Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2008, 17:29   #64
John5
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Revan, Cohen

Idąc ulicą twoje myśli zaprzątały dwie sprawy. Pierwszą z nich były rzeczy, których dowiedziałeś się od kapitana straży. Jak na twój gust odrobinę za mało wiedział o rzeczach, które działy się w mieście. A może ukrywał coś przed wami? Tego nie wiedziałeś ale w twojej głowie zaczynało się rodzić ponure podejrzenie co do tego człowieka. Tym, co jeszcze cię zastanawiało był Cohen, a raczej jego milkliwość. Od kiedy opuściliście magazyn niemal nic nie mówił. Lekko cię to niepokoiło, dlaczego o nic nie zapytał kapitana pozwalając, byś to ty poprowadził cała rozmowę? Nie wierzyłeś w możliwość, że nie jest zainteresowany sprawą. Lekko pokręciwszy głową rozglądałeś się po okolicy starając się wypatrzyć jakąkolwiek karczmę. Nie miałeś ochoty pytać o drogę, więc dopiero po pół godzinie udał wam się odnaleźć odpowiedni przybytek. Oboje w milczeniu weszliście do środka. Karczma nie różniła się zbytnio od innych, które zdarzało się wam spotykać na swojej drodze. Odrobinę mniejsze od normalnych pomieszczenie (co prawdopodobnie spowodowane było wciśnięciem pomiędzy dwie wysokie kamienice) było niemal pełne. Ludzie, których tam dostrzegliście pochodzili z najróżniejszych grup społecznych. Dojrzeliście nawet trójkę chłopów siedzących w samym końcu sali, a kilka osób mogło zapewne poszczycić się niezłymi dochodami. Jak zwykle w takich wypadkach za wyznacznik statusu społecznego wzięliście szaty, chłopów w zaplamionych i szarych koszulach wykluczyliście z miejsca, właścicieli co bogaciej zdobionych też dorzucaliście, prawdopodobnie i tak nie mieli by ochoty z wami porozmawiać. Jak na razie nie mogliście jedynie dopatrzeć się osoby, o którą zazwyczaj najprościej w takich miejscach: właściciela.

Balius

Karczmarz spoglądał na ciebie przez chwilę znudzonym wzrokiem po czym skinął głową i ruszył przynieść zamówiony napój. Rozejrzawszy się po pomieszczeniu za swój cel obrałeś miejsce, gdzie siedziała grupka pasterzy. Raźnym z początku krokiem ruszyłeś ku nim, jednak stopniowo jak zbliżałeś się do stołu zwalniałeś. Zdawało ci się, że na fetorze który tam poczułeś można by powiesić siekierę. Jednak przemogłeś w sobie nagłą chęć do zawrócenia i zmusiłeś się by iść dalej. Kiedy dosiadłeś się obok jedynie spojrzeli na ciebie ponurym wzrokiem. Na moment zapadła niezręczna cisza. Stwierdziłeś, że najlepsze w tym wypadku będzie postawienie wszystkim kolejki, dałeś karczmarzowi znak by podał wszystkim po kuflu. Dwóch z pasterzy najwyraźniej zamierzało coś właśnie powiedzieć, kiedy na stole z brzękiem wylądowała taca z trunkiem. Cała grupa spojrzała na ciebie podejrzliwym wzrokiem ale wzięli piwo. Jeden z nich w końcu odezwał się. Był to potężnie zbudowany blondyn.

-Ano kiedy częstują nie wypada odmówić.- wziął solidny łyk piwa – Ino jedno mnie dziwi, czego ktoś taki jak ty może chcieć od nas pasterzy? Toż my cię na oczy nie widzieli jeszcze. Nie strach tak zachodzić między pasterzy? Rabusiów, złodziei i gwałcicieli? -

Justicar

Kiedy odmówiłeś kontynuowania rozgrywki bliznowaty spojrzał na ciebie ze złością ale nic nie odrzekł. Nie miałeś zamiaru dłużej kusić losu i czym prędzej opuściłeś karczmę razem z pozostałymi. Doszły cię jeszcze ściszone przekleństwo jednego z mężczyzn, który narzekał, że co niektórzy nie mają jaj i zadowalają się zaledwie dwoma rzutami.

Raziel, Louis, Justicar

Karczmarz szybko wydał Louis’owi 13 srebrników reszty i lekko się uśmiechnął. Cała Wasza trójka wyszła na zewnątrz, gdzie jak mogliście się spodziewać Barry’ego nie znaleźliście. Powoli ruszyliście wzdłuż ulicy rozglądając się za znajomą sylwetką, jednak jak na złość nigdzie nie mogliście go dostrzec. Jedna rzecz niezmiernie was zdziwiła: miasto może i było niewielkie ale nie tak, by ulicy świeciły pustkami! Po drodze spotkaliście zaledwie kilku przechodniów. Dopiero po paru momentach, kiedy skręciliście w jedną z bocznych uliczek usłyszeliście gwar rozmów. Spojrzeliście po sobie lekko zdumionym wzrokiem zastanawiając się czy ruszyć w kierunku odgłosów, czy też może pójść gdzie indziej. Droga, która tam prowadziła wiodła przez wąską gardziel pomiędzy dwoma potężnymi kamienicami, a wy dobrze wiedzieliście co może spotkać człowieka wchodzącego w takie miejsca. Słonko przyjemnie przygrzewało oświetlając wszystko dookoła. Już od dawna nie pamiętaliście tak przyjemnej wiosny, pozbawionej powodzi i nie niszczącej zbiorów.

Barry

Jedno trzeba ci przyznać, miałeś szczęście. Ale z tego zdałeś sobie sprawę dopiero kiedy mechanizm spustowy kuszy uderzył o bruk. Widać bogowie byli ci przychylni, nie zdążyłeś założyć bełtu, strach pomyśleć co rozpętałoby się na placu gdyby kusza wystrzeliła komuś w plecy. Jednak nie zastanawiałeś się długo nad tym co mogło się stać, zwinnie chwyciłeś wyrostka zanim ten zdążył skryć się w tłumie. Z początku wyrywał się i chciał krzyczeć jednak oklapł nieco kiedy ścisnąłeś go nieco mocniej. Przez chwilę zdawało ci się, że przesadziłeś jednak po chwili jego wzrok znowu stał się jasny. Z paniką spojrzał na ciebie, po czym łamiącym się z lekka głosem zapytał.

-Czego pan chce? Ja przecież nic nie zrobiłem. Wpadłem na pana przez przypadek, niech mnie piorun z jasnego nieba strzeli jeśli łżę.-

Kiedy przyjrzałeś się dokładniej chłopakowi, zauważyłeś, że był ubrany raczej dostatnio. Wyglądało na to, że był to syn jakiegoś mieszczanina.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej

Ostatnio edytowane przez John5 : 07-01-2008 o 19:35.
John5 jest offline