacie to jeszcze? Pytam więc, kim jesteście? Co tu robicie? Co was łączy z Sominusem? Ja próbowałem uzyskać odeń pomoc w odzyskaniu części moich wspomnień - gnom celowo nie precyzował jak wielkiej - w zamian miałem odzyskać dlań przedmiot z jednego labiryntu. Droga zawiodła mnie do skarbca, resztę znacie.

- Zaczyna się. – dodał smętnie Harpo-slaad…Powtarzanie w kółko wysnuwanie domysłów, na podstawie historyjek…fragmentów wspomnień, w które nawet nie wierzyli. Czas ględzenia, zamiast działania. Slaad uderzał pazurami o blat stołu szybko i nerwowo. Jego natura nie znosiła czekania i stagnacji. Chaos to ciągła zmiana…Cierpliwość nie jest cechą chaosu, ani slaadów.
Dziewczynka jaką była Saenna zaczęła opowieść…Harpo nie mógł nie docenić kunsztu z jakim jej głos zmieniał barwę i ton naśladując głos owej nieznanej kobiety. Podziwiał też jej niesamowita pamięć i zdolność powtórzenia słowo w słowo zapamiętanych wypowiedzi. Ba, ona nawet naśladowała intonację i rytm oddechu owej kobiety!
- To jego słabość - nie wiem tylko, jak to wiąże się z nami i jak wykorzystać to przeciw niemu.
Jest jeszcze jedna sprawa - to miejsce tutaj... ta gospoda. W dziwny sposób jest mi znajoma, jednocześnie jest i nie jest miejscem, które bardzo dobrze znam. Moją ręką skreślony jest napis na jej szyldzie - a jednak nigdy nie byłam w Azylu. Jak to możliwe?
A jeśli cały ten świat jest utkany z naszych wspomnień?
Nigdy się nie wyzwolimy.


-Bzdura!- ryknął slaad.- Wyzwolenie?! Od czego?! Wolność nosi się w sercu! Dopóki mogę sam wybieram drogę, dokąd zdążam, sam decyduję o sowich czynach, sam dokonuję wyborów. Dopóty JESTEM WOLNY. I nie ma znaczenia w jakim to świecie znajduję. Wiesz co to jest niewola kobieto?- Harpo– slaad wstał i próbując przedrzeźniać głos niziołki, rzekł.- Nigdy się nie wyzwolimy, utknęliśmy jak kołki w płocie. Pozostało nam tylko biadolić i płakać nad losem. Czy ktoś ma może sznur? Chyba się powieszę.
Po czym kontynuował wypowiedź donośnym głosem.- TO jest właśnie niewola! Jak jeszcze raz zaczniesz biadolić to ci przyłożę. Zbierz się do kupy, koniec tej melancholii i jęczenia. Dopóki możesz działać, jesteś wolna! Dopóki nie wpadasz w rozpacz, jesteś wolna! To rozpacz czyni niewolnikiem!
Gdy już wykrzyczał swój gniew, slaad odetchnął głęboko i rzekł.- Może ten świat jest zbudowany z naszych wspomnień. W takim razie użyjmy tej wiedzy jako broni. Odszukajmy wśród wspomnień, to co może pomóc nam zwyciężyć. Ale weź też pod uwagę to, że o ile dobrze pamiętam, cierpicie na amnezję. To że jakieś miejsce wydaje ci się znajome, nie znaczy że pochodzi z twojej przeszłości …Ba…Ileż to karczm jest do siebie podobnych. Ile obcych twarzy może wzbudzić skojarzenia, zwłaszcza w umysłach które kurczowo trzymają się zniekształconych resztek wspomnień.
Po czym rozsiał się na krześle i dodał.- Zbroja liczyła do tych dwudziestu, po czym wdarł się ten „zapaleniec” i drugi komitet powitalny. Ale to już chyba wiesz. A wracając do owej podwójnej wizyty…Learion, twój kotek nie jest tylko chowańcem. Tak naprawdę to nie wiem czym jest…Ale na pewno nie jest zwykłym kotem. Potrafi sporo ciekawych sztuczek. Na przykład podczas ostatniej walki otoczył cię polem mocy. Wiesz jak to potężne zaklęcie? Co właściwie wiesz o Fialarze?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-01-2008 o 07:11.
abishai jest offline  
Stary 22-01-2008, 03:31   #209
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl

„Przybytek Pieśni”

Ślepiec uważnie kręcił głową pomiędzy rozmówcami, śledząc ich rozmowę. W pewnym momencie wtrącił:

- Sojuszników? Prawie na pewno. Musimy tylko poznać zależności tu panujące. Skoro mamy tu wrogów, to możemy znaleźć sojuszników szukając ich wrogów. Prawie zawsze działa. Niepokoi mnie natomiast ta kobieta. Zniszczyłaś ją, mówisz? To po co wmieszać w to innych? W imię czego, skoro jego sen został zniszczony? Zemsty? Dziwna to byłaby zemsta.

Gnom pozostawał nieprzekonany do roli kobiety-widziadła w całej sprawie, ale opowieść o Azylu będącym utkanym ze wspomnień poruszyła go widocznie.

- Opowiedz coś więcej proszę... zaczął mówić, ale zagłuszono go.

