Middlenheimczyk, mimo iż był w niezłej formie, ledwo nadążał za krzepkim staruszkiem, gnającym podle jego zdania, niczym narowisty koń.
" Gdzie ten dziad się tak śpieszy? Człowieku, ja za chwilę wyzionę ducha przez ciebie!" - myślał przyspieszając kroku Barry.
Powoli zaczynął żałować, że ruszył za starcem. Gdzieś w jego świadomości, nieśmiało budziło się przeczucie, że ładuje się w kłopoty. Mimo iż dziadyga skręcił w boczną uliczkę, Barry ani na chwilę się nie zawachał. Szedł krzepko, aż wyszedł na plac, gdzie jakiś człowiek wygłaszał płomienną przemowę. Ludu było tam pełno a wrzask taki, jakoby kogoś ze skóry obdzierali. Góral rozejrzał się i zauważył strażników.
"No to chyba jestem po uszy w gównie" - pomyślał nieco przestraszony, dając krok w tył. Chowając się w jakimś bardziej przycienionym miejscu, wyjął kuszę i przygotował bełty. Zgodnie ze swoim zamiarem nie zamierzał siedzieć spokojnie na zadku.
"Jeśli strażnicy ruszą w stronę tłumu, to wylądują ze strzałą w czerepie. Muszę się dowiedzieć o co tu chodzi..."
Nagle o Barrego obił się młokos, padając na bruk. Brodacz staksował go krytycznym głosem, rzucając:
- Uważaj jak chodzisz szczeniaku!
I nagle wpadł na genialny pomysł. Wyczekał na moment, w którym strażnicy patrzyli w zupełnie inną stronę. Wypuścił kuszę z rąk pod swoje nogi. Spróbował pochwycić chłopaka swoimi żelaznymi łapskami i unieść w góre za rzeczy, przyduszając zarazem, tak, by nie mógł krzyczeć.
Ostatnio edytowane przez Umbriel : 02-01-2008 o 13:09.
Powód: Instynkt samozachowawczy :)
|