Pan Ankwicz widocznie się nie zdziwił, gdy kto zaczął radzić by nie ustępować. I takie decydowanie miało swe prawa i racje. Może było rozsądnie pozostać? Wszak to że wszyscy żywo stąd nie ujdą wiadomym było już zaś. Przysiadł szlachcic na dyszlu i wpatrując się w ziemie wsłuchiwał się w słowa, co chwilę tylko zerkając na Pana Ligęzę szukając jego aprobaty czy innego stanowiska dla sprawy tak żywo omawianej.
Ale gdy tylko ozwał się Pan Czetkowski. Gdy wypowiedział słowa o gołębich sercach i łatwym ustepowaniu pola Mateusz drgnął. Spojrzał zaskoczony na Pana Jana. Zerwał się poczym dobył sprawnie szabli. Zawinął i wysyczał w złości. – Możesz waszmość mówić o sercach czy poszanowaniu żywota ludzkiego. Ale jeśli waszmość choć słowem. – Mateusz wręcz kipiał od złości – Choć słowem! zasugerujesz że przez słabość chcę się pochopnie wycofać, tedy marne twe żywota.
Stojąc zły i zawzięty w wyzywającej pozie. Ściskając szablę w dłoni czekał na odpowiedź.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. |