- Bzdura!- ryknął slaad.- Wyzwolenie?! Od czego?! Wolność nosi się w sercu! Dopóki mogę sam wybieram drogę, dokąd zdążam, sam decyduję o sowich czynach, sam dokonuję wyborów. Dopóty JESTEM WOLNY. I nie ma znaczenia w jakim to świecie znajduję. Wiesz co to jest niewola kobieto?- Harpo– slaad wstał i próbując przedrzeźniać głos niziołki, rzekł.- Nigdy się nie wyzwolimy, utknęliśmy jak kołki w płocie. Pozostało nam tylko biadolić i płakać nad losem. Czy ktoś ma może sznur? Chyba się powieszę.
Po czym kontynuował wypowiedź donośnym głosem.- TO jest właśnie niewola! Jak jeszcze raz zaczniesz biadolić to ci przyłożę. Zbierz się do kupy, koniec tej melancholii i jęczenia. Dopóki możesz działać, jesteś wolna! Dopóki nie wpadasz w rozpacz, jesteś wolna! To rozpacz czyni niewolnikiem!
Gdy już wykrzyczał swój gniew, slaad odetchnął głęboko i rzekł.- Może ten świat jest zbudowany z naszych wspomnień. W takim razie użyjmy tej wiedzy jako broni. Odszukajmy wśród wspomnień, to co może pomóc nam zwyciężyć. Ale weź też pod uwagę to, że o ile dobrze pamiętam, cierpicie na amnezję. To że jakieś miejsce wydaje ci się znajome, nie znaczy że pochodzi z twojej przeszłości… Ba… Ileż to karczm jest do siebie podobnych. Ile obcych twarzy może wzbudzić skojarzenia, zwłaszcza w umysłach które kurczowo trzymają się zniekształconych resztek wspomnień.

Korzystając z chwili ciszy, Aylinn wtrącił:

- Wygląda na to, że chcąc czy nie stanowimy drużynę, mamy wspólny cel i wspólnego nieznanego wroga. Powinniśmy się nauczyć działać razem, bo chyba tylko wtedy mamy jakieś szanse wydostać się stąd.

Slaad zwrócił nań uwagę. Rozsiadł się na krześle i dodał:

- Zbroja liczyła do tych dwudziestu, po czym wdarł się ten „zapaleniec” i drugi komitet powitalny. Ale to już chyba wiesz. A wracając do owej podwójnej wizyty… Learion, twój kotek nie jest tylko chowańcem. Tak naprawdę to nie wiem czym jest… Ale na pewno nie jest zwykłym kotem. Potrafi sporo ciekawych sztuczek. Na przykład podczas ostatniej walki otoczył cię polem mocy. Wiesz jak to potężne zaklęcie? Co właściwie wiesz o Fialarze?

Gnom zesztywniał. Bezpośredniość slaada zaskoczyła go na chwilę, wyzwalając najgorsze obawy. Odruchowo otoczył kota ramionami, chroniąc go, co przy jego drobnych ramionach stanowiło - zwłaszcza wobec masywnego slaada - żałosny widok i ochronę. Kot wystawił łeb z kłębka, w jaki się zwinął na kolanach pana i spojrzał żółtymi źrenicami na zielonoskórą istotę.

- Dlaczego pytasz? - odpalił cichym tonem Aylinn. - I jak już o magii mowa, czy wiecie coś o magicznym ogniu?

Dało się zauważyć jedną rzecz: przepaska gnoma zsunięta była z oczu, przesłoniętych obecnie bielmem.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 22-01-2008 o 03:36.
Tammo jest offline  
Stary 25-01-2008, 18:23   #210
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Azyl


„Przybytek Pieśni”


Gnom zesztywniał. Odruchowo otoczył kota ramionami, chroniąc go, co przy jego drobnych ramionach stanowiło - zwłaszcza wobec masywnego slaada - żałosny widok i ochronę. Kot wystawił łeb z kłębka, w jaki się zwinął na kolanach pana i spojrzał żółtymi źrenicami na zielonoskórą istotę.

- Dlaczego pytasz? - odpalił cichym tonem Aylinn. - I jak już o magii mowa, czy wiecie coś o magicznym ogniu?
Dało się zauważyć jedną rzecz: przepaska gnoma zsunięta była z oczu, przesłoniętych obecnie bielmem. Ale slaad nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. Wiadomo było, że Learion nie nosi tej opaski dla zabawy.
- Dlatego, że ten twój futrzak zrobił sferę mocy…wiesz jak doświadczonym czarotrzepem żeby rzucić ścianę mocy? Piekielnie mocnym.- rzekł donośnym głosem Harpo-slaad.- Nie wmówisz, mi że zwykły chowaniec może być się magiem mocniejszym od nas wszystkich…A przynajmniej ode mnie. Więc się zastanawiam, kim lub czym tak naprawdę jest twój kociak. I czy to skupisko futra jest twoim chowańcem, czy tylko się pod niego podszywa. A jeśli tak, to jaki jest tego powód?
Slaad na chwilę przerwał wywód, ziewnął głośno, rozdziawiając paszczę i za nic mając dobre wychowanie. Po czym kontynuował.- Magiczny ogień…W moim świecie był czysta emanancja energii napełniającej czary. Byli tacy co nie potrzebowali wypowiadać formuł tylko brali magię bezpośrednio właśnie w postaci magicznego ognia. Mój Pan próbował zaszczepić tą zdolność u niektórych obiektów badań. Dwa wybuchły, trzeci stał się ofiarą samozapłonu…Wniosek. Tej zdolności nie da zaszczepić…Trzeba mieć pecha i się z nią urodzić
Harpo podrapał się po slaadzim łbie i rzekł.- A co ma magiczny ogień wspólnego z nami? A dokładnie, co ma wspólnego z tobą?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-01-2008 o 18:32.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172