Akt II Kanały Scena 3 Błądzenie w kanałach Kanały, 2 IX 1944
Nie liczyli czasu, ale przeszło godzinę maszerowali wąziutkim kanałem, brodząc po szyję w gęstawej i cuchnącej brei. Niedawny konflikt, dziwaczne rozkazy „Wiernego” i frustracja „Jonasza” wciąż były w nich. „Daniel” starał się jak mógł pomóc porucznikowi, lecz kanał był zbyt wąski i w większości przypadków „Wierny” sam parł naprzód, co rusz zatrzymując się, spowalniając marsz oddziału. Świeże rany bolały coraz gorzej, choć wydawało się to niemożliwe. W zasadzie poza cierpieniem niczego więcej nie czuł, nie dostrzegał. Żebra jątrzone przez ściek paliły żywym ogniem, porozrywane i stłuczone mięśnie pulsowały ostrym bólem. Co chwilę czuł, że traci przytomność, by zaraz ją odzyskać, dławiąc się mętną, śmierdzącą wodą.
W pewnej chwili dostrzegł światło daleko przed „Olgą”, „Jonaszem” i innymi. Światło jarzące się niczym oblicze Pańskie. Czuł, że podąża wprost na spotkanie śmierci. Uśmiechnął się pod nosem. Spokojnie, nie ucieknie kostusze, nie miał nawet jak. I nie spieszyło mu się. Zamknął oczy, przez jakiś czas znów odpłynął. Kiedy je otworzył stał sam, nikogo nie było, absolutnie nikogo. Poza dziesiątkami rozkładających się ciał w obszernym kolektorze wypełnionym do pasa ściekiem. Ciała powstańców. Obrzękłe twarze, wzdęte brzuchy, groteskowo powykręcane kończyny. Znów odpłynął…
- Hej, budź się, budź się do jasnej cholery. – Głos „Daniela” wyrwał go z majaczenia. Pokiwał sennie głową.
„Basia” brnęła w środku szyku, zgięta wpół, trzymając się jedną ręką „Groma”, który wyraźnie drżał pod jej dłonią. Ze strachu? Z nadmiaru adrenaliny? Nie wiadomo, jak długo wędrowali. Korytarz kilkukrotnie łagodnie skręcał, to w jedną, to w drugą stronę, schodził lekko w dół. Wreszcie „Olga” cichym szeptem zakomunikowała, że wyszli na inny burzowiec. Powstańcy z „Wigier” wychodzili jeden po drugim, na podobny do poprzedniego przestronny korytarz, którego środkiem z głośnym szumem parł ściek. Znów przypadli do ścian, do cna wyczerpani nie zwracali uwagi na jeszcze większy smród panujący w tym korytarzu. Odpoczywali w kompletnej ciszy i ciemnościach. To dziwne, lecz było tu ciemniej, niż w niskim, ciasnym korytarzu, z którego się wydostali. Lecz przynajmniej plecy aż tak nie bolały. „Basia” próbowała przebić wzrokiem wszechobecne ciemności, macała wokół dłońmi. „Grom”… „Jonasz”… „Olga”… Łączniczka cicho szepnęła do sanitariuszki:
- Nie znam tego korytarza, ale jest chyba równoległy do poprzedniego… - Zamyśliła się. Wreszcie powiedziała nieco głośniej. – Panie poruczniku, dalej poprowadzę chyba znam drogę…
Chyba… „Basia” zajęła swoje miejsce w szyku. „Jonasz” cichym głosem kazał sprawdzić stan broni, w miarę ją oczyścić, i tak mała szansa była, by po marszu po szyję w ścieku wypaliła w przypadku spotkania szkopów.
To „Jonasz” pierwszy usłyszał dziwne zgrzytanie, ciche lecz zwielokrotnione. Potem doszły do tego piski. A potem zalała ich fala szczurów. Uciekały, biegły lub niezgrabnie przebierały łapkami w wodzie. Nie widzieli ich, lecz czuli ich ocierające się, wychudłe, zwinne ciałka. „Jastrząb” krzyknął i zaczął się miotać nim „Jonasz” przycisnął go do ściany. Sam sierżant najchętniej otworzyłby ogień z emgie do tej fali obrzydliwych gryzoni. Każda komórka jego ciała wrzeszczała ze strachu. Te szczury uciekają!!!
- Te szczury uciekają. – Rzeczowy i chłodny głos „Chmury” przywrócił rozsądek sierżantowi. – uciekają przed czymś. „Olga” jesteś pewna, że idziemy w dobrym kierunku?
Pewnie wszyscy o tym myśleli, mimo to szli naprzód. Za pobliskim zakrętem zobaczyli , skąd uciekły szczury. W kolektorze z majaków „Wiernego”, w wodzie po pas spoczywały dziesiątki ciał powstańców. Napuchłych, rozkładających się wyjątkowo szybko w tych warunkach. Wiele z nich nosiło ślady szczurzych zębów. Było tu nieco jaśniej, pomarańczowe światło łuny pożaru wpadało, przez otwarty, kwadratowy właz umieszczony przynajmniej dziesięć metrów nad nimi. „Czarny” załkał cicho:
- Boże, nie…
Ciała były wszędzie. W poniemieckich panterkach, granatowych kombinezonach artyleryjskich, z których znane były oddziały AK z Żoliborza. W cywilnych ciuchach. Wyjście z kolektora znajdowało się po drugiej stronie. Tam dalej wiódł ich korytarz.