N’sakla nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Milczenie Quintusa nie satysfakcjonowało go zupełnie. Z nadzieją w sercu na jakiś znak od duchów lub kogokolwiek zadarł łeb do góry wracając instynktownie do swojej pierwotnej postaci i mimo gęstych chmur, wyczuwając miejsce na niebie, gdzie skrył się chudy rożek księżyca.
Tchnienie Luny tej nocy nie napawało optymizmem. Księżyc skurczył się posępnie, a nów zbliżał nieubłaganie.
Skaczący w Mrok wyprostował ku niewidocznemu kawałkowi księżyca swą czarną, smukłą, wilczą szyję i zawył przeciągle, witając noc. - Na krew Matki Gai, pozdrawiam Cię Luno! Pozwól mi poczuć swój gniew i napełnij mnie nim!
Jego pieśń popłynęła z wiatrem, na spotkanie innych wilczych głosów. Przypominało to bardziej krzyk żalu, niż powitanie Luny, ale nic w tym dziwnego. Było bowiem powitaniem i pożegnaniem zarazem. |